niedziela, 30 sierpnia 2020

"Galaktyczny wojownik" aka "Żołnierz przyszłości" (1998)

"Galaktyczny wojownik" aka "Żołnierz przyszłości" (1998) - produkcja przeciętnemu widzowi dość nieznana, choć ceniona przez niektórych sympatyków zakurzonego kina ze schyłku ubiegłego wieku. Ja ten tytuł kojarzyłem z licznych telewizyjnych emisji w TVN, lecz długi czas wzbraniałem się przed jego obejrzeniem - opis fabuły jakoś nie zachęcał do seansu, natomiast komentarze kinomanów zamieszczane w Internecie były bardzo nieprzychylne. Parę lat temu "Galaktycznego wojownika" zdecydowałem się jednak zobaczyć, właśnie w stacji TVN i cóż... byłem nim zachwycony. Spodobał mi się do tego stopnia, że parę tygodni po emisji zakupiłem go na kasecie wideo i odpaliłem jeszcze z trzy razy. W chwili premiery film był jednak straszną klapą finansową - przy dość wysokim budżecie wynoszącym 60 milionów dolarów projekt zarobił niecałe 15 milionów, przyniósł straty finansowe i zebrał niemalże same negatywne opinie wśród krytyków. Z jednej strony się temu nie dziwię - scenariusz "Żołnierza przyszłości" przeleżał w Hollywood 15 lat, więc obraz ten jest mocno zakorzeniony w latach 80., zrealizowany w stylu kultowego "Commando", promujący siłę, męskość oraz pokazujący, że agresja to nie zawsze tylko coś złego. Powstawał jednak pod koniec lat 90., kiedy to w fabryce snów odchodziło się od kręcenia brutalnego, krwawego, bezkompromisowego kina akcji w stylu "jeden przeciw wszystkim", stąd i chłodny odbiór. Mam wrażenie, że gdyby "Galaktyczny wojownik" został wypuszczony z 10 lat wcześniej, to byłby zupełnie inaczej przyjęty i cieszyłby się większą popularnością. Sporą ciekawostkę stanowi również fakt, że scenarzystą tego widowiska jest David Webb Peoples, współautor skryptu do legendarnego "Łowcy androidów", który oba przedsięwzięcia zalicza do jednego, wspólnego uniwersum. Są w "Żołnierzu przyszłości" nawet scenograficzne odniesienia do "Blade Runner" i mowa o miejscach, jakie wspominał Roy Batty w swoim słynnym monologu.

Mamy rok 2036. Sierżant Todd (Kurt Russell) to znakomity mundurowy, szkolony w ekstremalnych warunkach - od najmłodszych lat przebywał w ośrodku treningowym, gdzie przekształcono go w istną maszynę do zabijania. W placówce nie tylko kładziono nacisk na sprawność fizyczną czy militarne wyszkolenie, kadetów także stopniowo odczłowieczano; musieli oni przestrzegać surowych zasad oraz dyscypliny (żołnierz nie odzywa się niepytany, nie okazuje litości ani współczucia - to tylko nieliczne z wpajanych reguł). Nadchodzi jednak moment, w którym Todd oraz inni weterani zostają zastąpieni przez komandosów ulepszonych genetycznie, "produkowanych" w laboratoriach. Podczas demonstracji siły w pokazowej walce z podrasowanym super-przeciwnikiem ginie kilkoro "konwencjonalnych" żołnierzy, zaś główny bohater zostaje ciężko ranny, a następnie uznany za zmarłego. Oficerowie postanawiają pozbyć się ciał na wysypisku śmierci na odległej planecie i zakwalifikować sprawę jako wypadek w trakcie ćwiczeń. Todd po pozostaniu na nieznanym mu świecie odnajduje w nim żyjących w nędzy biedaków, którzy pomagają herosowi wrócić do zdrowia. Niedługo później okazuje się, że planeta ma posłużyć za teren ćwiczeniowy dla nowych, wzmocnionych wojskowych - pod przykrywką zdobywania doświadczenia mają oni pozbyć się tutejszej społeczności. Todd nie zamierza jednak do tego dopuścić, a przy tym chce udowodnić, kto zasługuje na miano żołnierza doskonałego.

Intryga "Galaktycznego wojownika" oryginalna nie jest i niczego nowego tu nie zobaczymy, a otoczka sci-fi stanowi jedynie tło do uatrakcyjnienia ekranowej rąbanki, jakiej nie powstydziłby się Schwarzenegger czy Stallone. Poszczególne rozwiązania fabularne są naiwne, jak np. to, że dowódcy wojskowi zachowują się jak dzieci chwalące się nowymi zabawkami i wystawiają swoich najlepszych trepów do pojedynków na śmierć i życie, gotowi są ich poświęcić, by wzajemnie coś sobie udowodnić (jest to oczywiście mało logiczne). Dziwi mnie także to, że Todd przeżył całą drogę wśród odpadów oraz chwilę zrzutu na obcą planetę. Moment ten pokazany został w jak najbardziej akceptowalnej formie, aczkolwiek zastanawiać może fakt, że żaden grat go nie przygniótł, zarówno na pokładzie, jak i podczas zrzucania, a ciężkiego szrotu była tam przecież cała masa. Wysokość, z jakiej spadał wraz z innymi rzeczami również była niemała. Niemniej jednak, wspominane naciągnięcia w czasie projekcji nie wadzą, przedstawione są przyzwoicie, natomiast akcja rozpędza się od samego początku. Bardzo ciekawie patrzy się też na sceny rozgrywające się w osadzie biedaków, do jakiej trafia Todd. Obserwujemy wówczas to, jak nie może przyzwyczaić się on do społeczeństwa i współegzystować z innymi; zachowuje się tak, jakby przez cały czas pełnił służbę, oczekuje rozkazów, milczy, dopóki pytania nie zostaną skierowane bezpośrednio do niego i w każdym widzi potencjalne zagrożenie.

Wiele osób narzeka, że Kurt Russell zgarnął za swój występ niemałą gażę (ponoć 20 milionów $), a praktycznie w ogóle tu nie gra, tylko jedzie na jednej minie i wypowiada zaledwie parę zdań. Cóż, w moim odczuciu piszący takie komentarze całkowicie nie zrozumieli tego filmu ani tej postaci - Todd od dziecka był szkolony, by nie okazywać absolutnie żadnych emocji, z nikim nie rozmawiać, a jedynie posłusznie wykonywać wszelkie rozkazy wyższych rangą i robił dokładnie to, czego przez całe życie od niego wymagano. Kurt natomiast wypada świetnie w swojej roli, zachowuje kamienną twarz, ale jego oczy oraz przenikliwe spojrzenie zdradzają wiele, chociażby smutek, zagubienie Todda, poczucie osamotnienia, brak akceptacji czy później wręcz furię i chęć zemsty, kiedy na planetę-wysypisko przylatują genetycznie zmodyfikowani żołdacy. Jest to nie lada sztuka, by odegrać dość złożoną personę jedynie za pomocą spojrzeń oraz przy minimalnym wykorzystaniu mimiki twarzy. Poza Russellem, w obsadzie znajdziemy jeszcze takie nazwiska jak Gary Busey, Jason Scott Lee, Jason Isaacs (antagonista ze słynnego "Patrioty" Emmericha) oraz Sean Pertwee ("Dog Soldiers"). Od strony technicznej "Żołnierz przyszłości" prezentuje się całkiem solidnie; co prawda w niektórych ujęciach green-screen lub cyfrowe modele statków kosmicznych rzucają się w oczy, ale nie na tyle, by mogło to irytować. Efektom praktycznym nie mam zaś nic do zarzucenia - futurystyczne pojazdy, broń czy charakteryzacja są jak najbardziej w porządku. Cieszę się też, że w kadrze nie szczędzono krwi oraz brutalności i pokazywane są powstające rany czy skaleczenia. Muzyka jest ładna i usłyszymy tutaj znakomitą balladę Loreeny McKennitt "Night Ride Across the Caucasus". Podsumowując - "Galaktyczny wojownik" to w mojej opinii rewelacyjny utwór, który powstał w nieodpowiednim okresie i przez to został skazany na zapomnienie. Oceniam go na 8/10, znam dwie wersje lektorskie - jedną z VHS od Warner z Jackiem Brzostyńskim i drugą z TVN, także czytaną przez pana Jacka. Różnią się one tłumaczeniem, a lektor nieco inaczej je czyta, choć obie starszym głosem.

