poniedziałek, 29 czerwca 2020

"Pierwotny gatunek" (1996)

"Pierwotny gatunek" (1996) - trzecia część serii "Carnosaur", którą niedawno udało mi się zdobyć na VHS; poprzednich odsłon jeszcze nie widziałem, ale ta fabularnie jest raczej mało z nimi powiązana i można po nią śmiało sięgnąć bez znajomości wcześniejszych. Poznajemy tu super-jednostkę specjalną, złożoną z wyjątkowo twardych facetów, mającą odbić z rąk terrorystów uprowadzoną, wojskową ciężarówkę z uranem na pokładzie. Kiedy grupa dociera do wyznaczonego miejsca okazuje się, że przestępcy zostali zamordowani, natomiast pojazd nie przewoził żadnego uranu, ale... przywrócone do życia wskutek genetycznych eksperymentów, drapieżne dinozaury. Żołnierze jeden po drugim giną w walce z krwiożerczymi, prehistorycznymi gadami. Scenariusz "Pierwotnego gatunku", mimo odmiennej tematyki przypomina ten z "Wieżowca" z Anną Nicole Smith  - o coś tam niby chodzi, mamy jakiś tam zalążek fabuły, ale wszystko pokazane jest w sposób kompletnie nieporadny, amatorski oraz bełkotliwy. W "Wieżowcu" cały skrypt był skonstruowany tak, aby pokazać jak najwięcej nagości i wątpliwej jakości strzelanin, natomiast tutaj, by widz mógł popatrzeć na gumowe dinozaury oraz gore. Od pierwszych minut wszystko razi kiczem i głupotą - ekipa niezwykle męskich, nieustraszonych, amerykańskich żołdaków, szkolonych przez bardzo wymagającego dowódcę wymięka już w pierwszej swojej akcji. Panowie są rzekomo przygotowani na wszystko, żartują sobie z widoku rozszarpanych ciał terrorystów i gliniarzy, ale kiedy zostają zaatakowani przez raptora i spadają na nich kartony, a dwoje ich kolegów ginie, to zaczynają panikować i od razu podejmują decyzję o odwrocie.
Ich działania są z kolei dalekie od profesjonalnych - będąc na terenie, gdzie grasują bestie sprzed 65 milionów lat rywalizują z wysyłanym dla wsparcia oddziałem marines o to, kto jest lepszy w swoim fachu, zarywają do kobiet, droczą się z nimi, sugerują im, że nie powinny służyć, ponieważ są na to za słabe oraz pałętają się nieuzbrojeni. Przypominają bardziej zgraję uczniaków ze szkółki szkoleniowej na wycieczce niż zdyscyplinowany team do niebezpiecznych zadań specjalnych. Często również rozdzielają się w sytuacjach, kiedy jeden powinien ubezpieczać drugiego. Rozumiem, że niekiedy miało to wyglądać humorystycznie, ale - łagodnie mówiąc - coś tu nie wyszło. W tytule tym pełno też pseudo-naukowych bzdur, jak to, że samica Tyranozaura jest aseksualna, więc może rozmnażać się bez końca (nie wiem, co ma wspólnego jedno z drugim, ale tak było w polskim tłumaczeniu) albo to, kiedy pani doktor, zajmująca się przedpotopowymi mięsożercami dochodzi do wniosku, że przewidziały one pułapkę zastawioną przez wojskowych, choć nigdy się z takową nie zetknęły, a to oznacza, że się szybko rozwijają i są bardzo inteligentne. Od razu wtedy przypomniało mi się widowisko pt. "Godzilla kontra Megalon", kiedy wynalazca robota, "Odrzutowego Jaguara", po samoistnym powiększeniu się maszyny stwierdza, że ta pewnie przypuszczała, iż będzie kiedyś musiała stoczyć walkę z potworem i sama się przeprogramowała.
Jeżeli mowa o samych dinozaurach, to na ekranie jest ich niestety mało, a i są pokazywane głównie w szybko ciętych, przemontowanych z innymi ujęciami urywkach. Najczęściej też dominują zbliżenia samych paszcz, rzadko kiedy zwierzęta są widoczne w pełnej krasie, a jeśli nawet, to już gorzej być nie mogło - Velociraptory to ciągnięte na jakieś platformie lub wózku, nieruchome kukły (nie pokuszono się choćby o kołysanie w przód i tył imitujące chód) lub facet w niezbyt dobrze dopasowanym kostiumie z kiwającą się nienaturalnie na boki głową, karykaturalnymi, długimi przednimi łapami oraz stopami przypominającymi kapcie z pazurami. Sceny, w jakich mało autentyczne raptory ganiały ludzi kojarzyły mi się z mieszkańcem Hiszpanii w stroju T-Rexa, który bodaj 2 lub 3 miesiące temu w trakcie kwarantanny poszedł wyrzucić śmieci (nawet sposób poruszania się jest podobny). Efekty specjalne nie są mocną stroną "Pierwotnego gatunku" i prezentują się wręcz okropnie, szczególnie design dinozaurów, bo wybuchy jeszcze jakoś ujdą.
Nie wiem też, co łączy Velociraptory z tytułowymi Carnosaurami, aczkolwiek specem od dinozaurów nie jestem. Niezłym fuck-upem jest również fakt, że wydarzenia rozgrywają się w magazynie - tam padają pierwsze ofiary, tam trafia ciężarówka z wymarłymi niegdyś stworzeniami, ale pod koniec okazuje się, że bohaterowie oraz gady... znajdują się na statku. Film oglądałem raczej z uwagą i nie dostrzegłem, by ktokolwiek przenosił się na transportowiec. W wolnej chwili jeszcze przejrzę sobie poszczególne fragmenty tego projektu i sprawdzę, czy czegoś nie przeoczyłem. Postacie w "Pierwotnym gatunku" są kompletnie anonimowe i z nazwiska nie zapamiętamy praktycznie nikogo poza niezbyt rozgarniętym jajcarzem Polchekiem oraz w miarę wyróżniającą się, do pewnego momentu oschłą blond panią doktor ze "świetną dupą", jak to epicko przeczytał Lucjan Szołajski. Ogólnie rzecz biorąc, aktorstwo prezentuje słaby poziom i większość osób niczym specjalnym się nie odznacza. Jakie są plusy tego przedsięwzięcia? Przede wszystkim jest krwawo, posoka tryska po ścianach, a kończyny nie raz są odgryzane od korpusu. Produkcja ma też przyjemny, beztroski klimat campowego kina klasy B (lub nawet C) z ery VHS, które miło obejrzeć do zimnego piwka. Nie nastawiałem się, że obraz ten wypadnie przyzwoicie, dlatego nie rozczarowałem się i seans należał do nie najgorszych, choć liczyłem na to, że dinozaury będą miały dłuższy występ, a ich wykonanie okaże się nieco lepsze. "Carnosaur 3" to srogi gniot, jednak cieszę się, że go kupiłem, bo czasem lubię rzucić okiem na takie utwory, postaram się również zdobyć pozostałe odsłony na kasetach. Trójkę wydało u nas NVC, lektorem tej wersji jest Lucjan Szołajski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)