Przede wszystkim cieszy mnie fakt, że zaktualizowane "Życzenie śmierci", wyreżyserowane przez Eliego Rotha nie jest jakoś nader złagodzone i poprawne politycznie. Owszem, brutalności w stosunku do genialnego oryginału tu niewiele, a niepokazanie morderstwa żony Paula na ekranie to strzał w stopę (odbiera to wszelki dramatyzm sytuacji), aczkolwiek znajdzie się tu kilka scen, gdzie Kersey bezceremonialnie rozprawia się ze zbirami, a garażowa egzekucja jednego ze zwyroli za pomocą lewarka, poprzedzona zabiegiem chirurgicznym dokonywanym bez znieczulenia jest naprawdę mocna. Miłym zaskoczeniem jest również to, że nie szczędzono nam widoku broni palnej oraz nie traktowano jej jako czegoś złego lub głośnej zabawki - to narzędzie mogące wyrządzić krzywdę, ale i takie, dzięki któremu możemy się obronić. Strzelaniny są tutaj dość stonowane, nieprzekombinowane i na szczęście nie ma cyfrowych iskier, zwolnionego tempa czy zbliżeń na lecącą kulę. Ważne też, że Paul Kersey znalezionym pistoletem niespecjalnie umie się posługiwać (nawet zamek niewłaściwie trzymanego Glocka 17 zranił go w dłoń) i dopiero po jakimś czasie nabiera wprawy - dodaje to realizmu prezentowanej nam historii. Postrzeleni ludzie natomiast doznają poważnych ran i umierają, a nie jak to często dziś bywa w świecie X muzy, że efektownie się przewracają, bez żadnego krwawienia czy bólu. Niby to taka powierzchowna pierdoła, ale mimo wszystko doceniam. Co do Bruce'a Willisa, to standardowo nie popisał się - chodzi znudzony, z jedną miną, natomiast w jego bohaterze nie widać żadnej przemiany. Po utracie familii jest dokładnie taki sam, jak wcześniej, a gdy staje się mścicielem, to nie ma żadnych dylematów moralnych czy chwil zawahania. Ciężko w nim spostrzec jakąś wściekłość, desperację, zwątpienie czy rozgoryczenie. Generalnie Bruce wypadł tutaj nieco lepiej niż w dwóch ostatnich "Szklanych pułapkach" czy "Niezniszczalnych", ale poziom jego gry aktorskiej nadal jest mierny i chwilami można go wręcz posądzić o autoparodię. Niegdysiejsza charyzma oraz zawadiacki uśmiech zmieniły się w karykaturalne, sztuczne grymasy twarzy. Dawny action-hero wygląda tu, jakby zmagał się z rewolucjami żołądkowymi, a nie szukał pomsty, aczkolwiek ostatecznie ujdzie.
Współczesny Paul Kersey wraz ze zmianą realiów nie staje się ulubieńcem obywateli, prasa o nim nie pisze, nie ma go w wieczornym wydaniu "Wiadomości", lecz o jego poczynaniach można poczytać w Internecie, w serwisach plotkarskich. Właściwie to cieszę się, że wykorzystano w "Życzeniu śmierci" wątek wszędobylskiego Internetu, kamer oraz smartfonów, ponieważ gdyby to pominięto, to sama opowieść straciłaby nieco na wiarygodności, wszak nowoczesna technologia towarzyszy nam na każdym kroku życia codziennego. Postawa Kersey'a uczącego się obsługi znalezionej broni za pomocą filmików zamieszczonych "w necie" również wypada autentycznie - gdyby zakupił ją w sklepie, jak nawet pierwotnie planował, to szybko dałby się namierzyć i rzucił na siebie cień podejrzeń, a tak to jego działania są całkiem sensowne - wykorzystuje w sumie to, co jest dostępne dla każdego internauty i nie pozostawia po sobie nader widocznego śladu. Podsumowując "Death Wish" A.D. 2018 to utwór przeciętny, trochę wyprany z emocji, aczkolwiek dobrze wykonany (nieobecne są tu efekty komputerowe czy ultra-szybki montaż), względnie napisany, i co chwalebne, pozbawiony wszelkiej lewicowej propagandy. Można obejrzeć ten film bez większych obaw, lecz wiadomo, że do legendarnego, pamiętnego cyklu z lat 70.-90. to mu daleko, zaś Willis Bronsonowi to co najwyżej buty może czyścić. Jeżeli chodzi o Stallone'a, to z przedsięwzięciem tym nie miał nic wspólnego, ale jego "Rambo: Ostatnia krew" zjada dzieło Eliego Rotha na śniadanie i jako vengeance-movie sprawdza się o wiele lepiej. Moja ocena "Życzenia śmierci" to 6/10, mam to nagrane z TVP1, lektorem tej wersji jest Stanisław Olejniczak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)