niedziela, 9 maja 2021

"Czarny orzeł" (1988)

                                                                            

"Czarny orzeł" (1988) - jeden z pierwszych filmów Van Damme'a, który występuje tutaj w drugoplanowej, negatywnej roli (czyli identycznie jak w "Bez powrotu" z 1986 r., i nawet znowu wciela się w "ruskiego"). O ile jednak poprzedni projekt Jean-Claude'a, o jakim wspominałem, był całkiem niezły i doczekał się z czasem statusu produkcji kultowej, tak "Czarny orzeł" nie cieszy się zbytnią popularnością wśród miłośników kina kopanego ery VHS. Osobiście również uważam ten tytuł za niewypał i tanią ramotkę, broniącą się jedynie malowniczymi plenerami Malty. Obraz ten utrzymany jest w zimnowojennym klimacie, gdzie amerykański agent CIA Ken Tani (Shô Kosugi) musi przechytrzyć KBG i wydostać ze znajdującego się na dnie Morza Śródziemnego wraku myśliwca F-111 tajne, laserowe urządzenie. Cóż, ciężko nie odnieść wrażenia, że opisywana pozycja to niskobudżetowa (koszt realizacji to ok. 3 miliony dolarów) podróbka Bonda z elementami sztuk walk. Z tym, że fabuła widowiska jest nużąca jak flaki z olejem, a ilość scen akcji zaledwie śladowa. Możliwe, że twórcy chcieli bardziej się skupić na samej historii, ale nie jest ona na tyle rozbudowana i wciągająca, by jakoś mocniej się w nią zaangażować. Nie jest też jakoś źle napisana, ale zbyt ją rozwleczono w czasie, że zwyczajnie nudzi. Mimo, że mamy tutaj kilka różnych wątków, to podczas seansu można spokojnie wyjść na zakupy, czy strzelić gdzieś z kumplem szybki browar i dalej będziemy w temacie, nic ważnego  nam nie umknie.                                        

Sekwencje pościgów, czy strzelanin są raczej sztampowe, pokazane w mało ciekawy sposób - do tego stopnia, że po projekcji zapominamy o wszystkich, jakie zobaczyliśmy. Pojedynki nakręcono dość przyzwoicie (wszak Shô Kosugi oraz JCVD to nie byle kto), aczkolwiek zdecydowanie ich za mało. Za często są również przerywane innymi ujęciami. Jednakże i tak to największy plus "Czarnego orła". Na pochwałę zasługują jeszcze zdjęcia, nagrywane na Malcie i w Rzymie. Ładne, w dodatku ochoczo filmowane widoki cieszą oko oglądającego. Szkoda, że ilustruje je słaba muzyka, ale już kij z nią. Van Damme, widoczny tu zaledwie kilka/kilkanaście minut zwraca uwagę i wydaje się najciekawszą personą. Shô Kosugi kopie konkretnie, jako "ten dobry" spisuje się niezgorzej, ale moim zdaniem brakuje mu charyzmy, by pociągnąć całość. Nie, żebym jojczył, ale uważam, że on i Belg powinni mieć mniej-więcej podobny czas ekranowy, to znaczniej lepiej oglądałoby się ten film. Spokojnie też można by było go poskracać i dodać kilka mordobić 😉. Po "Czarnego orła" raczej nie warto sięgać, no chyba, że naprawdę się lubi wszelkie gnioty z epoki wideo lub jest się fanem JCVD, czy też Shô Kosugi'ego. Rozczarowujący, prostacki utwór szpiegowski z mało wyrazistą intrygą - moja ocena to 4/10, największe atuty to urokliwa sceneria oraz epizod Jean-Claude'a. Mam to nagrane z TVP1 z lat 90., lektorem tej wersji jest Jacek Brzostyński. Widziałem też kilka lat temu współczesną wersję ze stacji TV4, ale nie pamiętam, kto tam czytał.             

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)