poniedziałek, 29 czerwca 2020

"Pierwotny gatunek" (1996)

"Pierwotny gatunek" (1996) - trzecia część serii "Carnosaur", którą niedawno udało mi się zdobyć na VHS; poprzednich odsłon jeszcze nie widziałem, ale ta fabularnie jest raczej mało z nimi powiązana i można po nią śmiało sięgnąć bez znajomości wcześniejszych. Poznajemy tu super-jednostkę specjalną, złożoną z wyjątkowo twardych facetów, mającą odbić z rąk terrorystów uprowadzoną, wojskową ciężarówkę z uranem na pokładzie. Kiedy grupa dociera do wyznaczonego miejsca okazuje się, że przestępcy zostali zamordowani, natomiast pojazd nie przewoził żadnego uranu, ale... przywrócone do życia wskutek genetycznych eksperymentów, drapieżne dinozaury. Żołnierze jeden po drugim giną w walce z krwiożerczymi, prehistorycznymi gadami. Scenariusz "Pierwotnego gatunku", mimo odmiennej tematyki przypomina ten z "Wieżowca" z Anną Nicole Smith  - o coś tam niby chodzi, mamy jakiś tam zalążek fabuły, ale wszystko pokazane jest w sposób kompletnie nieporadny, amatorski oraz bełkotliwy. W "Wieżowcu" cały skrypt był skonstruowany tak, aby pokazać jak najwięcej nagości i wątpliwej jakości strzelanin, natomiast tutaj, by widz mógł popatrzeć na gumowe dinozaury oraz gore. Od pierwszych minut wszystko razi kiczem i głupotą - ekipa niezwykle męskich, nieustraszonych, amerykańskich żołdaków, szkolonych przez bardzo wymagającego dowódcę wymięka już w pierwszej swojej akcji. Panowie są rzekomo przygotowani na wszystko, żartują sobie z widoku rozszarpanych ciał terrorystów i gliniarzy, ale kiedy zostają zaatakowani przez raptora i spadają na nich kartony, a dwoje ich kolegów ginie, to zaczynają panikować i od razu podejmują decyzję o odwrocie.
Ich działania są z kolei dalekie od profesjonalnych - będąc na terenie, gdzie grasują bestie sprzed 65 milionów lat rywalizują z wysyłanym dla wsparcia oddziałem marines o to, kto jest lepszy w swoim fachu, zarywają do kobiet, droczą się z nimi, sugerują im, że nie powinny służyć, ponieważ są na to za słabe oraz pałętają się nieuzbrojeni. Przypominają bardziej zgraję uczniaków ze szkółki szkoleniowej na wycieczce niż zdyscyplinowany team do niebezpiecznych zadań specjalnych. Często również rozdzielają się w sytuacjach, kiedy jeden powinien ubezpieczać drugiego. Rozumiem, że niekiedy miało to wyglądać humorystycznie, ale - łagodnie mówiąc - coś tu nie wyszło. W tytule tym pełno też pseudo-naukowych bzdur, jak to, że samica Tyranozaura jest aseksualna, więc może rozmnażać się bez końca (nie wiem, co ma wspólnego jedno z drugim, ale tak było w polskim tłumaczeniu) albo to, kiedy pani doktor, zajmująca się przedpotopowymi mięsożercami dochodzi do wniosku, że przewidziały one pułapkę zastawioną przez wojskowych, choć nigdy się z takową nie zetknęły, a to oznacza, że się szybko rozwijają i są bardzo inteligentne. Od razu wtedy przypomniało mi się widowisko pt. "Godzilla kontra Megalon", kiedy wynalazca robota, "Odrzutowego Jaguara", po samoistnym powiększeniu się maszyny stwierdza, że ta pewnie przypuszczała, iż będzie kiedyś musiała stoczyć walkę z potworem i sama się przeprogramowała.
