piątek, 6 listopada 2020

"Wstrząsy 4: Narodziny legendy" (2004)

"Wstrząsy 4: Narodziny legendy" (2004) - czwarta odsłona cyklu to prequel, którego akcja rozgrywa się w 1889 roku, kiedy to mieszkańcy miasteczka Ideał (wtedy Żałość) pierwszy raz zetknęli się z podziemnymi potworami, zjadającymi górników pracujących w okolicznych kopalniach. Roboty w nich zostały zawieszone, zaś do osady przybył ich właściciel, filadelfijski gentleman - Hiram Gummer (Michael Gross), by wyjaśnić sprawę i na nowo je otworzyć. Wkrótce okazuje się, że dziwne kreatury są o wiele bardziej niebezpieczne niż początkowo się wydawało i miejscowi sami sobie z nimi nie poradzą. Do pomocy zostaje zwerbowany Kelly "Czarna ręka" (Billy Drago) - znany rewolwerowiec, który razem z Hiramem oraz paroma innymi osobami ma stawić czoła bestiom. Po bardzo słabej części trzeciej nie spodziewałem się niczego dobrego po tej kontynuacji, a jednak potrafi ona w miarę pozytywnie zaskoczyć i w tym przypadku zgadzam się z wieloma innymi widzami - do zajebistości oryginału czy chociażby pierwszego sequela z 1996 roku brakuje, ale jest zdecydowanie lepiej niż poprzednio. Przede wszystkim film trzyma jako taki poziom - zrezygnowano z błazeńskiego, infantylnego humoru oraz traktowania chwytoidów jako turystycznych maskotek, gdyż ponownie są to zwierzęta stanowiące zagrożenie, a momenty, w jakich się pojawiają, z założenia mają trzymać w napięciu, nie zaś rozśmieszać. Zobaczymy też ciut więcej krwawszych ujęć niż w trójce.

Całkiem kolorowo jednak nie jest, bo efekty specjalne mamy tu raczej kiepskie, atrakcji zbyt wielu nie uświadczymy, a dawka grozy jest znikoma. Jednakże reżyserowi (który nakręcił wcześniej świetną dwójkę) udało się zbudować dość niezły klimat oraz zainteresować oglądającego rozgrywającymi się wydarzeniami. Poniekąd wiemy, czego mniej-więcej możemy spodziewać się po kolejnej produkcji z tego uniwersum, aczkolwiek sceneria Dzikiego Zachodu i historia przeobrażenia się podupadającej Żałości w słynny Ideał (tudzież Perfekcję) potrafi wciągnąć. Ciekawi również, jak protagoniści poradzą sobie z monstrami bez zdobyczy nowoczesnej techniki; do dyspozycji mają jedynie stare Colty, Winchestery oraz inną broń palną z tamtego okresu. Mamy w tym obrazie kilka solidnych scen, jak np. chwila pierwszego spotkania Gummera oraz jego pomocników z młodymi chwytoidami lub kiedy bohaterowie zostają uwięzieni w składnicy, a dorosłe już potwory kawałek po kawałku wyrywają belki z podłogi i wyciągają je na zewnątrz, by odsłonić ziemię, a następnie dopaść swoje ofiary. Szkoda tylko, że - tak jak wspominałem - efekty specjalne wypadają biednie, ponieważ graboidy przeważnie są wykreowane za pomocą CGI, animatronika zaś wykorzystywana jest jedynie w bliskich zbliżeniach, ponadto model dorosłego osobnika ma mechaniczne, bardzo powolne ruchy.

Plusem jest to, że scenarzyści nie wprowadzili żadnej nowej odmiany chwytoidów, a sekwencje z nimi często spowite są mrokiem, co nieco maskuje techniczne braki. Rozczarował mnie natomiast rozgrywający się w samo południe, flegmatyczny, pozbawiony emocji finał - widać, że niski budżet strasznie ograniczył ten film i podziemne robale nie atakują ani dynamicznie ani z zaskoczenia, tylko wychodzą na powierzchnię i właściwie czekają, aż ktoś je odstrzeli lub zlikwiduje w inny sposób. Zero atmosfery zagrożenia i niepewności, zwłaszcza, że nikt z mieszkańców Żałości nie jest w opałach, nie zostaje zraniony czy nie ginie. Śmierć w tym widowisku ponieśli tylko anonimowi robotnicy kopalni oraz parę ciemnych typków. Muzyka we "Wstrząsach 4" nie porywa i posiada raczej przeciętne, niewpadające w ucho brzmienia, z kolei konwencja to już typowe kino popcornowo-przygodowe - z horrorem ma to niewiele wspólnego, ale lepsza taka stylistyka niż idiotyczna, pozbawiona dobrego smaku komedia, jaką bez wątpienia była trójka. Ze znanych aktorów pojawił się tutaj Michael Gross - w innych częściach wcielał się on w Burta Gummera, a tym razem odgrywa jego pradziadka Hirama Gummera. Przyznam, że w czwórce zaprezentował się lepiej niż w poprzedniku i postać zmanierowanego Hirama to największy walor "Narodzin legendy". Łatwo dostrzec, że Gross świetnie bawił się na planie podczas portretowania jednego z przodków Burta. Udany epizod zaliczył również charyzmatyczny Billy Drago, którego zawsze dobrze widzieć na ekranie. Podsumowując - projektem tym ciężko się zachwycać, w każdym aspekcie jest on zwyczajnie średni, realizacyjnie niestety zawodzi, ale to drobna rekompensata po beznadziejnym "Powrocie do Perfekcji". Moja ocena to 5,5/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)