"Rare Exports: Opowieść wigilijna" (2010) - przyznam szczerze, że o tej produkcji nigdy wcześniej nie słyszałem, dowiedziałem się o niej przypadkowo, kiedy w okresie świąt poszukiwałem jakichś bożonarodzeniowych filmów, najlepiej horrorów. Tytuł ten polecił mi jeden z czytelników, trailer widowiska zaciekawił mnie, tak więc po nie sięgnąłem. "Rare Exports" to fiński projekt, którego akcja osadzona została w Laponii, gdzie brytyjski zespół badawczy wykopuje z góry Korvatunturi zamrożonego Świętego Mikołaja. Prawdziwy Święty Mikołaj nie okazuje się jednakże dobrodusznym grubaskiem w czerwonym wdzianku, z jakim na ogół jest utożsamiany - to wręcz demon, lubujący się w mięsie i krzywdzeniu dzieci. O wydobyciu Mikołaja z wnętrza ziemi przypadkowo dowiaduje się mały Pietari, jaki wraz ze swoim kolegą był na terenie wykopalisk. Chłopiec zgłębia informacje na temat owej postaci i dowiaduje się o jej morderczej naturze - zdaje sobie sprawę, że nikt nie uwierzy w jego historię i sam postanawia bronić swojej chaty przed potworem. Nie wszystko jednak pójdzie zgodnie z jego planem. Szczerze przyznam, że fabuła tego utworu jest dość oryginalna - na pierwszy rzut oka niby prosta, ale z drugiej strony jeszcze nie spotkałem się z takim przedstawieniem Świętego Mikołaja. Sam klimat tej nietypowej "Opowieści wigilijnej" również jest specyficzny - taki surowy, klaustrofobiczny (chwilami może na myśl przywodzić "The Thing" Johna Carpentera). Idealnie do pasuje do skandynawskich, mroźnych plenerów.
Wygląd ubogiej osady oraz domostwa w którym Pietari mieszka z ojcem urzeka naturalnością, wiarygodnością. Warunki w których żyją główni bohaterowie nie są łatwe, im samym się nie przelewa, aczkolwiek w skromnej chacie panuje sielankowy nastrój i nie brakuje w niej rodzinnego ciepła. Z zainteresowaniem ogląda się także życie codziennie mieszkańców wioski, zaś pierwsza połowa filmu trzyma w mocnym napięciu, kiedy to jedynie Pietari świadom jest nowego, nadciągającego zagrożenia, a dorośli zajęci są swoimi własnymi problemami. Później niestety jest już gorzej - odkąd na ekranie pojawia się Święty Mikołaj i zostaje schwytany przez mężczyzn z osady, to znika gdzieś mroczna atmosfera, a seans staje się nużący. Wyczuwalna jest również nagła zmiana konwencji, bowiem "Rare Exports" z dość przyzwoitego dreszczowca szybko przeistacza się w familijno-fantastyczną baśń. W ostatnim akcie twórcy przeginają także z nadmiarem efektów specjalnych (kiepski green-screen oraz obróbka cyfrowa niektórych scen) i scenariuszowymi głupotami (przelot helikopterem w chłodną noc z dzieciakami zawiniętymi w jutowe worki, umieszczonymi w wiszącej na linie siatce pod maszyną), przez co finał sprawia wrażenie oderwanego od reszty materiału, jakby został nakręcony przez zupełnie innych filmowców. "Rare Exports"to nierówne dzieło, a jakieś ostatnie 20 minut psuje odbiór całości i zaniża ocenę. Poza tym myślę, że warto sięgnąć po tę pozycję, jeżeli niestraszne Wam nieanglojęzyczne kino, nasiąknięte skandynawskim folklorem z intrygującym, klimatycznym wstępem. Moja ocena to mocne 5/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)