"Biały bizon" (1977) - nietypowy obraz w dorobku Charlesa Bronsona, łączący w sobie cechy westernu, filmu przygodowego oraz kina grozy spod znaku Animal Attack. Fabuła przedsięwzięcia przenosi nas do roku 1874 na Dziki Zachód, gdzie poznajemy Dzikiego Billa Hickoka (w tej roli Bronson), słynnego rewolwerowca, jakiego dręczą koszmary z udziałem rozwścieczonego, białego bizona. Mężczyzna postanawia odnaleźć zwierzę, by je zabić i tym samym zaznać spokoju. W międzyczasie będzie musiał się także zmierzyć z dawnymi wrogami i zawrzeć sojusz z wodzem Indian, również polującym na bestię. Scenariusz produkcji może nie jest jakiś oryginalny, widać, że inspirowany był "Szczękami", czy zaczerpuje pewne motywy z "Moby Dicka", aczkolwiek ma ręce i nogi. W "Białym bizonie" urzeka przede wszystkim sceneria - poza westernowymi dekoracjami (miasteczko, salony, powozy) zobaczymy jeszcze górskie, zaśnieżone plenery. To właśnie tam dojdzie do starcia z tytułową bestią. Szkoda tylko, że po intensywnym początku tempo widowiska spowalnia i przyjdzie nam trochę poczekać na ostateczną konfrontację z niebezpiecznym zwierzęciem. Nudzić się jednak nie będziemy - znajdzie się w tym utworze kilka nieźle nakręconych strzelanin oraz rozróba w barze, gdzie Hickok udowodni, że jego przydomek nie wziął się znikąd. Charles Bronson jak zawsze portretuje postać charyzmatycznego, bezkompromisowego twardziela (tutaj dodatkowo długowłosego, nawet czerwonoskórzy takim mianem go określają), a partneruje mu Will Sampson ("Orca - wieloryb zabójca", "Słoneczny wojownik", "Duch II"). W epizodzie dostrzec również można Eda Lautera.
Od strony technicznej film trzyma poziom i ujęcia z wielkim, białym bizonem robią pozytywne wrażenie, szczególnie zbliżenia na łeb i pysk. Kiedy stworzenie biegnie, to co prawda można zorientować się, że to model animatroniczny, ciągnięty na szynach i jego nogi nie dotykają ziemi, zaś mechaniczne ruch w przód i tył imitują galop, ale wypatrzy to jedynie celne okno. Przeciętny widz, który nie zwraca większej uwagi na efekty specjalne raczej nie będzie się aż tak przyglądał, by to wyłapać. Krwawych momentów tu niemal nie uświadczymy - wyjątkiem jest jedynie sekwencja w indiańskiej osadzie, stratowanej przez bizona, kiedy to jej mieszkańcy są ranieni i zabijani rogami szarżującego potwora. Pochwalę natomiast sceny rozgrywające się w jaskini, jak Dziki Bill, jego podstarzały towarzysz oraz wódz Szalony Koń czekają na pojedynek z bawołem i próbują przełamać dzielące ich różnice. Trzech facetów o różnym temperamencie i motywacjach, wyczekujących upragnionej walki siedzi przy ognisku i mimo wzajemnej niechęci, sprzecznych interesów oraz rasowych uprzedzeń próbuje jakoś znaleźć wspólny język i zająć czas - absorbuje to oglądającego konkretnie. Skojarzenia ze "Szczękami" i nocnym chlaniem pod pokładem jak najbardziej są uzasadnione. Reasumując - "Biały bizon" to interesujący, z całą pewnością niebanalny, a przede wszystkim udany projekt, po jaki powinien sięgnąć każdy miłośnik kinematografii z tamtego okresu. Owszem, będzie tu kilka przestoi, a scen z bizonem jest zdecydowaniem za mało, lecz całość jest na tyle sprawna i ciekawa, że nie stanowi to większego problemu. Mam to nagrane z TVN7, lektorem tej wersji jest Paweł Straszewski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)