piątek, 13 listopada 2020

"Wstrząsy 5: Więzy krwi" (2015)

"Wstrząsy 5: Więzy krwi" (2015) - rok 2015 był dość wyjątkowy, ponieważ wówczas srebrny ekran zalała cała masa kontynuacji/rebootów znanych hitów sprzed lat i w kinie mogliśmy zobaczyć odświeżoną wersję "Jurassic Parku" ("Jurassic World"), "Mad Maxa", kolejną kontynuację "Terminatora", "Gwiezdnych wojen" czy spin-off "Rocky'ego" ("Creed"). Reaktywowano również i tę markę, choć tak jak poprzednie trzy części, i piąta trafiła jedynie na rynek direct-to-wideo/VOD. Trailer produkcji wypadł zajebiście, pierwsze minuty "Więzów krwi" również były dość obiecujące, kiedy to Burt Gummer (Michael Gross) w swoim programie (prowadzi coś na kształt wideo-bloga) opowiada o cyklu życiowym chwytoidów i prezentowane są fragmenty poprzednich odsłon. Niestety... im dalej, tym gorzej - Burt wraz z nowym asystentem-kamerzystą Travisem trafia do Afryki, gdzie musi podjąć walkę z tamtejszą odmianą podziemnych potworów, znacznie groźniejszych i większych od tych, z jakimi mierzył się w innych zakątkach świata. Wychodzą też na jaw pewne fakty na temat przeszłości Gummera, a i okazuje się, że jego zleceniodawcy nie są osobami, za jakie się podają. Cóż, fabuły "Wstrząsów 5" w ogóle bym się nie czepiał, bo nie prezentuje się najgorzej, aczkolwiek tandetne wykonanie razi, zaś podejście twórców jest krzywdzące dla tego projektu. Choćby z Burta chwilami zrobiono kompletnego pomyleńca, jak w scenie, gdy zostaje przez oponenta na jeden dzień uwięziony w klatce na pustyni, to świruje, zaczyna pić własny mocz, płucze nim nim usta, a następnie się nim oblewa - nie wiem, kto ją wymyślił i umieścił w scenariuszu, ale w garnku to miał srogo narąbane. Oczywiście pomagier głównego bohatera musi być z kolei irytującym, notorycznie dowcipkującym cwaniakiem, co seansu wcale nie umila.
                                                                

Bardzo dużym minusem tego widowiska jest również jego ślimacze tempo - film trwa niemal 100 minut, a angażujące lub trzymające w napięciu momenty można policzyć na palcach jednej ręki. Chwytoidy na ekranie goszczą rzadko, a sekwencje z nimi są na różnym poziomie. Kiedy widzimy je pod osłoną nocy lub z pewnej odległości, to CGI wypada jeszcze przyzwoicie (a na pewno lepiej niż w trójce i czwórce), natomiast jak pojawiają się w pełnej krasie w słoneczny dzień, to animacja komputerowa jest nader dobrze widoczna i często odcina się od tła (np. w końcówce, kiedy królowa graboidów ściga Travisa jeżdżącego na motocyklu). Chociaż tyle, że we "Wstrząsach 5" mamy więcej brutalności niż w poprzednikach i kamera nie ucieka od zakrwawionej ofiary. Ginie również więcej postaci pierwszoplanowych, co też jest zaskoczeniem, bo w sequelu z 2001 roku oraz prequelu z 2004 chwytoidy zabijały najczęściej poboczne, często anonimowe osoby. Także zdjęcia się poprawiły w porównaniu do tych z "Powrotu do Perfekcji" i "Narodzin legendy" - tu są całkiem przyzwoite, natomiast tam były kiepskie, często zamazane; zdaję sobie sprawę, że to też trochę zależy od jakości posiadanej kopii filmu, ciężko jednak nie spostrzec, że materiał nagrywano zwyczajnie kiepskim sprzętem (lub operator pokpił sprawę). "Więzy krwi" to niestety obraz poniżej oczekiwań i choć od strony technicznej jest nieco lepiej niż było ponad dekadę wcześniej, tak całość nie satysfakcjonuje. Owszem, zobaczymy tutaj Burta Gummera (głównie z powodu niezawodnego Michaela Grossa warto sięgnąć po piątkę mimo wszystko), kilka względnie interesujących scen, lecz całość nuży, bywa głupawa i w żaden sposób nie porywa. Moja ocena to 4/10. Oglądałem wersję czytaną przez Marka Lelka, aczkolwiek nie wiem, skąd ona pochodzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)