"THX 1138" (1971) - debiut reżyserski Georga Lucasa, nieco zakurzony, dystopijny film science fiction, opowiadający o świecie przyszłości, w którym społeczeństwo jest całkowicie kontrolowane przez rząd. Nie istnieje wolność, miłość, pojęcie rodziny, a ludzie muszą być bezwzględnie posłuszni wobec władzy - w tym celu zażywają tabletki tłumiące emocje, egzystują w sterylnych warunkach i na znak wspólnoty noszą jednakowe ubrania oraz ogolone głowy. Każdy ich ruch śledzony jest przez kamery, wszędzie zamontowany jest podsłuch. Pewnego dnia mężczyzna oznaczony numerem THX 1138 bierze podmienione przez współlokatorkę pigułki, za sprawą jakich zaczyna dostrzegać rzeczywistość w innych barwach, a także zakochuje się w kobiecie z którą dzieli "mieszkanie" (choć chyba właściwszym określeniem byłoby słowo "cela"). THX 1138 staje się z tego powodu zbrodniarzem, renegatem - zostaje skazany na karę więzienia, lecz postanawia uciec i odnaleźć swoją współlokatorkę. Lucas miał interesującą wizję przedstawionego tutaj futurystycznego, sterylnego świata, poruszał ciekawe zagadnienia (wszechobecna inwigilacja, stłamszone społeczeństwo, niewolniczy system), lecz moim zdaniem nie potrafił w absorbujący sposób opowiedzieć historii buntu jednostki ani jej dążenia do wolności, autonomiczności. Oczywiście - surowa, minimalistyczna scenografia jest świetna (ta biel, nicość zapada w pamięć), dopracowana w każdym detalu, a pesymistyczny wydźwięk skłania do refleksji, lecz sama produkcja jest zwyczajnie wyprana z jakichkolwiek emocji, a i kiepsko poprowadzona. Zacznę od tego, że "THX 1138" zaczyna się dość chaotycznie, bez żadnego treściwego wprowadzenia. Być może reżyser (i jednocześnie współautor scenariusza) widział, o co w całej intrydze chodzi, ale widz często musi sam się domyślać i bazować na zaledwie strzępkach informacji.
Dopiero po jakimś czasie wszystko zaczęło stopniowo nabierać kształtów, ale przez ślamazarne tempo, niemalże brak akcji oraz liczne przestoje już po kilkudziesięciu minutach seansu byłem mocno znużony. Los protagonistów także średnio mnie obchodził lub nawet wcale - jedynie rola Donalda Pleasence zwróciła moją uwagę. Robert Duvall jako główny bohater jakoś mnie nie przekonał. Ja rozumiem, że to osoba nienauczona uczuć, nieznająca emocji i nie oczekiwałem aktorskiej ekspresji ani wyszukanej mimiki, ale THX 1138 po prostu nie zaskarbił sobie mojej sympatii. Często też obraz ten przypominał teatr lub zlepek średnio powiązanych ze sobą scen, szczególnie w drugiej połowie. Zdziwiło mnie także, że wszystko jest pod szczelną kontrolą, obserwacją, ale zbieg z łatwością wymyka się policyjnym androidom i krąży po obiekcie. Wyglądało to trochę tak, jakby nie chciano go schwytać lub wręcz ułatwiano mu ucieczkę. Bełkotliwe niekiedy dialogi również wpływały na niezbyt pozytywny odbiór filmu. Jeżeli o mnie chodzi, to oceniam ten utwór jako dość rozczarowujący, zdecydowanie poniżej moich oczekiwań - rewelacyjna strona techniczna (niebanalne dekoracje, niezłe efekty, bardzo ładnie sfilmowana sekwencja finałowego pościgu) oraz niepokojąca wizja przyszłości, gdzie ludzie są całkowicie podporządkowani zamordystycznej władzy, zaś jednym celem ich istnienia jest ciężka praca, to jedyne walory tego przedsięwzięcia. Ten projekt to zmarnowany potencjał, całość cholernie przynudza i ani przez chwilę nie trzyma w napięciu (no może jedynie w ostatnich 10 minutach). "THX 1138" mimo wszystko jednak warto zobaczyć w formie ciekawostki, zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Moja ocena to 4,5/10. Mam to nagrane z TCM, lektorem był tam Maciej Szklarz. Emitowana była niestety wersja reżyserska, komputerowo podrasowana z poprawkami materiału w CGI.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)