Jeżeli mowa o samych dinozaurach, to na ekranie jest ich niestety mało, a i są pokazywane głównie w szybko ciętych, przemontowanych z innymi ujęciami urywkach. Najczęściej też dominują zbliżenia samych paszcz, rzadko kiedy zwierzęta są widoczne w pełnej krasie, a jeśli nawet, to już gorzej być nie mogło - Velociraptory to ciągnięte na jakieś platformie lub wózku, nieruchome kukły (nie pokuszono się choćby o kołysanie w przód i tył imitujące chód) lub facet w niezbyt dobrze dopasowanym kostiumie z kiwającą się nienaturalnie na boki głową, karykaturalnymi, długimi przednimi łapami oraz stopami przypominającymi kapcie z pazurami. Sceny, w jakich mało autentyczne raptory ganiały ludzi kojarzyły mi się z mieszkańcem Hiszpanii w stroju T-Rexa, który bodaj 2 lub 3 miesiące temu w trakcie kwarantanny poszedł wyrzucić śmieci (nawet sposób poruszania się jest podobny). Efekty specjalne nie są mocną stroną "Pierwotnego gatunku" i prezentują się wręcz okropnie, szczególnie design dinozaurów, bo wybuchy jeszcze jakoś ujdą.
Nie wiem też, co łączy Velociraptory z tytułowymi Carnosaurami, aczkolwiek specem od dinozaurów nie jestem. Niezłym fuck-upem jest również fakt, że wydarzenia rozgrywają się w magazynie - tam padają pierwsze ofiary, tam trafia ciężarówka z wymarłymi niegdyś stworzeniami, ale pod koniec okazuje się, że bohaterowie oraz gady... znajdują się na statku. Film oglądałem raczej z uwagą i nie dostrzegłem, by ktokolwiek przenosił się na transportowiec. W wolnej chwili jeszcze przejrzę sobie poszczególne fragmenty tego projektu i sprawdzę, czy czegoś nie przeoczyłem. Postacie w "Pierwotnym gatunku" są kompletnie anonimowe i z nazwiska nie zapamiętamy praktycznie nikogo poza niezbyt rozgarniętym jajcarzem Polchekiem oraz w miarę wyróżniającą się, do pewnego momentu oschłą blond panią doktor ze "świetną dupą", jak to epicko przeczytał Lucjan Szołajski. Ogólnie rzecz biorąc, aktorstwo prezentuje słaby poziom i większość osób niczym specjalnym się nie odznacza. Jakie są plusy tego przedsięwzięcia? Przede wszystkim jest krwawo, posoka tryska po ścianach, a kończyny nie raz są odgryzane od korpusu. Produkcja ma też przyjemny, beztroski klimat campowego kina klasy B (lub nawet C) z ery VHS, które miło obejrzeć do zimnego piwka. Nie nastawiałem się, że obraz ten wypadnie przyzwoicie, dlatego nie rozczarowałem się i seans należał do nie najgorszych, choć liczyłem na to, że dinozaury będą miały dłuższy występ, a ich wykonanie okaże się nieco lepsze. "Carnosaur 3" to srogi gniot, jednak cieszę się, że go kupiłem, bo czasem lubię rzucić okiem na takie utwory, postaram się również zdobyć pozostałe odsłony na kasetach. Trójkę wydało u nas NVC, lektorem tej wersji jest Lucjan Szołajski.