piątek, 21 sierpnia 2020

"Ukryty II" (1993)

Dystrybucja: IMP
Lektor: Tomasz Knapik
Tłumaczenie: niezłe

Pierwszy "Ukryty" był hitem niejednej wypożyczalni VHS, natomiast dwójka... cóż, niektórzy do tej pory nie wiedzą, że w ogóle powstała, sam o niej dowiedziałem się gdzieś w 2010 roku. Ojciec, który prowadził wypożyczalnię wideo, także o niej nie słyszał, choć nie raz i nie dwa oglądał ze mną oryginał wiele lat temu (choć mama tym zachwycona zbytnio nie była). Produkcję wydało u nas IMP, na lektorce jest Tomasz Knapik. Nie muszę chyba mówić, że do takiej obskurnej produkcji sci-fi klasy B pasuje idealnie 😉. Tłumaczenie było całkiem dobre, choć jak dla mnie za mało ostre - padło parę "skurwieli", "pieprzę cię", "spieprzaj" itp., choć w tle leciały ostre bluzgi. Tzn. przeważnie "fuck you, motherfucker" itp., ale dość często, natomiast w przekładzie bywało to czasem tłumaczone jako "spadaj draniu" (mniej-więcej). Lepsze jednak te rzadkie "skurwiele" niż jakby całkiem łagodnie potraktowali listę dialogową 😉.

Okładka wydania, hasła reklamowe oraz opis robią za to niemałe wrażenie i mocno zachęcają do sięgnięcia po ten horror. Jakbym dorastał w latach 90. i spotkał ten tytuł na półce w wypożyczalni, to pewnie bym uznał z miejsca, że jest lepszy niż pierwszy "Ukryty" i muszę go obejrzeć 😃.

Taśma trafiła mi się technicznie w możliwym stanie - nie ma uszkodzeń mechanicznych, falbanki, zarysowań ani niczego takiego, ale jest trochę zużyta/zdarta - sporo przewija się śniegów na obrazie, różnych dropów i biały pasek czasem u spodu wskakuje. Oglądać się jednak jak najbardziej da. Taki urok - niektóre wysłużone kasety w ten sposób odbierają.

"Firefox" (1982)

Dystrybucja: Warner
Lektor: Jacek Brzostyński
Tłumaczenie: dobre (tekst Tomasza Beksińskiego)

Kaseta z krakowskiego "Video-Filmu", jakoś w zimę chyba ją kupiłem i czekała grzecznie na swoją kolej. "Firefox" wydało u nas Warner i o dziwo taśma została wypuszczona całkiem dobrze - jakość obrazu, ostrość, kolory są naprawdę super i mogą konkurować z DVD, zaś dźwięk mamy odpowiedni, donośny, a nie jak często u tego dystrybutora się zdarzało, że był zwyczajnie cicho nagrany. Nawet Hi-Fi nie uciekało i nie było mocnych szumów, jedynie zaraz po włączeniu, ale magnetowid sam je wytrackingował albo trochę ręcznie to zrobiłem i było cacy, nic podczas seansu nie przeszkadzało. Stan kasety także jest idealny - wygląda jak świeżo odfoliowana nóweczka, a nie rzecz odkupiona od wypożyczalni. "Firefoxa" starszym głosem czyta Jacek Brzostyński i uważam, że naprawdę dobrze tutaj pasował. Tłumaczenie jest autorstwa Tomasza Beksińskiego, więc nawet nie ma co pisać o jego poziomie, bo wiadomo, że Tomek fuszerki nie odstawiał i każdy jego przekład to złoto.

"Grizzly" (2000)

Dystrybucja: - (wydanie niemieckie)
Lektor: -
Tłumaczenie: -

Tym razem opis... niemieckiego wydania filmu "Wild Grizzly". Zagranicznych taśm nie zbieram, ale tę kasetę dostałem jako gratis do zakupów, a ładnie się prezentuje, to postanowiłem ją zachować. Co prawda przez chwilę rozważałem, by nagrać coś na tym, ale szybko porzuciłem tę myśl - to moja druga zagraniczna kaseta (pierwsza to szwedzkie wydanie "Jurassic Park"), więc w formie ciekawostki warto ją mieć. Z wiadomych przyczyn nie wypowiem się jednak o tłumaczeniu ani lektorze 😁. Taśma w stanie bardzo dobrym, elegancko wydana - jakość obrazu i dźwięku super.

Co do samego "Wild Grizzly" - myślałem, że będzie to kino Animal Attack, początek w sumie na to wskazywał, ale potem tytuł ten poszedł w stronę młodzieżowej przygodówki. Niektóre sceny trochę wyglądają jak z "Jurassic Park" (pierwszy atak niedźwiedzia na samochód), zaś klimat podobny jest do tego z "Lake Placid". Mimo obcego języka, całość i tak jest zrozumiała z powodu licznych, gatunkowych schematów (dzikie zwierzę, które uciekło z niewoli, zbuntowany nastolatek, który spotyka miłość w miejscu, do jakiego się przeprowadził z matką, chyba po stracie ojca itp.).

"Nieustraszeni pogromcy wampirów" (1967)

Dystrybucja: Warner
Lektor: Janusz Szydłowski
Tłumaczenie: dobre (tekst Magdaleny Balcerek)

Przyszedł czas na klasykę kina, czyli na "Nieustraszonych pogromców wampirów" Romana Polańskiego. Film wydało Warner, czyta go Janusz Szydłowski. O ile średnio lubię tego lektora (nie pasuje według mnie do wszystkiego), tak tutaj całkiem dobrze się odnalazł i przyjemnie się słuchało jego głosu, zwłaszcza, że dość żwawo czytał. Tłumaczenie było trafne, zabarwione humorem teksty przyzwoicie oddano; autorem przekładu jest pani Magdalena Balcerek. Ogólnie całkiem eleganckie wydanie, nie mam co do niego żadnych uwag. Taśma trafiła mi się w doskonałym stanie i nie było absolutnie żadnych problemów z jej uruchomieniem. Widać, że poprzedni właściciel dobrze ją przechowywał, w odpowiednich warunkach. Nawet pudełko i okładka wygląda, jakby je dopiero odfoliowano. Jakość obrazu super, jedynie czasem w audio coś trzeszczało i było ono nieco ciche, ale to norma u Warner. Na szczęście trackingiem udało mi się to zniwelować i podczas seansu wszystko przebiegało tak, jak powinno. Jest to też pełna wersja - jak czytałem w Internecie, a na rynek amerykański została wypuszczona inna, skrócona, ocenzurowana (a jakże, kąpiel Sary przycięto) z jakimiś zmianami w soundtracku Krzysztofa Komedy.

Kiedyś chciałbym jeszcze tę produkcję zobaczyć w pełnej panoramie (została nakręcona w 2,35:1), bo na wideo przycięto ją pod 4:3, a jest co podziwiać (fantastyczna scenografia, urokliwe, europejskie plenery).

