"Octagon" (1980) - w tym filmie Chuck Norris wciela się w mistrza sztuk walk, Scotta Jamesa, który musi rozpracować tajną organizację, szkolącą współczesnych wojowników ninja, a także zmierzyć się ze swoim dawnym przyjacielem. Chciałbym coś więcej napisać o fabule tego widowiska, ale niestety to ciężkie zadanie, ponieważ jest ona dość mętna oraz pogmatwana. Sporo tu niejasnych wątków, i niejeden widz ma problem z połapaniem się, o co chodzi w intrydze (oczywiście poza motywem wiodącym, czyli treningiem nowego pokolenia shinobi). Pierwsza połowa projektu bywa nudnawa niestety, jednak nie na tyle, by jakoś mocno zepsuć przyjemność z oglądania. Niemniej jednak w montażowni można było wywalić kilka zbędnych scen, a niektóre z nich poskracać, tym samym poprawiając tempo "Octagonu". Chuck Norris nie nosi tutaj jeszcze brody, ale jego lico zdobił już jasny wąs. Wtedy z naszego karateki był taki "blondasek", dopiero parę lat później zaczął się inaczej czesać, farbować włosy (no chyba, że kolor z wiekiem zmienił mu się, ale wątpię) i zapuścił brodę. Wspomnę jeszcze, że w utworze tym, odgrywany przez niego bohater prowadzi obfitą narracje z jakimś echem/pogłosem, co wypada dość osobliwie. Wiem, że niektórym osobom mocno to przeszkadza, ale mi niemalże w ogóle. Dziwaczny, acz jednocześnie interesujący (na swój sposób) zabieg.
Druga połowa filmu prezentuje się znaczenie lepiej niż pierwsza i wtedy też obraz ten zyskuje w oczach oglądającego, ponieważ Scott trafia do obozu ninja oraz zmuszony jest z nimi na tytułowej, ośmiokątnej arenie stoczyć szereg walk wręcz lub z wykorzystaniem broni białej. Świetny klimat wtedy panuje, kiedy James samotnie pokonuje coraz to większe zastępy wrogów w bezkompromisowy sposób. Choreografia mordobić jest nawet niezła, poszczególne starcia są dość efektowne, aczkolwiek muszę przyznać, że ninja łatwo dawali się obić. Niekiedy po jednym plaskaczu lub kopniaku lądowali znokautowani na ziemię. Dziwne więc, że ktokolwiek się ich obawiał, skoro bezproblemowo daje się ich unieszkodliwić paroma ciosami. Szkoda również, że finałowy pojedynek nie trwał zbyt długo. Generalnie "Octagon" to wyrób mocno kiczowaty, którego ciężko brać na poważnie, ale obdarzony jest specyficznym urokiem produkcji z przełomu lat 70. oraz 80., kiedy to w kinach trwała fascynacja wschodnimi sztukami walk, czy właśnie wojownikami ninja. Poza Chuckiem Norrisem zobaczymy na ekranie także Lee Van Cleefa oraz Richarda Nortona. Moja ocena to 5/10, największym minusem są tutaj dłużyzny oraz chaotyczny, mało zrozumiały scenariusz. Tandetne wykonanie jest do wybaczenia. "Octagon" mam nagrany z Polsatu, lektorem tej wersji jest Mirosław Utta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)