wtorek, 23 czerwca 2020

"Sny o śmierci" (1988)

"Sny o śmierci" (1988) -  do domu kilkuletniego Alexa Torme'a wdziera się były pracownik z firmy jego ojca, ubrany w strój myśliwego oraz maskę wilka i zabija rodziców chłopca, a następnie popełnia samobójstwo. Wiele lat później, dorosły już Alex cierpi na koszmary, w których nawiedza go ten sam mężczyzna, usiłujący go zamordować. Torme z tego powodu niemal traci poczucie rzeczywistości - sam już nie wie, czy oprawca jego rodziny jest realnym zagrożeniem czy stanowi jedynie wytwór jego wyobraźni, zmorę ze snów. Chłopakowi nikt nie wierzy - większość jego znajomych jest zdania, że z powodu cyklicznie powtarzających się koszmarów postradał zmysły. Pewnej nocy jednak przyjaciel Alexa, będąc u niego w mieszkaniu, podczas wyglądania przez okno również dostrzega tajemniczego myśliwego, czyhającego w mroku. Od tej pory cała sytuacja się zmienia, a Torme zaczyna mieć pewność, że nie tylko nie zwariował, ale też, że jego nemezis istnieje naprawdę. O tej produkcji nigdy wcześniej nie słyszałem, ale kiedy zobaczyłem jej okładkę na wydaniu VHS, to zaciekawiła mnie i zamówiłem ją sobie na kasecie - okazało się, że miałem nosa, bo "Sny o śmierci" to solidny slasher, z którym miło spędzić wieczór. Konwencja tego obrazu przypominała mi słynny "Koszmar z ulicy wiązów" - chwilami nie mamy pewności, co dzieje się na serio, a co we śnie i można poczuć się skołowanym niczym główny bohater.
Krwawych momentów trochę tu uświadczymy, a i napięcie budowane jest dość umiejętnie. Akcja filmu nie rozkręca się w jakiś dynamiczny sposób, ale o nudzie ciężko mówić - tempo z czasem wzrasta, atmosfera stopniowo gęstnieje, a Alex z dnia na dzień staje się coraz większym paranoikiem oraz desperatem. Jak już wspominałem, miejscami ciężko odróżnić fikcję od rzeczywistości i to spory plus tego projektu - budżet był skromny, więc widza próbowano zaskoczyć inną metodą, a mianowicie, żeby musiał zastanawiać się, czy jest właśnie świadkiem brutalnego mordu, nocnego majaku, a może snu we śnie. Postać myśliwego z maską wilka na twarzy również potrafi zaintrygować i wzbudzić uczucie grozy, zwłaszcza, że nie wiadomo, czy mamy do czynienia z człowiekiem z krwi i kości czy z upiorem zza światów. Klimat, jak to w większości horrorów lat 80. jest świetny, a i soundtrack był niczego sobie. Poza tym znajdzie się tu trochę scen z nagością i erotyką. Jedynym znanym aktorem, który zagrał w tym utworze był Xander Berkeley; reszty obsady nie znam, ale większość występujących poradziła sobie nie najgorzej. "Sny o śmierci" to może nie jakaś zaginiona perełka, ale z całą pewnością przyzwoity dreszczowiec z niebanalnym zakończeniem. Dobrze się ogląda ten tytuł i warto posiadać go w swojej kolekcji - oceniam go na 6/10. Mam to na kasecie od ITI, lektorem tej wersji jest Lucjan Szołajski.