Co do samego filmu, to bawiłem się na nim dobrze - to taki horror komediowy, naśmiewający się z gatunkowych reguł. Sporo tu ironicznego oraz groteskowego humoru, choć chwilami atmosferę grozy również da się odczuć. No i jak wspomniałem, wizualnie dzieło Polańskiego prezentuje się pysznie. Całość ogląda się z zainteresowaniem (szczególnie wtedy, kiedy główni bohaterowie przybywają do klimatycznej karczmy), podziwia plastyczne kadry, aczkolwiek w pewnych momentach, głównie w połowie widowiska było trochę przestoi oraz nudniejszych fragmentów. Niemniej jednak polubiłem ten projekt. Co prawda Polański miał lepsze pozycje w swoim dorobku, ale i tym razem się postarał. Na dokładkę nieodżałowana Sharon Tate - wygląda tutaj po prostu zjawiskowo. Obiło mi się, że była to urodziwa kobieta, ale nie sądziłem, że aż tak.

"Shrek" (2001)

Dystrybucja: Imperial
Lektor: - (dubbing)
Tłumaczenie: ?

Filmów animowanych raczej nie zbieram (no, może poza paroma wyjątkami), ale "Shreka" nie mogło u mnie zabraknąć 😃. Niby wartość tej kasety zerowa, ale jak trafiłem na nią kiedyś w komisie za 2 złote, to nie mogłem przejść obojętnie. Taśma posiada lekką falbankę z obu stron, aczkolwiek na każdym sprzęcie śmiga dobrze i nie zauważyłem, by obraz czy dźwięk szwankował. Ogólnie, wcześniej, za małolata spotkałem się z dwoma innymi egzemplarzami tej bajki i każdy z nich był zjechany (mniej lub bardziej), że dopiero od połowy odbierał i to w bólach.

Na wydaniu tym znajdziemy rozszerzony finał w postaci krótkometrażowego dodatku "Shrek in the Swamp Karaoke Dance Party", wmontowanego przed napisy końcowe.

"Sny o śmierci" (1988)

Dystrybucja: ITI
Lektor: Lucjan Szołajski
Tłumaczenie: dobre (tekst Krystyny Uniechowskiej-Dembińskiej)

Film przejrzany, kaseta jest w stanie bardzo dobrym - nie nosi żadnych śladów użytkowania. "Sny o śmierci" wydało ITI, za tłumaczenie odpowiada Krystyna Uniechowska-Dembińska, czyta Lucjan Szołajski.

"Bezlitosna rzeka" (1996)

Dystrybucja: NVC
Lektor: Lucjan Szołajski
Tłumaczenie: niezłe

"Bezlitosna rzeka" - prawdopodobnie mój pierwszy film z Marią Ford w roli głównej, jaki obejrzałem. Wydało go w Polsce NVC, lektorem tej wersji jest Lucjan Szołajski. Tłumaczenie ujdzie, lecz ostrzejszych wyrażeń tu nie uświadczymy - głównie "pieprz się", "pieprzę cię", "spieprzaj" itd. Kaseta trafiła mi się całkiem dobrze zachowana. To już nawet nie kino klasy C, ale myślę, że sobie zostawię.

"Rewolwerowcy" (1994)

Dystrybucja: NVC
Lektor: Tomasz Knapik
Tłumaczenie: dobre

"Gunmen" wydało u nas NVC, lektorem tego wydania jest Tomasz Knapik, który czyta tutaj starszym głosem, takim charakterystycznym dla dawniejszych wydań. Tłumaczenie mamy bardzo ostre, swojskie i pada w nim wiele fajnych tekstów. Kaseta trafiła mi się nieco zdarta, utraciła na jakości, na taśmie widać lekką "falbankę", ale film udało mi się uruchomić bezproblemowo. Polecam to wydanie, nie mam co do niego żadnych zastrzeżeń.

"Zero tolerancji" (1994)

Dystrybucja: Vision
Lektor: Janusz Kozioł
Tłumaczenie: niezłe

"Zero tolerancji" wydała u nas firma Vision, a na lektorce mamy Janusza Kozioła, który czyta na pełnej kurwie; z jego głosu bije energia i moc i przypuszczam, że Knapik lepiej by tego filmu nie przeczytał. Tłumaczenie jest dość dobre, aczkolwiek mocniejsze bluzgi nie padają - usłyszymy chyba dwa razy słowo "skurwiel", parę razy "sukinsyn", "dziwka" etc. Większość przekleństw została pominięta lub przetłumaczona na zasadzie "niech to szlag" czy "do jasnej cholery". Trochę szkoda, ale i tak uważam, że jest nieźle. Kupiony przeze mnie egzemplarz pochodzi z wypożyczalni, więc jest trochę zdarty, zużyty, lecz jak najbardziej oglądalny - obraz okazał się stabilny, czasem gdzieś pojawiają się poziome paski lub zadrży górna część kadru, czyli nic, co jakoś by psuło przyjemność z seansu. Urok kaset odkupionych od wypożyczalni i tegoż nośnika 😉. Generalnie polecam - zarówno film, jak i samo wydanie.

"Miecz Aleksandra" (1992)

Dystrybucja: Vision
Lektor: Tomasz Knapik
Tłumaczenie: niezłe

Oto przykład, kiedy okładka jest lepsza od filmu 😀. "Miecz Aleksandra" wydało u nas Vision, zaś na lektorce mamy znakomitego Tomasza Knapika, dzięki któremu seans nie boli aż tak bardzo. Tłumaczenie było dość niezłe, przynajmniej na tyle, na ile dało się cokolwiek wykrzesać z drewnianych, oryginalnych dialogów. Kaseta trafiła mi się bardzo zniszczona, ewidentnie wysłużona. Szkoda, ale cóż... odkupując coś od wypożyczalni trzeba się liczyć z taką ewentualnością.

"Naznaczony śmiercią" (1990)

Dystrybucja: Guild
Lektor: Lucjan Szołajski
Tłumaczenie: średnie (tekst Jacka Mikiny)

Taśmę tę zdobyłem przeglądając kasety, które ostały się w wypożyczalni "Video-Film". Niestety nie znalazła się oryginalna okładka i pewnie już nie znajdzie, a i fabryczną obudowę musiałem zamienić, ponieważ kaseta wewnątrz była uszkodzona. Udało mi się jednak zeskanować oraz wydrukować na papierze samoprzylepnym naklejkę dystrybutora, która po naniesieniu wygląda niezbyt ciekawie, ale lepsze to, niż nic. Z samej wersji filmu jestem natomiast zadowolony (mimo tego, że ma ona swoje braki) i wciąż poszukuję starych tytułów Seagala na VHS. Lektorem tego wydania jest Lucjan Szołajski, który jak zawsze trzyma poziom, a za tłumaczenie odpowiada Jacek Mikina, więc nie ma mowy o żadnych zaostrzonych tekstach ani kreatywnym przekładzie. Jego tłumaczenie stanowi pewien mankament tej kasety, bywa toporne, no i zbyt łagodne, aczkolwiek nie jest jakieś najgorsze - ostatecznie może być, choć Polsat do tej produkcji miał znacznie lepszy, zabawniejszy oraz zwyczajnie lotniejszy przekład. "Naznaczonego śmiercią" wydało Guild, ale co ciekawe, lektor na końcu czyta, że za dystrybucję odpowiada Imperial, które niegdyś funkcjonowało jako właśnie Guild Home Video.

