poniedziałek, 29 marca 2021

"Cudzoziemiec" (2003)

    

"Cudzoziemiec" (2003) -  niesłynny film z udziałem Stevena Seagala, który nie tyle, co zwiastował, co de facto zapoczątkował dokumentny upadek jego kariery. Poprzednią pozycję w jego dorobku, czyli "Wpół do śmierci" jeszcze dało się obejrzeć, przynajmniej posiadała scenariusz oraz przeciętne wykonanie, czego absolutnie nie da się powiedzieć o "Cudzoziemcu". Seagal wciela się tutaj w postać tajemniczego jegomościa o nazwisku Jonathan Cold, który jest jakimś tam byłym agentem, czy innym człowiekiem od zadań specjalnych - w sumie jak zawsze. Dostaje on zlecenie (właściwie to nie wiadomo od kogo), by odebrać bardzo ważną paczkę w Wersalu, a następnie przetransportować ją do Berlina. Przy okazji Cold musi w Warszawie stawić się na pogrzebie swojego ojca, amerykańskiego dyplomaty. Wszystko jednak się komplikuje już na samym początku, ponieważ dosłownie wszyscy chcą wejść w posiadanie bezcennej przesyłki - nawet podczas odbioru dochodzi do zamachu na Jonathana. Im dalej, tym więcej enigmatycznych zwrotów akcji. Niedawno tytuł ten oglądałem po raz drugi i nadal za chińskiego boga nie mogę rozgryźć, o co w nim chodzi oraz kto jest kim. O ile przez pierwsze 15-20 minut jeszcze coś tam z fabuły ogarniałem, tak później niemalże nic. Co parę minut na ekranie pojawia się ktoś, kto chce zdobyć tę cholerą paczkę, ale po co? I kim są te zastępy najemników w różnych państwach? Nie jest to wyjaśnione - ot, cyklicznie następuje atak na otyłego Stevena, bohaterowie notorycznie bez uzasadnienia zmieniają front, zaś akcja skacze z kraju do kraju bez żadnego celu. Chyba miało to dodać jakiejś atrakcyjności, ale z całą pewnością nie wyszło, zwłaszcza, że jedna i ta sama sceneria, lokacje oraz budynki udają jednocześnie różne miasta w Polsce, Niemczech, Francji oraz Norwegii.                        

Wprowadza to niewyobrażalny chaos, wszak notorycznie dostajemy kolejne podpisy obszaru, gdzie obecnie rozgrywają się wydarzenia, a widok się praktycznie nie zmienia. Topografia terenu, klimat i architektura jest identyczna w całej Europie. Nie wspomnę o tym, że protagoniści/antagoniści bez trudu się odnajdują w każdym miejscu - nieważne, czy to wiocha w Norwegii, Berlin, czy Paryż. Bez znajomości dokładnego adresu, w ciągu paru godzin bezproblemowo można odnaleźć ukrywającego się w obcym mieście i kraju oponenta. Ciekawi mnie również wyobrażenie Europy przez twórców "Cudzoziemca" - niezależnie od państwa po ulicy jeżdżą same rzęchy, używa się jedynie telefonów stacjonarnych, m.in takich z tarczą, a nawet bodaj magnetofonów szpulowych. Telefony komórkowe ani nawet najprostsze komputery nie istnieją (za to rzucona płyta CD sprawdza się doskonale jako granat i wybuchając wyrzuca swoją ofiarę 30 metrów w dal). Do woli też można zabijać cywilów, trupami na parkingu, czy w hotelu na pewno nikt się nie zainteresuje. Realizacja filmu jest oczywiście nędzna, dominuje szybki, kolący w oczy montaż, rwane, powtarzane ujęcia i niekiedy tandetne slow-motion. Ekranowe walki są fatalne, krótkie, zmontowane amatorsko. Steven Seagal jest pozbawiony jakiejkolwiek formy, jego ruchy są flegmatyczne, ma ewidentny problem z poruszaniem się, że jego dubler, czyli nasz rodak, Marcin Velinov zastępuje go nawet w scenach truchtu. Velinov często też "gra" Jonathana Colda, kiedy ten jest tyłem lub bokiem. Łatwo rozpoznać pana Marcina, wszak jest niższy, jakieś 30 kilo szczuplejszy niż papa Seagal i ma swoje włosy, a nie zdechłego kota przytwierdzonego do łysiejącej głowy.

Jednym plusem tego wątpliwej jakości widowiska jest znośny soundtrack i fakt, że zdjęcia do niego częściowo nagrywano na naszym podwórku. Powód do dumy to jednak nie jest, bo i tak wyszedł pierwszoligowy gniot 😉. W "Cudzoziemcu" w paru sekwencjach mignie nam Mirosław Zbrojewicz (i ginie nawet dwa razy! Choć konia z rzędem temu, kto wie, czy wcielał się w jedną i tę samą osobę, czy w dwie różne) oraz w jednym momencie Przemysław Saleta. W wywiadzie bokser wspominał, że ekipa przygotowywała się do sfilmowania sceny szarpaniny między nim a Stevenem, ale "gruby" niespodziewanie wykreślił ją ze skryptu. Finalnie obaj wymieniają się tylko gniewnymi spojrzeniami. W ogóle na temat obecności Seagala w Polsce narosło wiele plotek - to, że zachowywał się jak buc, łaził obstawiony ochroniarzami, jakby był gwiazdorem wielkiego formatu u szczytu sławy, to powszechnie wiadomo, ale ponoć jeszcze tak rozsmakował się w polskiej kuchni, że podczas pobytu nad Wisłą dodatkowo przybrał na wadze. Mówi się również o tym, jak wolał spędzać czas w swojej przyczepie lub w klubach z wynajętymi panienkami niż na planie filmowym, co wcale by mnie nie zdziwiło, zważywszy, że seksualne kontrowersje wleką się za nim już od okresu jego kinowego debiutu. Swego czasu w Internecie było mnóstwo tekstów opisujących to, co u nas wyprawiał. Moja ocena dla tego projektu to 3/10, słowa podsumowania są chyba zbędne. Mam to nagrane z Polsatu, lektorem tej wersji jest Ireneusz Królikiewicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)