"Oni żyją" (1988) - nie pamiętam, czy kiedyś o tym wspominałem, ale John Carpenter to mój ulubiony reżyser i lubię praktycznie każdy obraz spod jego ręki (może poza "Oddziałem", choć "Duchy Marsa" uważam za niezgorsze). Filmowiec ten przy niskim budżecie potrafił realizować pierwszoligowe kino grozy z napiętą atmosferą, ale tym razem położył nacisk na coś zupełnie innego, a mianowicie na wyraźny, społeczno-polityczny komentarz oraz satyrę. Głównym bohaterem historii jest bezdomny, dobrze zbudowany, długowłosy mężczyzna (wrestler Roddy Piper), który utracił pracę i właśnie przybył do Los Angeles, by poszukać nowej. Znajduje zatrudnienie na budowie, stara się być dobrym robotnikiem i uczciwie pracuje, gdyż jak sam mówi - wierzy w Amerykę. Sielanka nie trwa jednak długo, ponieważ w Los Angeles coś się dzieje, coś wisi w powietrzu. Wkrótce budowlaniec znajduje tajemnicze, ciemne okulary w opuszczonym, wcześniej brutalnie spacyfikowanym przez policję kościółku; okazuje się, że obrazują one rzeczywistość, prawdziwą rzeczywistość, a nie tą postrzeganą przez ludzi. Światem rządzą kosmici, rząd z nimi kolaboruje, zaś środki masowego przekazu wpływają na podświadomość, mając otumanić obywateli oraz sprawić, by stali się posłuszni wobec władzy i uzurpatora. Wędrowiec postanawia zawalczyć o swój kraj i przeciwstawić się obcym, dołącza także do skromnego ruchu oporu mającego pomysł, jak pokrzyżować plany najeźdźców.
W "Oni żyją" John Carpenter nawet nie próbuje udawać, że nakręcone przez niego widowisko to horror science-fiction; przede wszystkim chodzi tutaj o polityczny wydźwięk, a wątek kosmitów to jedynie sprytna metafora, bowiem reżyser bezceremonialnie godzi w zachodni konsumpcjonizm, manipulacje polityków oraz znaczącą rolę mediów i ich wpływ na Amerykanów. Już same ukryte hasła stosowane przez obcych oraz ich sprzymierzeńców typu "nie myśl, my to robimy za ciebie", "nie myśl, kupuj", "śpij" pokazują, o co tak naprawdę Carpenerowi chodzi. Niemniej jednak jego projekt obdarzony został znakomitym klimatem i od samego początku mocno trzyma w napięciu. Obserwujemy z pozoru zwyczajne przedmieścia, slumsy, ale podskórnie czujemy, że coś jest nie tak, że wnet coś się stanie. Duża zasługa w tym muzyki, skomponowanej przez samego Johna oraz Alana Howartha i poszczególnych scen, np. z hakerem przerywającym transmisje telewizyjne, który mówi o tym, że ktoś przejął nad naszą cywilizacją kontrolę i nas omamił czy kaznodzieją, opowiadającym podobne rzeczy. Później film rozkręca się coraz bardziej i nieustannie skupia uwagę widza, zaś finał to konkretna jechanka w typowo B-klasowym stylu, gdzie dwaj twardzi faceci rozpieprzają w drobny mak zastępy wrogów.
Pierwszoplanowy protagonista, czyli robotnik określany jako Nada to prosty, zmagający się z typowo ludzkimi problemami (bezrobocie, bezdomność, brak pieniędzy oraz bliskich) człowiek, kochający swoje państwo. Można się z nim utożsamiać i kibicować mu w jego krucjacie przeciwko przybyszom z kosmosu. Wrestler Roddy Piper nie zagrał jakoś wybitnie czy oscarowo, ale przeznaczona mu rola dopasowana była do jego możliwości aktorskich, więc wszystko jest takie, jak być powinno, zwłaszcza że odznaczał się odpowiednią charyzmą. Partneruje mu tutaj Kaith David, weteran kina akcji lat 80.-90. ("Coś", "Pluton", "Wybraniec śmierci"). W pamięci pozostanie na pewno słynna sekwencja bójki między nimi, sfilmowana w typowo wrestlingowej stylistyce - panowie rzucają sobą o asfalt lub inne elementy otoczenia, a po zadaniu ciosu czy powaleniu rywala nie kończą walki totalnym nokautem, tylko oddalają się od siebie, by przeciwnik mógł wstać i ponownie zaatakować, albo nawet oczekują jego zaplanowanego wcześniej natarcia. Dla niektórych może wydać się to kiczowate, dla innych zaś (w tym mnie) dodaje to tylko uroku całości i wpasowuje się w jej estetykę. Na drugim planie dostrzeżemy natomiast Meg Foster - aktorkę o charakterystycznych, błękitnych oczach, znaną m.in z "Najlepszych z najlepszych II" czy "Ślepej furii".
Efekty specjalne w "Oni żyją" są dość tandetne, mało przekonywujące, aczkolwiek w tym przypadku nie chodziło o pokaz możliwości specjalistów od FX, a jedynie o symbolikę, kiedy to widoczni przez okulary kosmici przypominają żywe trupy (prawdopodobnie aluzja do wypalonego, ogłupionego społeczeństwa, pragnącego jedynie władzy i bogactwa - czyli coś jak w "Świcie żywych trupów" George A. Romero, chyba każdy wie, o jaki fragment tego horroru mi chodzi). Jednakże ujęcia miasta, nie tego kolorowego, wesołego, jakiego znamy, a tego opanowanego przez pozaziemskich "gości", szarego, pełnego komunikatów działających na podświadomość zawartych w reklamach, billboardach, gazetach czy telewizji robi wrażenie i w jakiś sposób może wpłynąć na światopogląd oglądającego, nieco otworzyć mu oczy. Prócz tego, to w tym dziele usłyszymy kultowy tekst "Przyszedłem tu żuć gumę do żucia i skopać parę tyłków. Ale guma mi się już skończyła", wypowiedziany przez Nadę, noszącego blond mullet, ciemne okulary, wysoko podciągnięte jeansy, rewolwer za paskiem oraz dziarsko trzymającego konkretną strzelbę. Słowa podsumowania są chyba zbędne - "Oni żyją" po prostu trzeba zobaczyć. Moja ocena to 8/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)