"Ukryty II" (1993)

"Ukryty II" (1993) - pierwsza część to znakomity action-horror, który zebrał w większości pozytywne recenzje i był hitem ery VHS, natomiast sequel powstał sześć lat później jako projekt direct-to-video i niektórzy nawet o nim nie słyszeli. Oczywiście druga odsłona ani trochu nie zbliżyła się do poziomu oryginału i ewidentnie powstawała na siłę, po kosztach. Pierwszy akt kontynuacji to ostatnie piętnaście minut pierwowzoru, czyli jego finał, tyle że nieco przemontowany, z inną muzyką oraz dogranymi ujęciami psa wynoszącego kawałek spalonej tkanki zabitego kosmity. Następnie akcja skacze o piętnaście lat do przodu i poznajemy dalsze losy Toma Becka (tyle, że nie gra go już Michael Nouri), w którego ciele znajduje się dobry kosmita, jakiemu poprzednio udało się powstrzymać inwazję. Mężczyzna z tego powodu szybko się zestarzał i zaczął gorzej wyglądać; udaje mu się jednak odkryć miejsce, do którego pies ponad dekadę temu wyniósł fragment tkanki, a następnie stał się nosicielem obcego. Teraz znajdują się tam jaja, czekające na wyklucie. Beck nie jest w stanie ich zniszczyć, ponieważ zostaje powstrzymany przez odrodzonego, złego kosmitę, a niedługo później umiera. Na Ziemię przybywa jednakże kolejna uczciwa, pozaziemska istota z zamiarem powstrzymania nadciągającej, drugiej inwazji, w czym pomóc jej ma córka nieżyjącego Toma Becka. "Ukryty II" pozbawiony został wdzięku jedynki, natomiast obdarzono go znacznie mroczniejszym klimatem, co oczywiście uznać należy za sporą zaletę. Niestety zawodzi tutaj tempo, a historia pozbawiona jest jakichkolwiek ciekawych, zapadających w pamięć postaci. W tytule tym nie pojawił się również żaden znany aktor - przynajmniej ja nie rozpoznałem nikogo z interesującym dorobkiem na koncie.

W jedynce każdy zainfekowany przez kosmitę obywatel, który stawał się agresywnym socjopatą, był wyrazisty i nawet po tylu latach kojarzy się nazwiska pierwszych zarażonych, takie jak Jack DeVries czy Jonathan Miller. Pamiętny epizod zaliczył również Ed O'Ross, poszatkowany w jednej ze scen przez dziesiątki kul. Nie wspomnę już o kultowym duecie Nouri-MacLachlan. W "Ukrytym II" protagoniści są nijacy, niespecjalne nas interesuje, czy ich misja się powiedzie, czy też w czasie jej wykonywania stracą życie. Tych, którzy stają im na drodze także pozbawiono charakteru, przez co nie wzbudzają oni ani grozy ani respektu. W poprzedniej odsłonie zakrwawiony, ostrzeliwany z każdej strony Ed O'Ross, zabijający z niewzruszoną miną policjantów i swoich kolegów skupiał na sobie uwagę, oglądający zastanawiał się, czy zostanie w końcu zatrzymany; tutaj bezdomna moczymorda kradnąca radio czy jakiś facet z przygłupim uśmieszkiem wypadają raczej komicznie aniżeli intrygująco. Efekty specjalne prezentują się całkiem nieźle, nie mam im nic do zarzucenia, choć de facto niewiele ich tu wyłapiemy, natomiast sekwencje zmieniania nosiciela przez złego kosmitę pokazywane są urywkowo albo wcale. Najczęściej atakuje on kogoś, zbliża się do twarzy i następuje cięcie lub widzimy, jak całkowicie znika w ustach ofiary. Nie będę się tego jakoś bardzo czepiał, bo technicznie jest w miarę dobrze, a że trochę skromnie, to pewnie kwestia niskiego budżetu, zresztą - skoro film kierowany był od razu na rynek wideo, to o czymś to świadczy.

W obrazie tym, tak jak już wspominałem, podobał mi się jeszcze klimat; znikome oświetlenie, jakieś magazyny, obskurne dyskoteki czy sieć tuneli nawet nieźle kontrastują z plenerami z "Ukrytego" z 1987 roku - ulicami, panoramami Los Angeles, nocnymi klubami, posterunkami albo luksusowym hotelem z salą konferencyjną. Muzykę w sequelu mamy raczej bezpłciową, aczkolwiek jeden utwór wpadł mi w ucho, mianowicie ten z dyskoteki. Plusem jest dla mnie również to, że dowiadujemy się tu czegoś więcej na temat przybyszów z kosmosu, a dokładniej, że należą do jednej rasy, która się podzieliła - część ich cywilizacji prowadzi byt poza-fizyczny, pozbawiony przyjemności, w formie czystej energii, natomiast druga stała się przestępcami w oślizgłych, owadzich ciałach, pragnących rozrywek, władzy oraz innych uciech. Moim zdaniem wyjaśnia to kilka kwestii, np. dlaczego dobry kosmita nie musi ciągle zmieniać nosiciela i wygląda zupełnie inaczej niż ten siejący śmierć oraz zniszczenie. Cóż - dwójka nie porywa, chwilami bywa nudnawa, z całą pewnością nie musiała powstać, aczkolwiek nie jest to też jakieś złe kino. Zwykły przeciętniak w gatunku horroru sci-fi, który można postawić chociażby obok "The Arrival". Moja ocena to 5/10, mam to na VHS od IMP, na wydaniu tym czyta Tomasz Knapik.

"Projekt: Monster" (2008)

"Projekt: Monster" (2008) - jak już kiedyś pisałem, cenię sobie produkcje found footage i uważam, że konwencja ta może sprytnie zamaskować skromny budżet, niedoskonałości efektów specjalnych czy brak znanych nazwisk w obsadzie. Warunek jest tylko jeden - fabuła musi być ciekawa, a twórcy kreatywni, umiejący odpowiednio wykorzystać taką stylistkę, aby nagrywany kamerą z ręki, trzęsący się obraz nie irytował oglądającego, tylko nadawał realizmu, wzmagał napięcie. Z kolei to, co zostało uchwycone w obiektywie, również powinno być pokazane w taki sposób, by wpływać na wyobraźnię widza, bez wykładania wszystkiego wprost, na tacy. Nadmierny minimalizm, powodujący uczucie niedosytu (bo nic nie widać na ekranie) także nie jest pożądany - po prostu trzeba to wyczuć. Na szczęście Matt Reeves, reżyser "Projekt: Monster" owo wyczucie posiadał i idealnie wstrzelił się w estetykę found footage (jego dzieło zaskarbiło sobie nawet niemałe uznanie wśród krytyków)Obserwujemy tutaj historię zwyczajnych, młodych Amerykanów, a dokładniej grupy przyjaciół, która zorganizowała przyjęcie-niespodziankę dla Roba, mającego nazajutrz wyjechać do Japonii. Całą domówkę rejestruje jeden z uczestników za pomocą kamery, jednak niespodziewanie Nowy Jork zostaje zaatakowany przez tajemniczą, ogromną istotę. Nie wiadomo, skąd ona pochodzi ani czym jest, ale sieje kolosalne spustoszenie; nie tylko niszczy infrastrukturę miasta, ale zabija również ludzi. Rob i jego znajomi podejmują próbę opuszczenia Manhattanu.

Za pierwszym razem tytuł ten trzymał mnie bardzo mocno w napięciu, seans należał do elektryzujących i chwilami nie mogłem usiedzieć na kanapie z wrażenia. Teraz, po kilku powtórkach wstęp, dzięki któremu poznajemy głównych bohaterów, jest moim zdaniem nudnawy, lecz moment, w jakim dochodzi do ataku potwora, a imprezowicze wychodzą na ulicę i muszą walczyć o przetrwanie, za każdym razem maksymalnie skupia moją uwagę. Szczególne zainteresowanie wzbudza we mnie scena, kiedy Rob wraz z kamerzystą i jedną z dziewczyn z domówki idzie na pomoc swojej koleżance, uwięzionej w mieszkaniu częściowo przewróconego wieżowca, który zaparł się o sąsiedni drapacz chmur. Nie wiadomo, czy każdemu z grupy uda się wyjść z tego cało, czy nie dopadnie ich grasujące po Nowym Jorku monstrum, czy na wpół przewrócony budynek całkiem nie runie. Ujęcia "z ręki" wzmagają poczucie autentyczności, scenografia wygląda bardzo przekonująco, nie ma patetycznego heroizmu na pokaz, slo-mo czy cudownego ocalenia w ostatniej sekundzie z widowiskową eksplozją w tle. Absorbująca jest także sekwencja w metrze, kiedy protagonistów atakują pająkowate kreatury wielkości psa.