wtorek, 16 czerwca 2020

"John Rambo" (2008)

"John Rambo" (2008) - po ostatniej części, powstałej 20 lat wcześniej nikt nie spodziewał się, że Rambo jeszcze kiedykolwiek powróci na srebrny ekran, a sam Stallone nie wykazywał zainteresowania, by zagrać w kolejnej odsłonie. Po 2005 roku sytuacja uległa jednak nagłej zmianie (jeszcze przed wydaniem "Rocky'ego Balboa") i Sly postanowił ponownie wcielić się w słynnego weterana wojny wietnamskiej. John Rambo, po udziale w niejednym konflikcie zbrojnym, wiele lat później wreszcie odnalazł spokój i swoje miejsce na ziemi - mieszka  teraz w Tajlandii, gdzie zajmuje się łapaniem węży oraz przewożeniem ludzi po okolicznych wodach swoją łódką. Pewnego dnia zgłasza się do niego grupka amerykańskich misjonarzy, która chce, aby były żołnierz przetransportował ich do ogarniętej wojną Birmy. John początkowo kategorycznie odmawia, ale po wielu namowach ze strony atrakcyjnej Sary Miller zgadza się na wyprawę i pomaga im dostać się we wskazane miejsce. Niedługo później, stacjonując w jednej z wiosek, misjonarzy uprowadza birmańskie wojsko, dowodzone przez sadystycznego Pa Tee Tinta. Pastor kościoła, do którego należeli prosi Rambo, by dostarczył na teren wspomnianego kraju pięciu najemników, mających odszukać oraz wyciągnąć z niewoli porwanych orędowników. John podejmuje się tego zadania, jednak ma swój indywidualny plan działania; kierują nim osobiste pobudki, gdyż los niedawno poznanej Sary nie jest mu obojętny. Film otrzymał mieszane recenzje od krytyków, ale w kasie poradził sobie całkiem dobrze i był kolejnym obrazem obok "Rocky'ego Balboa", który przypomniał widowni o personie Stallone'a oraz jego kultowych kreacjach z epoki wideo. Fani cyklu mają o czwórce odmienne opinie - dla jednych stanowi ona najlepsze ogniwo franczyzy zaraz po oryginale, dla innych zaś kompletny niewypał, ocierający się o parodię poprzedników.
Osobiście nawet cenię sobie tę produkcję, jednak nie ukrywam, że pod pewnymi względami mnie rozczarowała - po pierwsze, Sylvester miał dwie dekady na napisanie ciekawego scenariusza, a właściwie przepisał ten z trójki, jedynie zmieniły się czasy, kraj, do jakiego udaje się główny bohater oraz osoba, którą musi odbić. Reszta pozostaje bez zmian, a i niektóre motywy zostały żywcem przeniesione ze skryptu wcześniejszej części (np. strzelanie z działka przez Johna, jego początkowa niechęć do podróży i zaangażowanie się w walkę z wrogim państwem dopiero wtedy, kiedy pojmany zostanie ktoś mu bliski, pojawiający się w ostatniej chwili rebelianci itd.). Po drugie: zdecydowanie za krótki czas trwania projektu (niecałe 80 minut) - większość wątków jest tu słabo rozwinięta, nienależycie rozpisana, natomiast rozwój wydarzeń często zostaje pozbawiony sensu i ma jedynie popychać akcję do przodu. Dobrym tego przykładem są motywacje Rambo, który spotyka na swej drodze misjonarzy i nie dość, że są dla niego obcy, to jeszcze nie pała do nich sympatią (oni do niego też nie, zresztą chcieli nawet zgłosić władzom to, że zabił na rzece piratów, stając w ich obronie), a mimo to decyduje się uwolnić tych zupełnie nieznanych mu ludzi i narażać dla nich własne życie. Rozumiem, że blondwłosa Sara zrobiła na nim niemałe wrażenie, ale zamienił z nią zaledwie parę słów, a poza tym ma ona faceta (fabuła sugeruje, że związana była z Michaelem). Zachowanie birmańskich trepów także jest dość dziwne - przetrzymują oni w swoim obozie kobiety, ale ich nie gwałcą i nie wykorzystują seksualnie w żaden inny sposób, tylko trzymają w klatkach, polewają alkoholem lub ciskają w nie petami. Mizogini jacyś czy co? Sarę co prawda zaciąga jakiś  mundurowy do swojej chatki, tyle że akurat w momencie, kiedy John jest w pobliżu i w samą porę zdąży ją ocalić. Przez 10 dni nikt jej jednak nie ruszał, pytanie więc, po co ją więzili (okupu też nie chcieli, a wyżywić musieli). Z kolei dowódca armii, Pa Tee Tint bierze do siebie na noc nastoletniego chłopca i spędza ją wraz z nim. Prawdopodobnie był pedofilem, ale zostało to pokazane dość mgliście, przez co musimy bazować na domysłach. 
