UWAGA! MOŻLIWE SPOILERY!
"Bunkier SS" (2001) - jakieś 15 lat temu przeczytałem o tym filmie w gazecie i zarówno jego tytuł, jak też opis wydał mi się interesujący, ale nigdy wtedy nie udało mi się go obejrzeć, mimo częstych powtórek w telewizji - ot, niefart, albo było w tym samym czasie coś ciekawszego albo nie miałem jak nagrać. Niedawno jednak natrafiłem na niego w wypożyczalni i bez namysłu kupiłem, by po ponad dekadzie wreszcie się z nim zapoznać. Po seansie, już na wstępie mogę powiedzieć jedno - "Bunkier SS" był wart obejrzenia, aczkolwiek odczucia po nim mam dość mieszane i jestem zawiedziony, że potencjału tkwiącego w tej historii nie wykorzystano nawet w 40%. Jest rok 1944, Ardeny - grupę niemieckich żołnierzy dziesiątkują siły amerykańskie, później, podczas odwrotu z frontu spotyka ona na swojej drodze bunkier przeciwczołgowy i znajduje w nim schronienie. Placówką zarządza leciwy weteran oraz młokos. Kiedy sytuacja zostaje względnie opanowana, nieprzyjaciel nie naciera na schron i wojacy mają chwilę, by porozmawiać, starszy mężczyzna opowiada im o ukrytych w podziemiach bunkru tunelach, cieszących się złą sławą. Wspomina też, że w okresie panowania "czarnej śmierci" w XIV wieku mieszkańcy pewnej wioski, podjudzeni przez nieznajomego przybysza, bestialsko zamordowali zarażonych dżumą, rozczłonkowali ich ciała i zakopali, niektórych nawet żywcem, w masowym grobie w okolicznych lasach. W niedługim czasie okazuje się, że Niemcy będą musieli zejść do lochów, ponieważ pojawia się podejrzenie, że Amerykanie mogli wtargnąć do nich jakimś innym wejściem. W podziemiach zaczyna dochodzić do niewyjaśnionych zdarzeń, w których nie wiadomo, czy wrogiem jest przeciwnik z pola bitwy czy coś... zupełnie innego.
Produkcja ta stanowi połączenie kina wojennego z thrillerem i pomysł na nią generalnie był ciekawy, jednak nie wszystko wyszło tak, jak powinno. Kiedy żołnierze trafiają do bunkra, to reżyser, Rob Green całkiem dobrze buduje klimat i umiejętnie go podsyca, choćby opowieściami staruszka czy faktem, że ani widzowie ani protagoniści nie widzieli nigdy oddziałów jankeskich - kule świstają, ale strzelców nigdy nie pokazano, jedynie uciekających nazistów. Podbudowa do dalszej części utworu jest więc odpowiednia, nasza wyobraźnia zostaje pobudzona, "Bunkier SS" mocno trzyma w napięciu, ale gdy protagoniści schodzą do podziemi, to wszystko zaczyna się stopniowo sypać, a gęsta atmosfera gdzieś ulatuje. W założeniu twórców, w tunelach miało dochodzić do zjawisk nadprzyrodzonych, oddziałujących na wystarczająco już nadwyrężoną psychikę Niemców, podrażnioną stresem, przykrymi wspomnieniami, środkami psychoaktywnymi, a także poczuciem winy, ale autorzy ewidentnie się pogubili i w pewnym momencie już sami nie wiedzieli, czy ich projekt ma zawierać elementy nadnaturalne czy jednak skupiać się na traumie żołnierzy, więc chwilami wszystko się ze sobą gryzie. Scenarzyści pierw sugerują, że mamy do czynienia z siłami nadprzyrodzonymi, niekiedy pojawiają się jakieś widmowe sylwetki komandosów, odnalezione zostają szkielety zabitych chorych na "czarną śmierć" ludzi, jednak chwilę później zostaje to odkręcone i obserwujemy wariujących żołnierzy, którzy strzelają sami do siebie, wierząc, że otwierają ogień w kierunku Amerykanów. Nie dowiemy się, czy pojawiające się zjawy były prawdziwe czy też stanowiły wytwór wyobraźni (przy lepiej rozpisanym skrypcie dawało to niezłe pole do manewru, na takim schemacie powstało choćby genialne "Lśnienie"). Ponadto dochodzi do tego chwilami chaotyczny montaż i w efekcie ciężko nadążyć za fabułą - sceny zmieniają się w zawrotnym tempie, a czasem niewiele wynika z tych przeskoków. Zamęt wprowadzają również niepotrzebne, długawe, przebarwione, niewnoszące nic do intrygi retrospekcje. Delikatnie mówiąc panuje pieprznik oraz twórcze niezdecydowanie sygnalizujące, że ktoś nie wiedział, w którą stronę pchnąć całość i wykorzystywał różne, niepasujące do siebie motywy bez sensownego uzasadnienia.
Sceneria przedsięwzięcia jest klimatyczna, choć nieodpowiednio sfilmowana - lochy początkowo skrywają pewną tajemnicę, lecz gdy niemieccy mundurowi (mówiący po angielsku, gwoli ścisłości) zaczynają je penetrować, to łatwo dostrzec, że lokacje są powtarzane, a aktorzy ciągle grają na tle niemal jednej i tej samej dekoracji. Każde pomieszczenie czy korytarz wydaje się znajome, różniące się jedynie oświetleniem oraz kątem kręcenia. Trochę to nie współgra ze scenariuszem, bo według niego tunele stanowią istny labirynt, w którym łatwo się pogubić, a ja tam widziałem zaledwie kilka przejść i komórek. Postacie są dość płaskie, z nazwiska nikogo nie zapamiętamy, zaś tych, którzy zwrócą naszą uwagę, będzie zaledwie garstka, m.in dziadek, szczyl, psychol czy facet znany ze "Śmiertelnego rejsu", niejaki Jason Flemyng. Może jeszcze z jeden gość będzie bardziej zauważalny, gdyż reszta to anonimowe, nic nieznaczące twarze. Zaprezentowanym tu efektom specjalnym nie mam nic do zarzucenia - rzadko je stosowano, wszak to dość kameralny obraz, ale pirotechnika czy wygląd ludzkich szkieletów jest w porządku. Podsumowując - "Bunkier SS" to przyzwoity dreszczowiec, osadzony w realiach II wojny światowej, w pierwszej połowie niezwykle intrygujący, przepełniony grozą (opowieść starca autentycznie wywołuje gęsią skórkę), dość nastrojowy, aczkolwiek w późniejszym czasie tak bardzo się rozłażący, że nie wiadomo, jak go interpretować, bo to, co zostaje nam przedstawione bywa jakby ze sobą sprzeczne, niesprecyzowane, niezbyt dokładnie przemyślane. Moja ocena to 5,5/10, mam to na VHS od Monolith, czyta Janusz Kozioł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)