Matt Reeves umiejętnie buduje klimat, stopniowo zagęszcza atmosferę i dawkuje widok potwora pustoszącego metropolię. Nie pojawia się on w kadrze zbyt często, a już na pewno nie w całości, w pełnej krasie oraz przy dobrym oświetleniu. Niemniej jednak będzie nam dane go ujrzeć, nawet w zbliżeniach i na brak jego obecności nie ma co narzekać. To już jest sztuka, żeby sceny z udziałem głównej "gwiazdy" projektu przedstawić w taki sposób, by za wiele nie zdradzały i jednocześnie intrygowały, ale nie trwały za krótko oraz nie były nader okrojone. Na tym wyłożył się choćby Gareth Edwards, realizując w 2014 roku "Godzillę" bez... Godzilli. Efekty specjalne w "Projekt: Monster" są całkiem atrakcyjne, a przez oszczędny sposób kręcenia trudniej zauważyć ich niedoróbki, chociaż niekiedy można spostrzec, że bestie są solidnie maskowaną grafiką komputerową. Fragmenty z ostrzałem wojska, próbującego zgładzić olbrzyma wypadają natomiast bardzo imponująco. Sama maszkara ma co prawda niezbyt oryginalny design (owadzie ciało z licznymi odnóżami - ulubione wyobrażenie potworów przez hollywoodzkich filmowców, zaś z pyska przypomina nieco nietoperza), aczkolwiek akceptowalny, potrafiący wzbudzić trwogę. Moja ocena to 7/10 - utwór ten ma naprawdę niewiele wad, a każdą z nich da się wybaczyć, poza tym dostarcza wielu emocji oraz rozrywki. Widziałem go kilkukrotnie w TVNTVN7, świetnie przeczytał go dla tych stacji Janusz Kozioł

czwartek, 20 sierpnia 2020

"Przylądek strachu" (1991)

Dystrybucja: ITI
Lektor: Stanisław Olejniczak
Tłumaczenie: średnie

Pamiętam, jak w czasach wypożyczalni oglądałem tę kasetę z ojcem niezliczoną ilość razy. Teraz ponownie wpadła w moje ręce i dużo wspomnień wróciło, aczkolwiek wersja ta pozostawia trochę do życzenia - tłumaczenie jest zbyt złagodzone, a Stanisław Olejniczak choć nieźle czyta, to jednak nie do końca mi pasuje do tak mrocznego thrillera. Przydałby się tutaj ktoś z mocniejszą barwą głosu. Ten egzemplarz "Przylądku strachu" trafił mi się dość zmasakrowany, ale dałem radę go odpalić - mocny tracking poskutkował, choć nieco pogorszył jakość. Na Sanyo natomiast wszystko idzie dobrze. Jedynie początek na każdym sprzęcie skacze, ale to może pierwsze 5 minut. Dalej jedynie fragmentarycznie występują jakieś większe zniszczenia.

Co ciekawe - odkryłem, że w 2015 r. (i później) TV4 emitowało "Przylądek strachu" w kopii, która miała to samo audio, dostępne na VHS. Tłumaczenie wykonane dla ITI Home Video, tekst Stanisław Olszewski, a na lektorce Stanisław Olejniczak. Z tym, że w telewizji głos Olejniczaka został zmodulowany i mocno podrasowany, że w efekcie ma zupełnie inne, bardziej techniczne brzmienie.

"Święci z Bostonu" (1999)

Dystrybucja: Vision
Lektor: Maciej Gudowski
Tłumaczenie: dobre

Już od dawna słyszałem o tym filmie, więc gdy znalazłem go w kartonie z kasetami VHS, to zakupiłem bez namysłu - i dobrze zrobiłem, bo "Święci z Bostonu" to naprawdę świetna rzecz, a i trafiło mi się idealnie zachowane, solidne wydanie od Vision. Czyta tu co prawda Maciej Gudowski, jednak tłumaczenie jest ostre i z polotem - może nie każdy bluzg został przełożony, ale czasem poleci ładna wiązanka. Dystrybutor wypuścił ten tytuł w formacie kinowym, co na wideo nie było jakąś częstą praktyką.

"Linia życia" (1990)

Dystrybucja: ITI
Lektor: Andrzej Matul
Tłumaczenie: dobre (tekst Tomasza Beksińskiego)

Myślałem, że film będzie thrillerem medycznym, a podchodził bardziej pod horror, ale w sumie podobnie sobie go wyobrażałem 😉. Choć nie wszystkie wątki mi się podobały, to jednak "Linię życia" uważam za udaną produkcję i wysoko ją oceniłem. Film wydało ITI, świetnie przeczytał go Andrzej Matul. Za ostre i pomysłowe tłumaczenie odpowiada Tomasz Beksiński.

"Ucieczka King Konga" (1967)

Dystrybucja: Vision
Lektor: Maciej Gudowski
Tłumaczenie: niezłe

Poza filmami z Godzillą, to jedyny wydany u nas film "kaiju". Szkoda, że dystrybutor nie zakupił nic ciekawszego - było z czego wybierać z produkcji od Toho, a "Ucieczka Konga Konga" jest raczej słaba. Vision wydało wersję zamerykanizowaną, znacznie krótszą od japońskiej. W gimnazjum widziałem oryginał i był kiepski, a tutaj jak oglądam, to przynajmniej jest klimat VHS. Na lektorce mamy Macieja Gudowskiego.

"Godzilla" (1998)

Dystrybucja: ITI
Lektor: Zdzisław Szczotkowski
Tłumaczenie: dobre

Amerykańską wersję "Godzilli" wydało ITI. Swego czasu miałem z tym filmem spory problem - z jednej strony mi się podobał, ale przy porównaniu z japońskimi oryginałami było już biednie. Teraz jednak traktuję to jako ciekawostkę - wysokobudżetowy blockbuster nawiązujący do postaci legendarnej Godzilli. Przy takim podejściu ogląda się ten tytuł całkiem nieźle, bo to stricte rozrywkowy i efektowny film, który nie ma nic wspólnego z duchem klasycznej Godzilli. Wersję na kasecie czyta Zdzisław Szczotkowski i bardzo dobrze się z nim ogląda, a tłumaczenie wypada spoko. Polsat ma (przynajmniej miał) też fajną wersję z Andrzejem Matulem z równie pamiętnym tłumaczeniem. Też w sumie kiedyś chciałbym mieć, niestety skasowałem swoje nagranie lata temu.

"Krótkie spięcie II" (1988)

Dystrybucja: ITI
Lektor: Janusz Szydłowski
Tłumaczenie: dobre

"Krótkie spięcie II" to jeden z nielicznych sequeli, który jest lepszy od oryginału. Ten klimatyczny film wydało u nas ITI, a lektorem jest Janusz Szydłowski. Tłumaczenie wypada całkiem dobrze i dodatkowo tłumacz dorzucił parę bluzgów, których nie było w oryginale. Jest moc, jak Johnny 5 rzuca "ale się wkurwiłem!", a w tle "I Need A Hero" Bonnie Tyler.