Historia przedstawiona w "Johnie Rambo" jest niestety wtórna, mało logiczna oraz do bólu naiwna, aczkolwiek siłą tego tytułu są realistyczne, krwawe sekwencje batalistyczno-wojenne. Stallone uznał, że budżet przedsięwzięcia nie należy do ogromnych i jeżeli ma zostać ono jakkolwiek zapamiętane, to najlepiej skupić się na sporej dozie przemocy i brutalności, ponieważ sztuczna posoka zbyt wiele nie kosztuje. Zabieg ten spełnił jego oczekiwanie i myślę większości widzów - granat rozrywa nieprzyjaciela, do tego stopnia, że zostają z niego kości, strzępki ciała oraz palące się ubranie, natomiast pociski szatkują korpus albo odrywają kończyny czy głowę. Strzelaniny są więc dosadne, nierzadko wprawiające w osłupienie. Brakowało mi jedynie kultowego zastawiania pułapek przez Johna czy eliminacji przeciwnika za pomocą noża lub łuku. Myślę, że gdy protagonista biegł w finale za uciekającym Tintem, to mógł po drodze, po cichu wykańczać pozostałych przy życiu żołdaków z jego oddziału, ukrywających się za drzewami i krzakami, a dopiero w samej końcówce dopaść ich oficera. Tempo widowiska również mogło być nieco płynniejsze, ponieważ w pierwszej połowie zdarzają się nudnawe fragmenty, a z kolei w ostatnim akcie wszystko rozgrywa się naraz, nie dając oglądającemu chwili wytchnienia. Nietrudno też dostrzec, że montaż bywa czasem zbyt szybki i rwany po to, aby ukryć wiek Stallone'a oraz sprawić, by przed kamerą prezentował się korzystnie - był szybszy, silniejszy i sprytniejszy od swoich o wiele młodszych kompanów czy oponentów. Niemniej jednak, to właśnie on najlepiej odnajduje się w "Johnie Rambo", pomimo usilnych prób zatuszowania liczby jego wiosen, gdyż pozostałe postacie są raczej papierowe, nijakie - szczególnie najemnicy, robiący za mięso armatnie. Z ich ekipy, po seansie będziemy kojarzyć jedynie snajpera, najdłuższej goszczącego w kadrze i łysego, irytującego angola. Reszta jest kompletnie anonimowa.
Psychopatyczny Pa Tee Tint to kawał niezłego skurwysyna i chyba największy okrutnik w całej sadze, chociaż szkoda, że tylko na końcu spotyka on Johna - wcześniej panowie nie mają ze sobą żadnej interakcji i to pierwszy taki przypadek w tym cyklu (nawet w zeszłorocznej V Rambo miał osobiste porachunki z antagonistami). Sarah być może nie jest najgorzej wykreowana, ale jej relacje z naszym weteranem zostały słabo rozwinięte, a i po pewnym czasie dziewczyna niemal całkowicie znika z ekranu, więc ciężko jakoś szerzej wypowiedzieć się na jej temat. Mimo licznych niedociągnięć oraz wyraźnych minusów, "John Rambo" to przyzwoity utwór, obdarzony solidnym, gęstym klimatem oraz ładnymi zdjęciami. Także soundtrack jest naprawdę dobry, wpadający w ucho. Miło było zobaczyć ponownie Sly'a w jednym z jego najsławniejszych wcieleń, robiącego epicką, krwawą jatkę. Czwarta część z jednej strony powstała trochę na siłę, z drugiej jednak do serii coś wniosła i dzięki niej mogliśmy zobaczyć, czym para się Rambo na starość oraz jak masakruje zastępy birmańskich wojaków za pomocą działka. Moja ocena to mocne 6/10, ale gdyby scenariusz został bardziej dopracowany, to pewnie byłaby nieco wyższa. Mam to na DVD od Monolith z Maciejem Gudowskim (pojawiają się dwa bluzgi) oraz nagrane z Polsatu z Radosławem Popłonikowskim (całkowicie złagodzone tłumaczenie).

