środa, 24 lutego 2021

"Anakonda" (1997)

     

"Anakonda" (1997) - dla miłośników produkcji Animal Attack produkcja ta stała się już kultowa, natomiast reszta widzów niekoniecznie sobie ją ceni. Recenzje oraz oceny krytyków w chwili premiery także były miażdżące (choć film okazał się sporym sukcesem finansowym). Ja akurat "Anakondę" bardzo lubię i złego słowa o niej powiedzieć nie dam - w mojej skromnej opinii to najlepszy obraz opowiadający o krwiożerczych wężach, a także jeden z najlepszych tytułów w swoim podgatunku, zaraz obok "Szczęk", "Arachnofobii", czy zapomnianego widowiska "Duch i Mrok". Fabuła przedsięwzięcia skupia się na ekipie filmowej, realizującej w amazońskiej dżungli dokument na temat Indian Shirishama - grupa podczas swej podróży spotyka na rzece rozbitka, Paula Sarone'a (Jon Voight), którego zabiera na pokład swej łodzi. Mężczyzna okazuje się być łowcą węży, jaki stopniowo zaczyna zmieniać trasę wyprawy dokumentalistów. Wkrótce podróżnikom przyjdzie się zmierzyć z ogromną anakondą, zamieszkującą tereny, na jakie skierował ich Paul. Największymi walorami tego projektu jest zdecydowanie klimat i lokacje; utwór został sfilmowany w malowniczych plenerach, które doprawdy zachwycają. Szczególnie w pamięć zapada zakątek dorzecza z wodospadem, gdzie główni bohaterowie wpadają na mieliznę - no wspaniała, magiczna wręcz sceneria. 

Pochwalę też tempo - "Anakonda" zaczyna się intrygująco, później akcja na chwilę spowalnia, byśmy mogli zapoznać się z protagonistami oraz sytuacją, w jakiej się znaleźli, by następnie stopniowo się rozkręcać aż do emocjonującego finału. Nakręcony przez Luisa Llosę film trzyma w napięciu, aczkolwiek reżyser miał doświadczenie w nagrywaniu produkcji rozgrywających się w dżungli. M.in spod jego ręki wyszedł kultowy "Snajper" z Tomem Berengerem. Lata praktyki jak widać się przydały i pan Llosa znakomicie odnalazł się na reżyserskim stołku, świetnie też wykorzystał wspomniane plenery, żyjące własnym życiem. W obsadzie znalazły się m.in takie gwiazdy jak Jenifer Loper, Jon Voight, Owen Wilson, czy Eric Stoltz - moim zdaniem występujący dobrze spisali się w swoich rolach, choć pewnie dużo osób się ze mną nie zgodzi. Zdaję sobie sprawę, że to nie są jakieś aktorskie wyżyny, ale miejmy na uwadze fakt, że "Anakonda" to rozrywkowe kino grozy, a nie dramat psychologiczny, czy historyczna epopeja. Na największe uznanie zasługuje Jon Voight jako demoniczny Paul Sarone - to jego ekranowe wcielenie jest zdecydowanie moim ulubionym. Aktor swoją charyzmą przyćmił wszystkie inne postacie i mimo, że jest jedynym antybohaterem (poza wężem oczywiście), to skupia na sobie największą uwagę. Na grę J.Lo oraz Ice Cube'a też bym nie narzekał, a i Jonathan Hyde jak marudny, zrzędliwy Westridge wypada więcej niż przyzwoicie. W prologu natomiast zobaczymy przez chwilę Danny'ego Trejo, będącego pierwszą ofiarą tytułowego gada.

Jeżeli chodzi o efekty specjalne, to prezentują się one co najmniej nieźle - animatroniczna anakonda robi wrażenie i porusza się żwawo, natomiast z tą generowaną komputerowo bywa różnie. W dalszych ujęciach nawet ujdzie, lecz w zbliżeniach łatwo dostrzec, że stworzenie jest cyfrowe, aczkolwiek nie kole to jakoś mocno w nasz narząd wzroku. Sekwencje ataków na ludzi są dynamiczne, absorbujące - nie mam im nic do zarzucenia (poza słabym CGI wężem w niektórych momentach). Pochwalę też przyjemny dla ucha soundtrack autorstwa Randy'ego Edelmana. Podsumowując - "Anakondę" uważam za solidny film i można przyczepić się, że wąż wydaje odgłosy, czego robić nie powinien lub, że jak na swoje zawyżone rozmiary porusza się zbyt szybko, ale po co? Całość ogląda się zajebiście i spokojna można przymknąć oko na pewnie scenariuszowe naciągnięcia albo technicznie niedoróbki, jakich i tak jest niewiele. Moja ocena to 7/10. Mam to nagrane z Polsatu, wersję 16:9 czyta Paweł Straszewski.                  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)