"Więcej niż wszystko" (1987)

Dystrybucja: Videotronic
Lektor: Stanisław Herapolitański
Tłumaczenie: dobre

"Over the Top" to chyba jedyny film, który mam na kasecie z niemieckim dubbingiem. Tutaj tytuł przetłumaczono jako "Na szczycie", choć kaseta nosi tytuł "Ponad szczyt". Aktualnie oficjalnym jest bodaj "Więcej niż wszystko" - pod takim był wyświetlany w TVP, TVN i chyba na Polsacie. Moja kaseta to niestety jedynie kopia wydania Videotronic w niezbyt dobrej jakości (ma to jednak swój urok). Niemiecki dubbing nawet nie przeszkadza, a film ma bardzo ciekawe tłumaczenie, ostrzejsze niż te wszystkie telewizyjne, natomiast pan Stanisław Herapolitański to naprawdę dobry lektor i żałuję, że mam z nim bardzo mało produkcji (gdzieś z dwa). Aktualnie chyba najczęściej oglądam "Over the Top" w tej jakże urokliwej wersji. TVP jeszcze miało całkiem względną z Olejniczakiem. Posiadam też jakąś nową z TVN7, ale nic specjalnego, prócz tego dawali to także w Polsacie Film.

"Zgadnij, kim jestem?" (1998)

Dystrybucja: Warner
Lektor: Jacek Sobieszczański
Tłumaczenie: dobre

"Zgadnij, kim jestem?" czyli Jackie Chan w szczytowym okresie. W latach 90. udało mu się nakręcić jedne z najlepszych produkcji w jego karierze. Także i ta zalicza się do bardzo udanych. Film wydało Warner, czyta Jacek Sobieszczański. Całkiem dobre wydanie, głos lektora zdecydowanie tu pasuje i tłumaczenie jest w porządku. Szkoda tylko, że dystrybutor nie postarał się o oryginalną wersję, tylko skróconą. Tak czy siak, zdobycie tego w oryginale graniczy chyba z cudem. W telewizji (Polsat) i na DVD też wyszła wersja skrócona.

"Koszmarne polowanie" (1989)

Dystrybucja: ITI
Lektor: Lucjan Szołajski
Tłumaczenie: niezłe

"High Desert Kill" to całkiem niezły thriller/horror, trochę w stylu "Predatora". Nie ma co nastawiać się na mocne sceny albo ostre straszenie, ale film wciąga i nadrabia napiętą atmosferą. Położenie bohaterów z każdą chwilą staje się coraz bardziej beznadziejne, a cała sytuacja coraz dziwniejsza. Ciekawie się to ogląda, często wracam do tego filmu. W głównych rolach wystąpili Chuck Connors i Marc Singer. Film wydało ITI, polski tytuł to "Koszmarne polowanie", czyta Lucjan Szołajski. Chyba nie obejrzałbym tego filmu w innej wersji.

"Młode strzelby II" (1990)

Dystrybucja: Imperial
Lektor: Tomasz Knapik
Tłumaczenie: dobre

"Młode strzelby II" to przykład sequela równie dobrego co oryginał, a może nawet lepszego. Osobiście bardzo lubię obie części i chętnie je odświeżam. Może nawet cenię je sobie bardziej niż te klasyczne westerny. Dwójkę wydało Imperial, czyta Tomasz Knapik, ale jak gdyby takim przeziębionym głosem. Tłumaczenie jest całkiem dobre i dość ostre. Raczej najlepsza wersja lektorska tego filmu.

"Indiana Jones i ostatnia krucjata" (1989)

Dystrybucja: ITI
Lektor: Tomasz Magier
Tłumaczenie: dobre

Trzecią część również posiadam w zwykłym opakowaniu, czyta także Tomasz Magier.

"Indiana Jones i Świątynia Zagłady" (1984)

Dystrybucja: ITI
Lektor: Tomasz Magier
Tłumaczenie: dobre

Jak już wspomniałem, pierwszą część przygód Indiany Jonesa mam w tekturowym pudełku, drugą natomiast w takim zwykłym, klasycznym. Film czyta Tomasz Magier. Na razie dysponuję jedynie tym wydaniem i w sumie na chwilę obecną mi wystarcza, chociaż kiedyś chciałbym dorwać z Knapikiem czy Matulem, bo oni też to czytali.

poniedziałek, 17 sierpnia 2020

"Przybysz" (1991)

"Przybysz" (1991) - Max Page wraz z najbliższymi obchodzi swoje siedemdziesiąte trzecie urodziny, kiedy na teren jego posesji spada meteoryt. Staruszek wchodzi w kontakt z czymś, co wewnątrz niego przybyło na Ziemię i zaczyna przechodzić dziwną przemianę - pragnie pić krew kobiet będących w trakcie miesiączki, wracają mu siły i... stopniowo staje się coraz młodszy. Jego osobowość także ulega zmianie, bowiem w mężczyźnie jest coraz mniej Page'a, jego miejsce zajmuje ktoś inny. "The Arrival" to nieco zapomniany horror sci-fi z ery wypożyczalni kaset wideo i choć mowa tu o dość przeciętnym projekcie, to jednak można po niego sięgnąć z uwagi na klimat, jakim obdarzone były produkcje z tamtego okresu. Fabularnie film wypada dość nierówno - wstęp trwa za długo, miejscami zbija z tropu, a scenarzyści chyba nie do końca wiedzieli, w jaką stronę pchnąć całość. Na początku uświadczymy sporo morderstw, Max kreowany jest bardziej jako antagonista, lecz później zaczyna bardzo szybko się odmładzać oraz próbuje odszukać poznaną w szpitalu kilka miesięcy wcześniej dziewczynę. Zabija bardziej z przymusu, by przeżyć i móc ją ponownie zobaczyć, a widz zaczyna mu wówczas współczuć. Ulatuje trochę uczucie grozy, mniej jest krwawych scen, zaś twórcy bardziej skupiają się na czymś w rodzaju emocjonalnych rozterek Page'a (np. niechęć a mus picia krwi). W pierwszej połowie widowiska pojawiały się także jakieś pokręcone sny oraz koszmary Maxa, w których widzi siebie w niejednoznacznej sytuacji z bodaj własną synową, a później wątek ten gdzieś znika lub zostaje ograniczony - nie pamiętam już dokładnie. W ogóle nawet nie wiem, w jakim celu umieszczono te sekwencje, ponieważ absolutnie nic nie wnosiły do intrygi ani nie przedstawiały niczego ważnego.

Generalnie "Przybysza" ogląda się całkiem dobrze i ciężko zarzucić mu jakieś mocniejsze wady poza niedopracowaniami, o jakich wspomniałem wyżej czy tym, że nie wyróżnia się niczym specjalnym na tle setek innych obrazów z tego gatunku. Wszystko, począwszy od samej historii, na stronie technicznej czy grze aktorskiej kończąc, stoi na przeciętnym poziomie i niczym nas nie zaskakuje, ale całość też nie nuży, a efekty specjalne (chociaż ich tu niewiele, pewnie z uwagi na niezbyt wysoki budżet) czy ogólne wykonanie nie rażą w oczy. Ze znanych aktorów mamy tutaj na drugim planie Johna Saxona (Wejście smoka, Koszmar z ulicy Wiązów), który niestety odszedł kilka tygodni temu oraz Michela J. Pollarda (Tango & Cash, W mgnieniu oka), występującego w krótkim epizodzie. Innych twarzy nie rozpoznałem. Tytuł ten oceniam na mocne 5/10, nic nowego ani oryginalnego w nim nie znajdziemy, ale miłośnicy zakurzonych, trochu tandetnych przedsięwzięć sci-fi z przełomu lat 80. oraz 90. powinni być usatysfakcjonowani - jak pisałem, klimat tamtych lat robi swoje 😉. "Przybysza" posiadam na kasecie wideo od AWWA, lektorem tego wydania jest Grzegorz Widziszewski, moim zdaniem obdarzony dość interesującym, wpadającym w ucho głosem.