środa, 10 czerwca 2020

"Braddock: Zaginiony w akcji 3" (1988)

"Braddock: Zaginiony w akcji 3" (1988) - pułkownika Jamesa Braddocka (Chuck Norris), weterana wojny wietnamskiej i byłego jeńca, który wsławił się brawurową ucieczką z obozu odnajduje pastor Polański; wielebny informuje byłego komandosa, że jego żona, uznana 12 lat temu za zmarłą podczas upadku Sajgonu, nadal żyje. Kobieta oraz nastoletni syn Jamesa, Van, którego istnienia mężczyzna nie był świadomy, według pastora znajdują się w misji w Wietnamie, zaś rząd amerykański nie robi nic, by ich stamtąd wydostać. Pułkownik początkowo ignoruje słowa Polańskiego i nie traktuje ich poważnie, ale kiedy zatrzymany przez CIA słyszy od jednego z agentów, że ma nie wierzyć w to, co mówi pastor, dochodzi do wniosku, że duchowny musiał mieć rację, a agencja rządowa próbuje zatuszować sprawę. Braddock postanawia na własną rękę wyciągnąć swoją rodzinę z wrogiego państwa. Trzecia część serii nie była oparta na scenariuszu "Rambo II", tylko powstawała według autorskiego skryptu, napisanego przez Jamesa Brunera i Chucka Norrisa, który mocno zaangażował się w ten projekt. Aktor początkowo nie wykazywał zainteresowania graniem w kolejnej odsłonie "Zaginionego w akcji", jednak gdy jego brat, Aaron Norris opowiedział mu o tysiącach amerykańskich dzieci przetrzymywanych w Wietnamie, karateka zmienił zdanie i chętnie przystąpił do realizacji trójki, ponieważ poruszyła go taka tematyka. Chuck zainspirował się także pokazywaną w telewizji historią żołnierza z USA, który zakochał się w Wietnamce, ale nie dostał zgody od armii, by się z nią ożenić, nawet mimo faktu, że była w ciąży. Dziewczyna zmarła przy porodzie, natomiast chłopak przez 14 lat szukał ich dziecka, aż w końcu je odnalazł.
Za kamerą pierwotnie miał stanąć Joseph Zito (autor oryginału) ale w wyniku nieporozumień z główną gwiazdą przedsięwzięcia zrezygnował z reżyserskiego stołka i jego miejsce zajął Aaron Norris. Trzecia część nie sprzedała się jednak zbyt dobrze, chociaż Chuck uważa ją za jeden ze swoich najlepszych filmów - winą za kiepski wynik finansowy obarczył wytwórnię Cannon i jej marny sposób na marketing. Jeżeli chodzi o mnie, to podzielam zdanie Norrisa i także wydaje mi się, że to jedna z najsolidniejszych produkcji, firmowanych jego nazwiskiem. "Zaginiony w akcji 3" jest zdecydowanie najefektowniejszym, najdynamiczniejszym oraz najbardziej emocjonującym epizodem z całego cyklu, a nasz brodacz nieźle w nim wymiata. Fabułę mamy dość zgrabną, pomimo licznych naiwności oraz dość dużej niespójności w stosunku do jedynki i dwójki - według poprzedników, Braddock trafił do obozu w 1972 roku i spędził w nim 7 lat (nie wiedział nawet, czy wojna się skończyła), natomiast tutaj jest obecny podczas upadku Sajgonu w 1975 roku, czyli u schyłku wojennych zmagań w Wietnamie. Okazuje się również, że jego małżonka to Azjatka, choć wcześniej nic nie wskazywało na to, że jest tej narodowości (ponadto pułkownik Yin w dwójce mówił mu, że kobieta pragnie wyjść za mąż po raz drugi i tym samym uznała Jamesa za zmarłego, aczkolwiek to mógł być blef z jego strony).
Najbardziej w tym obrazie podobał mi się wstęp, ukazujący zdobycie Sajgonu przez komunistów (o ile wiem, to dość dobrze odzwierciedlono tutaj sytuację panującą w 1975 roku w tym mieście) oraz finałowa jechanka, kiedy to Braddock rozpieprza w drobny mak zastępy Wietnamczyków. Sporo scen było naciąganych, jak np. ta, w której helikopter przez kilka minut nie może trafić rakietami w jadącą ciężarówkę z Jamesem, wielebnym Polańskim oraz jankeskimi dziećmi, ale tak czy siak ogląda się to wszystko z zainteresowaniem i przymyka oko na mało wiarygodne, lecz mocno trzymające w napięciu sekwencje akcji (bardziej raziło mnie zachowanie strażników i jeńców w obozie w drugiej części). Absorbujące są również momenty, w których Braddock jest torturowany i musi to wytrzymać, by ocalić nie tylko siebie, ale i syna (stał na palcach, zawieszony za przeguby - gdyby opadł na pełne stopy, pociągnąłby za linkę, przywiązaną do spustu strzelby, a ta odstrzeliłaby głowę przywiązanemu do krzesła Vanowi). Oprawa muzyczna wypadła świetnie i poza rewelacyjnym soundtrackiem, w "Zaginionym w akcji 3" pojawiły się również dwie wpadające w ucho piosenki: "Freedom Again" oraz "In Your Eyes" Rona Blooma. Prócz Norrisa, ze znanych nazwisk dostrzeżemy tu przez chwilę Keitha Davida, a na dalszym planie Yehudę Efroni, kojarzonego z "Delta Force" z Chuckiem i "Komandosami śmierci" oraz Akiego Aleonga ("Quest"). Moja ocena to 8/10 -  nie mam praktycznie żadnych zastrzeżeń co do tego filmu, jego konwencja jest umowna, akcja wartka, a klimat wyrazisty. Mam go na nagraniu z TVN, wersję tę czyta Jacek Brzostyński.

