piątek, 21 sierpnia 2020

"Projekt: Monster" (2008)

"Projekt: Monster" (2008) - jak już kiedyś pisałem, cenię sobie produkcje found footage i uważam, że konwencja ta może sprytnie zamaskować skromny budżet, niedoskonałości efektów specjalnych czy brak znanych nazwisk w obsadzie. Warunek jest tylko jeden - fabuła musi być ciekawa, a twórcy kreatywni, umiejący odpowiednio wykorzystać taką stylistkę, aby nagrywany kamerą z ręki, trzęsący się obraz nie irytował oglądającego, tylko nadawał realizmu, wzmagał napięcie. Z kolei to, co zostało uchwycone w obiektywie, również powinno być pokazane w taki sposób, by wpływać na wyobraźnię widza, bez wykładania wszystkiego wprost, na tacy. Nadmierny minimalizm, powodujący uczucie niedosytu (bo nic nie widać na ekranie) także nie jest pożądany - po prostu trzeba to wyczuć. Na szczęście Matt Reeves, reżyser "Projekt: Monster" owo wyczucie posiadał i idealnie wstrzelił się w estetykę found footage (jego dzieło zaskarbiło sobie nawet niemałe uznanie wśród krytyków)Obserwujemy tutaj historię zwyczajnych, młodych Amerykanów, a dokładniej grupy przyjaciół, która zorganizowała przyjęcie-niespodziankę dla Roba, mającego nazajutrz wyjechać do Japonii. Całą domówkę rejestruje jeden z uczestników za pomocą kamery, jednak niespodziewanie Nowy Jork zostaje zaatakowany przez tajemniczą, ogromną istotę. Nie wiadomo, skąd ona pochodzi ani czym jest, ale sieje kolosalne spustoszenie; nie tylko niszczy infrastrukturę miasta, ale zabija również ludzi. Rob i jego znajomi podejmują próbę opuszczenia Manhattanu.

Za pierwszym razem tytuł ten trzymał mnie bardzo mocno w napięciu, seans należał do elektryzujących i chwilami nie mogłem usiedzieć na kanapie z wrażenia. Teraz, po kilku powtórkach wstęp, dzięki któremu poznajemy głównych bohaterów, jest moim zdaniem nudnawy, lecz moment, w jakim dochodzi do ataku potwora, a imprezowicze wychodzą na ulicę i muszą walczyć o przetrwanie, za każdym razem maksymalnie skupia moją uwagę. Szczególne zainteresowanie wzbudza we mnie scena, kiedy Rob wraz z kamerzystą i jedną z dziewczyn z domówki idzie na pomoc swojej koleżance, uwięzionej w mieszkaniu częściowo przewróconego wieżowca, który zaparł się o sąsiedni drapacz chmur. Nie wiadomo, czy każdemu z grupy uda się wyjść z tego cało, czy nie dopadnie ich grasujące po Nowym Jorku monstrum, czy na wpół przewrócony budynek całkiem nie runie. Ujęcia "z ręki" wzmagają poczucie autentyczności, scenografia wygląda bardzo przekonująco, nie ma patetycznego heroizmu na pokaz, slo-mo czy cudownego ocalenia w ostatniej sekundzie z widowiskową eksplozją w tle. Absorbująca jest także sekwencja w metrze, kiedy protagonistów atakują pająkowate kreatury wielkości psa.

Matt Reeves umiejętnie buduje klimat, stopniowo zagęszcza atmosferę i dawkuje widok potwora pustoszącego metropolię. Nie pojawia się on w kadrze zbyt często, a już na pewno nie w całości, w pełnej krasie oraz przy dobrym oświetleniu. Niemniej jednak będzie nam dane go ujrzeć, nawet w zbliżeniach i na brak jego obecności nie ma co narzekać. To już jest sztuka, żeby sceny z udziałem głównej "gwiazdy" projektu przedstawić w taki sposób, by za wiele nie zdradzały i jednocześnie intrygowały, ale nie trwały za krótko oraz nie były nader okrojone. Na tym wyłożył się choćby Gareth Edwards, realizując w 2014 roku "Godzillę" bez... Godzilli. Efekty specjalne w "Projekt: Monster" są całkiem atrakcyjne, a przez oszczędny sposób kręcenia trudniej zauważyć ich niedoróbki, chociaż niekiedy można spostrzec, że bestie są solidnie maskowaną grafiką komputerową. Fragmenty z ostrzałem wojska, próbującego zgładzić olbrzyma wypadają natomiast bardzo imponująco. Sama maszkara ma co prawda niezbyt oryginalny design (owadzie ciało z licznymi odnóżami - ulubione wyobrażenie potworów przez hollywoodzkich filmowców, zaś z pyska przypomina nieco nietoperza), aczkolwiek akceptowalny, potrafiący wzbudzić trwogę. Moja ocena to 7/10 - utwór ten ma naprawdę niewiele wad, a każdą z nich da się wybaczyć, poza tym dostarcza wielu emocji oraz rozrywki. Widziałem go kilkukrotnie w TVNTVN7, świetnie przeczytał go dla tych stacji Janusz Kozioł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)