niedziela, 16 sierpnia 2020

"Porwani przez obcych" (1998)

"Porwani przez obcych" (1998) - nastoletni Tommy McPherson nagrywa kamerą wideo rodzinne spotkanie w Święto Dziękczynienia; kiedy McPhersonowie mają zamiar zasiąść do stołu i skosztować pieczonego indyka, niespodziewanie ucieka prąd, a za oknem, w oddali widzą dziwny rozbłysk. Tommy wraz ze starszymi braćmi - Kurtem oraz Brianem wychodzą na zewnątrz, by sprawdzić bezpieczniki, które okazują się spalone. Mężczyźni dostrzegają za to kolejne rozbłyski i trzaski, dochodzące z pola i zaintrygowani nimi idą sprawdzić, skąd pochodzą, błędnie zakładając, że z transformatora. W ciemnościach natrafiają jednak na UFO i istoty pozaziemskie, które dokonują eksperymentów na krowie. Kiedy kosmici spostrzegają braci, atakują ich bronią promieniową - Tommy, Kurt i Brain uciekają w popłochu do domu, a następnie opowiadają reszcie domowników o tym, co zobaczyli. Nikt jednak nie chce im uwierzyć, a pani McPherson nalega, by przestali się wygłupiać i zasiedli do posiłku. Niedługo później przybysze z kosmosu wyraźnie zaznaczają swoją obecność i pojawiają się na terenie posiadłości McPhersonów, tym samym zmieniając życie rodziny w piekło. "Porwani przez obcych" to horror zrealizowany w stylistyce found footage, którego twórcy od samego początku starają się przekonać nas, że oglądamy prawdziwy materiał - wplatają nawet do filmu wypowiedzi różnych specjalistów, potwierdzających jego autentyczność lub ludzi próbujących ją nieudolnie podważyć. W czasie trwania obrazu pojawiają się także ostrzeżenia, że niektóre fragmenty mogą być drastyczne. Wszystkie te zabiegi są właściwie w porządku, ale cała mistyfikacja od pierwszych minut skazana jest na porażkę, ponieważ występuje tutaj Aaron Pearl, aktor znany z kultowej, parodystycznej komedii Ści(ą)gany z udziałem Leslie Nielsena. Ciężko kupić historię, która rzekomo wydarzyła się naprawdę i stanowi świadectwo uprowadzenia amerykańskiej rodziny przez kosmitów, skoro pojawia się w niej znajoma twarz. Autorzy rok młodszego Blair Witch Project dzięki sprawnej akcji marketingowej, zatrudnieniu nieznanych osób oraz stworzeniu fikcyjnej legendy lepiej sobie poradzili ze sprzedażą takiej filmowej farsy.

Tak czy siak, tytuł ten potrafi bardzo mocno trzymać w napięciu - stanowi to jego największy atut, zaś reżyser ma tego świadomość i wyraźnie na to postawił. Atmosfera do pewnego momentu zagęszcza się z sekundy na sekundę, a i jak wiemy, najstraszniejsze jest to, czego nie widać, więc McPhersonowie nie walczą z hordami krwiożerczych obcych, tylko doświadczają niewytłumaczalnych, jeżących włos na głowie zjawisk, przedstawianych w kameralny sposób. Przykładowo - wszyscy nagle zaczynają krwawić z nosa, rażeni są ultradźwiękami powodującymi ostry ból głowy czy pieką ich karki. Zachowania protagonistów wyglądają na całkiem naturalne i spontaniczne, co pomaga w zaakceptowaniu fabuły udającej dokument. Jedynie Tommy czasem zbyt wrzeszczy i nadmiernie gada do kamery, choć powinien zachować ciszę. Jego matka również postępuje dziwacznie, nielogicznie, np. w obliczu inwazji kosmitów zachęca do jedzenia indyka oraz wspólnego spędzania czasu, nie przejmuje się panującą sytuacją, aczkolwiek można zrzucić to na jej alkoholizm - pije kieliszek wina za kieliszkiem, jest ewidentnie wstawiona, więc może straciła kontakt z rzeczywistością i nie traktowała rozgrywających się wydarzeń na poważnie. W dalszej części filmu rozczarowało mnie natomiast to, że najciekawszych postaci, m.in Kurta pozbyto się najszybciej, poza kadrem, a później, w finale, pozostałych przy życiu niemal hurtem. Tempo chwilami także nieco spowolniło, a i trochę raził mnie fakt, że familia skupia się na zamykaniu/nie otwieraniu konkretnych, bodaj drewnianych drzwi frontowych bądź ich pilnowaniu, chociaż w wielu pokojach są przeszklone ściany czy szklane drzwi ogrodowe z byle zamkiem, które najłatwiej i najprościej sforsować. Na ich miejscu przede wszystkim zająłbym się ich zatarasowaniem, a nie obserwacją tych solidnych, wejściowych. Mimo tych kilku niedociągnięć "Porwani przez obcych" to świetny horror lub raczej dreszczowiec sci-fi, potrafiący podziałać na wyobraźnię oraz dostarczyć wrażeń. Najlepiej oglądać go po zmroku, będąc samemu, wtedy uczucie grozy się wzmaga. Lubię bardzo ten projekt i jak dla mnie jest jednym z najlepszych w estetyce found footage. Moja ocena to 7/10. TVN7 kiedyś to emitowało z Januszem Koziołem na lektorce.

"Gwiezdne wojny" (1997) - TRYLOGIA

Dystrybucja: Imperial
Lektor: - (napisy)
Tłumaczenie: dobre

Zestaw "niebieski" już opisałem, teraz krótko zaprezentuję wydanie wznowione "Gwiezdnych Wojen" (Edycja specjalna z 1997 roku). Był, o ile pamiętam, srebrny i złoty zestaw i potem w 2000 roku jeszcze wznowienie tej Edycji Specjalnej w czarnym zestawie z wizerunkiem Yody - taki właśnie mi się trafił. Filmy zostały wydane w wersji panoramicznej, jedynie z napisami. Tłumaczenie jest konkretne i znacznie lepiej wypada niż w "niebieskim" zestawie. Generalnie, jako ciekawostkę można mieć na półce, chociaż większym rarytasem są chyba wersje nieprzemontowane.

piątek, 14 sierpnia 2020

"Indiana Jones i Poszukiwacze zaginionej Arki" (1981)

Dystrybucja: ITI
Lektor: Tomasz Magier
Tłumaczenie: dobre

Całą serię "Indiana Jones" mam z wydania ITI, które czyta Tomasz Magier. Akurat jedynka trafiła mi się w takim tekturowym pudełeczku. Pan Magier bardzo sprytnie przeczytał ten film, a tłumaczenie jest naprawdę spoko. "Poszukiwaczy Zaginionej Arki" mam też z TVP z początku lat 90 z Andrzejem Matulem i choć czyta w porządku, to tłumaczenie pozostawia niestety wiele do życzenia.

"Knight Rider 2000" (1991)

Dystrybucja: ITI
Lektor: Lucjan Szołajski
Tłumaczenie: niezłe

"Knight Rider 2000" - tym chyba jarałem się za dzieciaka. Ostatnio odpalałem to w 2011 i choć oglądało się dobrze, to jakoś nie mam ochoty na powtórkę. Wydanie ITI czyta Lucjan Szołajski.

