"Świat zaginiony" (1998) - kolejna adaptacja słynnej powieści sir Arthura Conan Doyle'a, tym razem luźno oparta na literackim oryginale, który posłużył głównie za punkt wyjściowy scenariusza. Mamy rok 1934, ówczesny Londyn - paleontolog, George Challenger organizuje wyprawę na mongolski płaskowyż, o jakim dowiedział się od umierającego przyjaciela, dr. White'a, by dowieść istnienia dinozaurów, mających przetrwać w tamtym miejscu aż do obecnych czasów. Londyńscy naukowcy oczywiście nie wierzą w słowa Challengera i wyśmiewają się z niego, ale zgadzają się na podróż. Udział w niej ma wziąć również profesor Summerlee, chcący za wszelką cenę udowodnić, że żadnego prawdziwego dinozaura nie można już spotkać na terenie Mongolii oraz arogancki łowca zwierząt John Roxton, którego udział w wyprawie jest wymogiem prywatnego sponsora ekspedycji. Do trójki mężczyzn dołącza też młody dziennikarz, Arthur Malone i córka nieżyjącego przyjaciela Challengera, Amanda White. Pierwsze tygodnie eskapady są raczej monotonne, nienapawające optymizmem, lecz kiedy podróżnicy docierają do podnóża płaskowyżu, sytuacja ulega zmianie - zostają zaatakowani przez Neandertalczyków, a następnie, podczas lotu balonem, przez fruwające gady, Quetzalcoatlusy, co powoduje rozbicie się. Uwięzieni na płaskowyżu bohaterowie muszą stawić czoła nie tylko dinozaurom czy Neandertalczykom, ale i samym sobie - nie każdy z nich bowiem ma uczciwe zamiary.
Tę produkcję, w odróżnieniu od innych ekranizacji "Zaginionego świata" cechuje mroczny nastrój oraz brutalność; widok krwi oraz zwłok jest częsty, a filmowi, za sprawą gęstej atmosfery bliżej do horroru niż kina przygodowego. Sporo scen skonstruowano w taki sposób, by jak najdłuższej trzymać widza w napięciu lub go przestraszyć, np. kiedy Neandertalczycy pierwszy raz pojawiają się i porywają Amandę w celu złożenia jej w ofierze. Ogółem chwile w których mamy ich w kadrze, są takie niespokojne, podsycane jeżącą włos na głowie muzyką. Emocjonujący okazuje się również moment, kiedy profesor Summerlee spotyka w lesie Tyranozaura oraz ostatni akt, rozgrywający się w ruinach jakiejś upadłej cywilizacji - panujący wówczas klimat jest niesamowity. Na uwagę zasługują plenery, w jakich nagrywano ten obraz (las iglasty), a także scenografia z różnymi dekoracjami wspomnianych ruin czy jaskini ze ścianami przyozdobionymi dawnymi rycinami, w której rozbitkowie znajdują schronienie. Jeżeli chodzi o efekty specjalne i design ekranowych dinozaurów, to zależy, jak na to patrzeć, gdyż z jednej strony mamy sporo nie najlepszego CGI, ale z drugiej "Świat zaginiony" jest tanim, telewizyjnym projektem, który mimo to zachowuje przyzwoity poziom i odpowiednie standardy - scen z bestiami tu nie brakuje, nie wszystko też zostało wykonane cyfrowo, bowiem w zbliżeniach drapieżników użyto animatroniki, np. w sekwencjach z Tyranozaurem czy podziemnym, prehistorycznym krokodylem (czy co to było za stworzenie).
Zastosowana animacja komputerowa ostatecznie też nie wypada najgorzej (szczególnie podczas nocnych ujęć) - we współczesnej kinematografii, tj. w kinowych blockbusterach czasem ciężko spotkać lepsze CGI dinozaury, a tutaj mieliśmy do czynienia z widowiskiem telewizyjnym, robionym za psi grosz i warto mieć ten fakt na uwadze. Aktorstwo w "Świecie zaginionym" nie jest jakieś rewelacyjne, ale protagoniści są dość charakterni oraz wyraziści, w szczególności Roxton i Challenger, odgrywany przez jedyną gwiazdę w obsadzie, Patricka Bergina. W profesora Summerlee wcielił się natomiast Michael Sinelnikoff, który powtórzył swoją rolę w serialu o tej samej nazwie z 1999 r. Oprawa muzyczna wypada dobrze i sprawnie komponuje się z filmem. Utwór ten uważam za jak najbardziej udany i choć strona techniczna szczególnie nie zachwyca, to jednak całość posiada rewelacyjny klimat, nutkę grozy i absorbuje podczas oglądania. Moja ocena to 7,5/10, mam to nagrane ze starego Polsatu, czyta Zdzisław Szczotkowski.
Zastosowana animacja komputerowa ostatecznie też nie wypada najgorzej (szczególnie podczas nocnych ujęć) - we współczesnej kinematografii, tj. w kinowych blockbusterach czasem ciężko spotkać lepsze CGI dinozaury, a tutaj mieliśmy do czynienia z widowiskiem telewizyjnym, robionym za psi grosz i warto mieć ten fakt na uwadze. Aktorstwo w "Świecie zaginionym" nie jest jakieś rewelacyjne, ale protagoniści są dość charakterni oraz wyraziści, w szczególności Roxton i Challenger, odgrywany przez jedyną gwiazdę w obsadzie, Patricka Bergina. W profesora Summerlee wcielił się natomiast Michael Sinelnikoff, który powtórzył swoją rolę w serialu o tej samej nazwie z 1999 r. Oprawa muzyczna wypada dobrze i sprawnie komponuje się z filmem. Utwór ten uważam za jak najbardziej udany i choć strona techniczna szczególnie nie zachwyca, to jednak całość posiada rewelacyjny klimat, nutkę grozy i absorbuje podczas oglądania. Moja ocena to 7,5/10, mam to nagrane ze starego Polsatu, czyta Zdzisław Szczotkowski.
świetna recenzja ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Usuń