sobota, 6 czerwca 2020

"Zaginiony w akcji 2: Początek" (1985)

"Zaginiony w akcji 2: Początek" (1985) - drugą część serii nagrywano równocześnie z oryginałem i pierwotnie to ona miała zostać wydana jako pierwsza, jednak po nakręceniu obu filmów twórcy doszli do wniosku, że kontynuacja wypada lepiej i zamieniono je kolejnością, a z formalnie pierwszej odsłony zrobiono prequel. Decyzja ta była całkiem słuszna, ponieważ istotnie "Zaginiony w akcji" jest o wiele solidniejszy od jego następcy (czyli niedoszłej jedynki), a zmiana kolejności premiery tych produkcji nie sprawiła problemów w zrozumieniu ich fabuły. Scenariusz prequelu również oparto na skrypcie do "Rambo II" i widać tu liczne podobieństwa do tego tytułu - głównym motywem jest nielegalne przetrzymywanie amerykańskich jeńców w wietnamskim obozie, w którym są torturowani oraz zmuszani do uprawy opium. Pułkownik Yin (Soon-Tek Oh) obiecuje, że zwróci żołnierzom wolność, jeżeli ich dowódca, pułkownik James Braddock (Chuck Norris) przyzna się do popełnienia zbrodni wojennych i podpisze oświadczenie. Braddock nie daje się jednak złamać i nie ma zamiaru wypełniać żadnych dokumentów, gdyż nie czuje się niczemu winny, a ponadto uważa, że podpisanie przez niego papierów dałoby Wietnamczykowi pretekst do pozbycia się zarówno jego, jak i reszty jeńców - w końcu otrzymałby to, na czym mu zależało. James postanawia znaleźć sposób, by wyciągnąć podwładnych z niewoli i zemścić się na sadystycznym pułkowniku.
"Zaginiony w akcji 2" porusza ciekawą i niegdyś popularną tematykę wietnamskich obozów koncentracyjnych, jednak moim zdaniem, na tle innych utworów, również o tym opowiadających (m.in cyklu "Rambo") wypada miejscami dość blado. Przede wszystkim w oczy rzucił mi się brak realizmu (mam świadomość, że to kino rozrywkowe i to z Chuckiem Norrisem w roli głównej, ale skoro osadzono je w realiach wojny wietnamskiej i obozie jenieckim, to pewne wydarzenia można było ukazać w bardziej wiarygodny sposób) - więźniowie mogą swobodnie rozmawiać w czasie pracy, pyskować do strażników, szarpać się z nimi czy ich obrażać i nie są za to pociągani do poniesienia konsekwencji. Co prawda mamy też mocną scenę, kiedy Yin każe nałożyć worek z rozwścieczonym szczurem na głowę związanego i powieszonego za nogi Braddocka i czasem dręczy psychicznie uwięzionych Amerykanów (celowanie w głowę z nienabitego pistoletu i naciskanie spustu, rozebranie oraz upokorzenie jednego z pojmanych przed dziwkami), ale raczej ciężko mówić tu o jakichś nieludzkich warunkach. Inne filmy o Wietnamie czasem ciekawiej i bardziej dobitniej to pokazywały. Ponadto, z tego co można zauważyć, sam obóz jest słabo pilnowany, a strażnicy chwilami w ogóle nie zwracają uwagi na przetrzymywanych. Pozostawiane na terenie dżungli pułapki widać jedynie w pierwszych minutach, a później zarówno reporter, Braddock, jak i inni zbiegowie chodzą spokojnie po krzakach i praktycznie na nic się nie natykają.
W obrazie tym dopatrzyłem się też paru niekonsekwencji oraz niespójności w stosunku do pierwszej części - w jedynce James, podczas wizyty w Ho Chi Minh spotkał swojego oprawcę z obozu (dręczyciel pojawił się nawet w retrospekcjach, kiedy protagonista był więziony), a następnie się z nim rozprawił, zaś w dwójce o postaci tej ani się nie wspomina ani nie pokazuje jej na ekranie - mamy za to nową twarz, czyli pułkownika Yina. Towarzysze niedoli głównego bohatera również są inni, a okoliczności pojmania go prawdopodobnie różne - w "Zaginionym w akcji" widzimy sekwencję strzelaniny z pola bitwy, chwilę później ujęcie Braddocka rzucającego się z granatami na nieprzyjaciela z wieżyczki, a w kolejnych flashbackach jest już jeńcem. Tutaj z kolei, wraz ze swoimi ludźmi zostaje schwytany po katastrofie helikoptera. W wizerunku komandosa także występują nieścisłości  - w pierwowzorze Norris, w trakcie pełnienia służby nosi dłuższe włosy oraz brodę, natomiast w prequelu krótkie włosy i wąsy i dopiero po dostaniu się do niewoli "zarasta" i zyskuje swój charakterystyczny image brodacza.
Ponarzekałem trochę na "Zaginiony w akcji 2", aczkolwiek nie jest to projekt zły - pod pewnymi względami mnie rozczarował, ale seans okazał się bardzo przyjemny, a i znajdzie się tu kilka fragmentów, które na długo zapadną w pamięć, np. wspomniana scena ze szczurem, trzymające w napięciu przechodzenie Jamesa po wiszącym nad przepaścią moście "od dołu" (by nie dać się złapać patrolującej go straży), końcowa jatka w obozie czy pojedynek z Yinem (wcielający się w niego Soon-Tek Oh zagrał u boku Norrisa jeszcze w "Człowieku prezydenta" i tam też z nim walczył). Na drugim planie dostrzeżemy natomiast Stevena Williamsa, znanego z serialu "Z Archiwum X" oraz horroru "Piątek, trzynastego IX: Jason idzie do piekła". Muzyka prezentuje się całkiem przyzwoicie, chociaż wychwyciłem sporo brzmień znanych z "Mad Max 2". Kompozytorem obu soundtracków jest jednak Brian May, co wyjaśnia owe podobieństwa bądź używanie tych samych/lekko zmodyfikowanych melodii. Efekty specjalne, w tym pirotechnika, kaskaderka czy choreografia bijatyk wypadają dobrze i nie mam żadnych zastrzeżeń co do wykonania technicznego tego filmu. Pomyśleć, że kosztował on niecałe 3 miliony dolców 😉. Moja ocena to 6/10 - klimat mamy odpowiedni, a całość wciąga i dobrze się ją ogląda, choć nie jest ona tak udana jak w przypadku poprzednika. Mam to nagrane ze stacji TV4 z Tomaszem Knapikiem (niegdyś czytał on wszystkie przedsięwzięcia z Norrisem dla Polsatu i jego stacji) oraz TVN, gdzie lektorem był Jacek Brzostyński. Dobrze byłoby trafić w przyszłości "Zaginionego w akcji 2" (oraz pozostałe epizody) na jakimś oficjalnym wydaniu VHS - kto wie, może się uda.

środa, 3 czerwca 2020

"Zaginiony w akcji" (1984)

