środa, 1 lipca 2020

"Kong: Wyspa Czaszki" (2017)

"Kong: Wyspa Czaszki" (2017) - kolejna filmowa wersja "King Konga", tym razem jednak niebędąca wierną kopią przedwojennego oryginału ani romantyczną opowieścią - produkcji z 2017 roku znacznie bliżej do pierwszego remake'u Konga z lat 70. i podobnie jak tam, tytułowy bohater to niesklasyfikowany małpolud, poruszający się w pozycji wyprostowanej, nie zaś dużych rozmiarów, zakochany goryl. Rok 1973, okres wojny w Wietnamie - Bill Randa (John Goodman), wysoko postawiony członek organizacji Monarcha organizuje wyprawę na tajemniczą Wyspę Czaszki, położoną na wodach Pacyfiku. Wsparcie zapewnia mu amerykańskie wojsko, a dokładnie eskadra śmigłowców, dowodzona przez charyzmatycznego podpułkownika Prestona Packarda (Samuel L. Jackson) oraz James Conrad (Tom Hiddleston), tropiciel-najemnik, były żołnierz brytyjskiej specjalnej służby lotniczej. Fotografem ekipy jest natomiast młoda kobieta, Mason Weaver. Po dotarciu na Wyspę Czaszki, w trakcie zrzucania ładunków sejsmicznych w celu stworzenia mapy terenu, cała grupa zostaje zaatakowana przez olbrzymią małpę - helikoptery są przez nią strącane, część ekspedycji ginie, a pozostający przy życiu stają się rozbitkami, zmuszonymi udać się do punktu ewakuacji. Nie będzie to jednak proste, ponieważ dżunglę zamieszkuje znacznie więcej przerośniętych stworzeń, m.in krwiożercze owady, a także... potwory. Okazuje się również, że gigantyczna małpa nie jest wcale wrogo nastawiona - broniła jedynie swojego terytorium i nie chciała dopuścić do tego, by zrzucane przez śmigłowce bomby przebudziły największą z żyjących na wyspie bestii. Packard mimo wszystko postanawia zemścić się na Kongu za śmierć swoich podwładnych i zabić go.
Fabuła produkcji, jak na blockbusterową przygodówkę jest raczej standardowa oraz napisana w taki sposób, by zapewnić widzowi jak największą rozrywkę. Widać również, że "Wyspa Czaszki" należy do uniwersum MonsterVerse, rozpoczętego przez "Godzillę" Edwardsa - w obu tych obrazach mamy wątek tajnej organizacji Monarcha, zajmującej się gromadzeniem informacji na temat rozmaitych, starożytnych potworów, zamieszkujących różne zakątki świata. Na 2021 rok przewidywany jest też crossover pt. "Godzilla vs. Kong". Wracając jednak do przedsięwzięcia z 2017 roku - moim zdaniem osadzenie akcji w latach 70., w realiach wojny wietnamskiej było całkiem niezłym pomysłem i twórcom udało się zbudować odpowiedni klimat tamtej dekady. Pomogła w tym m.in pomarańczowo-zielona kolorystyka, podpatrzona z "Czasu apokalipsy" Francisa Forda Coppoli oraz zdjęcia realizowane w Wietnamie i na Hawajach. Naturalne, egzotyczne plenery robią spore wrażenie i dają poczucie wiarygodności - widzimy prawdziwe lokalizacje, drzewa czy krzewy, a nie sztuczne, cyfrowe tło lub plastikową, studyjną dekorację. Wiadomo, że część ujęć podrasowano lub upiększono na potrzeby filmu, ale i tak można zawiesić na nich oko. Jeżeli chodzi o efekty specjalne, to są one przyzwoite - animacja King Konga jest płynna, zarówno w scenach nocnych, jak i dziennych monstrum prezentuje się dobrze i nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń co do jego wizerunku. Reszta zwierząt o anormalnym wzroście (np. bawół, patyczak, pająk) oraz podziemne kreatury, które spotkamy na wyspie również zostały solidnie przedstawione i nie sprawiają wrażenia obiektów cyfrowych.
W "Wyspie Czaszki" nie podobały mi się tylko dwie rzeczy - pierwsza z nich to zbyt duża ilość slow-motion, które początkowo wciskano wszędzie, gdzie tylko się da i podczas pierwszego starcia z Kongiem, niemal po każdym cięciu następuje zwolnienie tempa. Nie mam nic przeciwko tej technice i zrozumiałe jest dla mnie użycie jej w dramatycznych lub pełnych napięcia momentach, ale montowanie całych sekwencji z jej wykorzystaniem to gruba przesada. Drugim elementem, który mi tu nie pasował to chwilami kiepska obróbka tła za pomocą CGI, szczególnie w dwóch fragmentach - podczas burzy, w jaką wlatują helikoptery podróżników oraz w trakcie podpalenia Konga przez podpułkownika Packarda. Łatwo dostrzec, że posłużono się wtedy niebieskim lub zielonym ekranem, na którym sfilmowano aktorów, a resztą zajęli się graficy komputerowi. Poza tym, wszystko inne od strony technicznej jest według mnie jak najbardziej w porządku. Postacie są wyraziste i do projektu zaangażowano uznanych gwiazdorów, takich jak Samuel L. Jackson, John C. ReillyJohn Goodman czy Tom Hiddleston. Co prawda aktorskiej wirtuozerii tu nie uświadczymy, ale za to poznamy sympatycznych, zróżnicowanych protagonistów, kierujących się różnymi motywacjami. Na dalszym planie nie jest już tak kolorowo (niektórzy żołnierze robią jedynie za mięso armatnie), ale można to zaakceptować. "Kong: Wyspa Czaszki" to konkretny utwór i pozytywne zaskoczenie - w Hollywood, przy dużych chęciach można nakręcić solidne, nieźle zagrane i wykonane widowisko, dostarczające należytych emocji. Ma on oczywiście swoje minusy, o których wspominałem już wcześniej, ale nie jest ich wiele jak na nowoczesny film. Moja ocena to 7/10, byłem na tym we włoszczowskim kinie "Muza", a i mam na wydaniu DVD od Galapagos, lektorem tej wersji jest Piotr Borowiec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)