"Oko tygrysa" (1986)

Dystrybucja: Best Film
Lektor: Stanisław Olejniczak
Tłumaczenie: niezłe

Piosenkę "Eye Of The Tiger" poznałem właśnie przez ten film, o tym samym tytule co utwór. Nawet byłem zdziwiony, że piosenkę z niżowej produkcji wzięto do "Rocky'ego". Potem okazało się, że było na odwrót :D. "Oko Tygrysa" to całkiem spoko actioner, chociaż przewidywalny i nieco ugrzeczniony. Gary Busey odwala za to niezłą robotę. Klimat także robi swoje (małe miasteczko, gangi motocyklowe i te sprawy). Dystrybutorem jest Best Film, czyta Stanisław Olejniczak. Do tłumaczenia nie mam w sumie nic poza tym, że żadne bluzgi się nie trafiają, chociaż w oryginale padają.

"Morderczy Afganistan" (1991)

Dystrybucja: Global Film
Lektor: Władysław Frączak
Tłumaczenie: dobre

Fabularnie "Morderczy Afganistan" jest całkiem spoko. Cały wydźwięk też jest konkretny, ale produkcja ostro przynudza. Niektóre sceny czy dialogi są trochę tandetne, jednak sceny batalistyczne wypadają dość nieźle. Nawet dobrze się go ogląda, chociaż jakby film poskracać, to byłby ciekawszy i dynamiczniejszy. Fajnie, że nie występuje podział na "dobrych i złych", bo tytuł skupia się na bezsensie całego tego konfliktu. Na wydaniu VHS czyta Władysław Frączak - czasem nieco przymula, jak to Frączak. Tłumaczenie jest dobre, nawet parę bluzgów się trafiło.

"Super Mario Bros" (1993)

Dystrybucja: Vision
Lektor: Janusz Kozioł
Tłumaczenie: dobre

Za dzieciaka nieźle się jarałem tym filmem... i dalej mi się podoba ;). Myślałem, że powrót po blisko 10 latach okaże się druzgocący, ale nic z tych rzeczy. W wielu miejscach można się też pośmiać, choć poziom gagów jest trochę nierówny. Ogólnie mamy świetny klimat, nie wspominając już o soundtracku ;). Wersja VHS jest konkretna - tłumaczenie wypada bardzo dobrze i zapada w pamięć. Janusz Kozioł dysponował wtedy spoko głosem i przyjemnie się go słucha. Film wydało Vision.

poniedziałek, 3 sierpnia 2020

"Delta Force 2" (1990)

"Delta Force 2" (1990) - pierwsza część serii to jedna z najlepszych pozycji z udziałem Chucka Norrisa, w której reżyser, Menahem Golan sprytnie połączył efektowne kino akcji z dramatyczną historią uprowadzenia pasażerskiego samolotu przez palestyńskich terrorystów, częściowo opartą na prawdziwych wydarzeniach. Sequel został nakręcony przez Aarona Norrisa i niestety całkowicie stracił urok pierwowzoru - uleciało gdzieś napięcie, emocje, a wkradły się wyświechtane motywy i niekiedy sztampowe wykonanie. Całość napisano także pod główną gwiazdę widowiska, spychając na dalszy plan wątek tytułowego oddziału "Delta". Znany z poprzedniej odsłony pułkownik Scott McCoy (Chuck Norris) otrzymuje rozkaz, by schwytać dilera narkotykowego, Ramona Cotę (Billy Drago) i postawić go przed sądem. Żołnierzowi udaje się tego dokonać, jednak Ramon wychodzi za kaucją, a z zemsty zabija partnera McCoya, majora Chaveza oraz jego rodzinę. Scott wraz ze swoim przełożonym, generałem Taylorem (John P. Ryan, znany głównie z "Życzenia śmierci IV") obmyśla śmiały plan nieoficjalnego ataku na posiadłość Coty w San Carlos i ostatecznego rozprawienia się z jego osobą. Scenarzyści "Delta Force 2" serwują nam dość oklepaną opowieść o bohaterze, który musi powstrzymać działania barona narkotykowego oraz zemścić się za śmierć przyjaciół i nie żebym miał coś przeciwko temu (w końcu lubię filmy o tego typu tematyce, a w czasach wideo było ich całkiem sporo), ale jak to się ma do oryginału? Stanowił on raczej zamknięty projekt, a druga odsłona mogłaby być równie dobrze kontynuacją niemal każdego innego obrazu z Chuckiem Norrisem w obsadzie. Odgrywany przez niego protagonista nie jest już tak interesujący i tajemniczy - w jedynce pojawiał się w najbardziej wymagającej tego sytuacji (raczej drugoplanowy występ naszego brodacza), wykonywał przydzielone mu zadanie, stanowił część zespołu, lecz także był jego najbardziej charyzmatycznym członkiem. Tutaj został wysunięty na pierwszy plan i niestety się na nim nie sprawdził. Scott McCoy w dwójce jest bez wyrazu - to taki pierwszy-lepszy twardziel, pozbawiony odpowiedniego backstory. W poprzedniku takie rozwiązanie się sprawdziło, ale tam pułkownik nie był w centrum uwagi, nie grał pierwszych skrzypiec, tu natomiast wypadałoby bardziej rozpisać tę postać, skoro na nią postawiono.
Sama intryga w pewien sposób angażuje, ale raczej wszystkiego możemy się domyśleć - kto zginie, kto przeżyje, jak potoczy się dalej akcja i tak dalej i tak dalej. Ogromnym plusem jest za to Billy Drago, wcielający się w Ramona Cotę - wykreowany przez niego czarny charakter zbudowany został z klisz (okrutny, podły, chciwy, bezlitosny), ale aktor ten nawet najbardziej papierowej personie potrafił nadać odpowiedni rys i teraz nic się nie zmieniło. Chwilami przyćmiewał samego Chucka Norrisa i resztę występujących. Jeżeli mowa o strzelaninach czy ujęciach lotniczych z helikopterami, to realizacyjnie jest dobrze, niektóre momenty robią wrażenie, chociaż nie posiada to takiego uroku oraz nie cieszy tak, jak finałowa jatka z hitu z 1986 r. Mamy tu do czynienia z porządnie sfilmowaną rąbanką, aczkolwiek nic nowego czy oryginalnego w niej nie uświadczymy. Przykładowo - w jedynce Scott McCoy epicko szarżował na motocyklu z zainstalowanymi karabinami i wyrzutnią rakiet, a tutaj wspina się po urwisku, co chwilami zwyczajnie nudzi. Walki w wykonaniu karateki wypadają przyzwoicie, choć na koncie miał znacznie lepsze; w "Delta Force 2" moim zdaniem niektóre zostały nagrane w pośpiechu i czasem są trochę zbyt wyćwiczone, np. w finale, kiedy Norris tłucze się z jednym z goryli Coty łatwo dostrzec, iż ten sam rzuca się tyłem na szklany stolik, mimo że Chuck ledwie go szarpnął. Niekiedy zbędne okazały się też elementy humorystyczne (chociażby komentarze rzucane przez generała Taylora), które odbierały sytuacji wszelką powagę. Soundtrack nie należy do złych, ma miłe dla ucha brzmienia czy nawet takie "zagrzewające", ale nie umywa się do tego z fundamentalnej części. "Oddział Delta 2" powstawał na siłę i nie ulega to żadnej wątpliwości - może jako actioner lat 80. sam w sobie daje radę, ale mało ma wspólnego z jedynką, co zresztą po premierze jednogłośnie zarzucali mu krytycy. Sporo kinomanów, o ile nie większość (w tym ja) zgadza się z taką opinią. Tytuł ten ogląda się znośnie, znajdzie się kilka scen zapadających w pamięć, m.in trening w bazie wojskowej, gdzie Chuck Norris prezentuje swoje umiejętności czy ta, w której Cota i Scott ciągnięci są na linkach zrzuconych przez śmigłowiec przez dżunglę, lecz jako całość nie przekonuje. Moja ocena to jakieś 5,5/10.

Wersje lektorskie, jakie znam:

1: Polsat - Tomasz Knapik
2: TVN - Jarosław Łukomski
3: TVP 16:9 - Maciej Gudowski