"Zaginiony w akcji" (1984) - jeden z najsłynniejszych filmów z udziałem Chucka Norrisa, wyprodukowany przez legendarną wytwórnię Cannon Films. Tytuł ten, mimo dość niskiego budżetu (2,55 mln $) odniósł spory sukces komercyjny, jednak krytycy wyrażali się o nim głównie negatywnie. Dziś "Zaginiony w akcji" cieszy się statusem produkcji kultowej i przez fanów Chucka Norrisa oraz B-klasowych obrazów z lat 80. jest bardzo ceniony. Nasz brodacz wciela się tutaj w pułkownika Jamesa Braddocka - byłego jeńca, który niedawno uciekł z wietnamskiego obozu. Braddock twierdzi, że w państwie tym nadal znajdują się w niewoli amerykańscy żołnierze. Mężczyzna zostaje zaproszony przez komisję śledczą do udziału w delegacji do miasta Ho Chi Minh (dawny Sajgon) w Wietnamie w celu omówienia z tamtejszymi władzami kwestii dotyczącej rzekomego przetrzymywania jeńców jankeskich na terenie tego kraju. Wietnamscy politycy oczywiście zaprzeczają, by ich rząd kogokolwiek więził, jednak James rozpoznaje wśród nich swoich oprawców z czasów, kiedy sam znajdował się w obozie. Postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i odbić towarzyszy broni. Utwór ten może kojarzyć się z "Rambo II" i w sumie nic w tym dziwnego, ponieważ został zainspirowany jego scenariuszem (w 1983 r. napisał go James Cameron), który wówczas krążył po Hollywood. Mi przypominał również pierwszą część "Rambo", bowiem w obu przypadkach główny bohater zmaga się z zespołem stresu pourazowego i przeżywa wydarzenia z wojny, a my obserwujemy jego problemy oraz retrospekcje z okresu, kiedy był pojmany.
"Zaginiony w akcji", wyreżyserowany przez Josepha Zito - autora takich hitów ery VHS jak m.in "Piątek, trzynastego IV", "Czerwony skorpion" czy "Kraj pod ostrzałem" został napisany całkiem dobrze, zaczyna się z impetem i właściwie od pierwszych minut trzyma w napięciu, zaś reżyser robi wszystko, by widz był w pełni skoncentrowany. Film w zasadzie składa się z trzech segmentów i nie skupia się tylko na jednym motywie - najpierw uświadczymy trochę wątków politycznych, słownych przepychanek między Braddockiem a oficjelami z Wietnamu i USA, następnie robi on rekonesans w hotelu ze skośnookimi ważniakami oraz przygotowuje swoją misję wyruszenia po jeńców. Później, jak łatwo się domyśleć, akcja przenosi się do Wietnamu, z którego James próbuje wyciągnąć więzionych żołnierzy. Wszystko to jest ciekawie rozplanowane, a ponadto mamy różnorodność scenerii - są hotelowe pokoje, sala konferencyjna, obskurne burdele z tanimi dziwkami, ciasne uliczki Bangkoku czy egzotyczna dżungla (materiał nagrywano na Filipinach). Pirotechnika prezentuje się całkiem nieźle, wybuchy zostały ładnie sfilmowane, a i natrafimy w tym projekcie na pamiętną sekwencję, w której Chuck Norris w zwolnionym tempie wynurza się z wody i za pomocą M-60 masakruje komunistów. Podobał mi się również fragment, w jakim Braddock wyrusza nocą na zwiady i schodzi z budynku hotelowego trzymając się balkonów, gzymsów i rynien, a potem musi wrócić do mieszkania w identyczny sposób, tyle że szybciej, ponieważ wyszło na jaw, że szwenda się po okolicy bez pozwolenia.
Całość jest jak najbardziej przyzwoita, emocjonująca i łatwo dać się wciągnąć w przedstawioną historię, choć nieco raziło mnie to, że James nosi w wojsku brodę i dłuższe włosy, a w dodatku ciągle wygląda tak samo - zarówno we flashbackach z pola bitwy czy niewoli, jak i w ówczesnej teraźniejszości. Zawsze też potrafi przewidzieć, skąd nastąpi atak na jego osobę, przed każdym ciosem się uchyli, a w lesie zatrzyma się idealnie przed zastawioną pułapką - ja wiem, że Braddocka grał Chuck Norris, ale w tym przypadku takie podejście twórców nieco mi przeszkadzało. Sprawdziło się to co prawda w "Strażniku Teksasu", "Delta Force", "Kraju pod ostrzałem" czy innych przedsięwzięciach z udziałem Chucka, ale od "Zaginionego w akcji" oczekiwałem ciut więcej realizmu. Poza Norrisem pojawili się w tym filmie tacy uznani aktorzy jak James Hong oraz M. Emmet Walsh. Akcenty humorystyczne umiejętnie wpleciono do fabuły (wymiany zdań między Braddockiem a jego kompanem, w którego wciela się właśnie Walsh), a muzyka posiada dość mroczne, podnoszące poziom adrenaliny brzmienia oraz wprowadza gęstą atmosferę. Pozycja ta nie należy do najlepszych w dorobku Chucka Norrisa i po części stanowi klona "Rambo", ale na pewno jest solidna oraz należycie zrealizowana. Moja ocena to 7/10, mam to nagrane z TVN z Januszem Koziołem oraz ze stacji TV6 z Tomaszem Knapikiem. Pamiętam też emisję z TVP, gdzie również czytał Knapik, ale wyświetlana wersja była ocenzurowana (głównie powycinano sceny nagości) i niestety nie mam jej nagranej.