Fabuła produkcji, jak na blockbusterową przygodówkę jest raczej standardowa oraz napisana w taki sposób, by zapewnić widzowi jak największą rozrywkę. Widać również, że "Wyspa Czaszki" należy do uniwersum MonsterVerse, rozpoczętego przez "Godzillę" Edwardsa - w obu tych obrazach mamy wątek tajnej organizacji Monarcha, zajmującej się gromadzeniem informacji na temat rozmaitych, starożytnych potworów, zamieszkujących różne zakątki świata. Na 2021 rok przewidywany jest też crossover pt. "Godzilla vs. Kong". Wracając jednak do przedsięwzięcia z 2017 roku - moim zdaniem osadzenie akcji w latach 70., w realiach wojny wietnamskiej było całkiem niezłym pomysłem i twórcom udało się zbudować odpowiedni klimat tamtej dekady. Pomogła w tym m.in pomarańczowo-zielona kolorystyka, podpatrzona z "Czasu apokalipsy" Francisa Forda Coppoli oraz zdjęcia realizowane w Wietnamie i na Hawajach. Naturalne, egzotyczne plenery robią spore wrażenie i dają poczucie wiarygodności - widzimy prawdziwe lokalizacje, drzewa czy krzewy, a nie sztuczne, cyfrowe tło lub plastikową, studyjną dekorację. Wiadomo, że część ujęć podrasowano lub upiększono na potrzeby filmu, ale i tak można zawiesić na nich oko. Jeżeli chodzi o efekty specjalne, to są one przyzwoite - animacja King Konga jest płynna, zarówno w scenach nocnych, jak i dziennych monstrum prezentuje się dobrze i nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń co do jego wizerunku. Reszta zwierząt o anormalnym wzroście (np. bawół, patyczak, pająk) oraz podziemne kreatury, które spotkamy na wyspie również zostały solidnie przedstawione i nie sprawiają wrażenia obiektów cyfrowych.
W "Wyspie Czaszki" nie podobały mi się tylko dwie rzeczy - pierwsza z nich to zbyt duża ilość slow-motion, które początkowo wciskano wszędzie, gdzie tylko się da i podczas pierwszego starcia z Kongiem, niemal po każdym cięciu następuje zwolnienie tempa. Nie mam nic przeciwko tej technice i zrozumiałe jest dla mnie użycie jej w dramatycznych lub pełnych napięcia momentach, ale montowanie całych sekwencji z jej wykorzystaniem to gruba przesada. Drugim elementem, który mi tu nie pasował to chwilami kiepska obróbka tła za pomocą CGI, szczególnie w dwóch fragmentach - podczas burzy, w jaką wlatują helikoptery podróżników oraz w trakcie podpalenia Konga przez podpułkownika Packarda. Łatwo dostrzec, że posłużono się wtedy niebieskim lub zielonym ekranem, na którym sfilmowano aktorów, a resztą zajęli się graficy komputerowi. Poza tym, wszystko inne od strony technicznej jest według mnie jak najbardziej w porządku. Postacie są wyraziste i do projektu zaangażowano uznanych gwiazdorów, takich jak Samuel L. Jackson, John C. Reilly, John Goodman czy Tom Hiddleston. Co prawda aktorskiej wirtuozerii tu nie uświadczymy, ale za to poznamy sympatycznych, zróżnicowanych protagonistów, kierujących się różnymi motywacjami. Na dalszym planie nie jest już tak kolorowo (niektórzy żołnierze robią jedynie za mięso armatnie), ale można to zaakceptować. "Kong: Wyspa Czaszki" to konkretny utwór i pozytywne zaskoczenie - w Hollywood, przy dużych chęciach można nakręcić solidne, nieźle zagrane i wykonane widowisko, dostarczające należytych emocji. Ma on oczywiście swoje minusy, o których wspominałem już wcześniej, ale nie jest ich wiele jak na nowoczesny film. Moja ocena to 7/10, byłem na tym we włoszczowskim kinie "Muza", a i mam na wydaniu DVD od Galapagos, lektorem tej wersji jest Piotr Borowiec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)