niedziela, 26 kwietnia 2020

"Martwe zło" (1981)

"Martwe zło" (1981) - formalnie pierwsza część serii Sama Raimi'ego, ale tak jak wspominałem podczas recenzowania dwójki, cała historia z "Martwym złem" zaczęła się w 1978 r., kiedy to Raimi oraz jego przyjaciel Bruce Campbell półśrodkami nakręcili krótkometrażowy horror "Within the Woods", by przekonać potencjalnych inwestorów do wyłożenia pieniędzy na kinowy, pełnometrażowy projekt, o niemalże tej samej fabule. Do uzbieranej kwoty młodzi filmowcy dołożyli jeszcze trochę ze swoich własnych kieszeni i tak udało im się zrealizować "Martwe zło", które z miejsca stało się pozycją kultową. Proces powstawania filmu nie należał jednak do łatwych - zdjęcia nagrywano w rzeczywistej chatce w lesie w miejscowości Morristown w stanie Tennessee, oddalonej od innych zabudowań o kilka/kilkanaście kilometrów, co sprawiało wiele trudności, np. członkowie ekipy musieli spać w ciasnych pokojach domku po kilka osób, brakowało kanalizacji, a w razie zranień na planie konieczne stawało się pokonanie niemałej odległości do najbliższej placówki medycznej. Obsada często była narażona na różne kontuzje (Campbell zranił się w nogę, Betsy Baker straciła rzęsy podczas ściągania demonicznej maski z twarzy, dochodziło do skaleczeń nożem lub innym przedmiotem), musiała nosić niewygodne soczewki, a w późniejszych tygodniach filmowania temperatura tak znacząco spadła, że palono meble, by się ogrzać, a kilkoro występujących przeziębiło się albo złapało inną chorobę. Kamerę często umieszczano na prowizorycznych, zrobionych z drewna platformach lub szynach, noszonych przez operatorów. Sam Raimi czasem też biegał z nią po lesie, przeskakując przez rozmaite przeszkody (ujęcia z punktu widzenia "zła").
Film opowiada o piątce studentów, którzy wyjeżdżają, by spędzić weekend w podupadłej chacie w lesie, z dala od cywilizacji. Miejsce, w jakim się zatrzymują, od samego początku sprawia wrażenie nieco upiornego (huśtawka wprawiona w ruch bez niczyjej ingerencji) i tajemniczego, zaś w nocy młodzież znajduje w jednym z pomieszczeń dziwną księgę oraz magnetofon. Po uruchomieniu sprzętu, a następnie odsłuchaniu taśmy okazuje się, że to sumeryjska Księga Umarłych, a głos archeologa zarejestrowany na nagraniu przywołuje zza światów nieznane siły i demony. Młodzi ludzie, po kolei zostają opętani albo pozbawieni życia, jedynie Ash (Bruce Campbell) zdaje się trzeźwo myśleć i podejmuje się walki ze złem. Scenariusz produkcji nie jest może jakiś rewelacyjny czy szczególnie przemyślany (dziwne, że nikt nie zadbał o to, by zamknąć okiennice, a opętana dziewczyna napiera w zamknięte drzwi, blokowane przez Asha, choć metr od nich znajduje się nieosłonięte, ogromne okno, przez które łatwo dostać się do środka), ale bardzo mocno spopularyzował w kinie grozy (ogólnie, nie tylko w slasherach) motyw domku w leśnej głuszy, do jakiego udaje się grupa nastolatków w celu rozerwania się z dala od społeczeństwa. W części drugiej schemat ten był już traktowany w sposób ironiczny jako wyśmianie gatunkowych reguł.
Reżyser, Sam Raimi, bardzo umiejętnie stopniuje napięcie i rozkręca akcję, zaczynając od niewinnych, niewyjaśnionych zdarzeń (jak choćby samoistnie kołysząca się huśtawka), a następnie podkręca tempo i kiedy widz myśli, że widział już wszystko, to chwilę później zostaje czymś ponownie zaskoczony - a to nagle opanowuje kogoś upiór, a to pojawi się zewnętrzne zagrożenie. Nawet okoliczne drzewa okażą się niebezpieczne i będą usiłowały zgwałcić jedną ze studentek (to chyba jedna z nielicznych scen nagości w trylogii). Litrów krwi i odrobiny gore nie brakuje, zaś napięcie jest bardzo wyczuwalne, m.in dzięki holenderskim kadrom oraz płynnej pracy kamery, która nieraz naprawdę sprawnie lawiruje wokół rozgrywających się wydarzeń. Sekwencje, w jakich dochodzi do ataków demonów bądź też inne inne, odznaczające się sporym ładunkiem emocjonalnym są dość długie, nie kończą się wraz z cięciem montażowym, a to również wpływa na gęstą atmosferę. Pierwsze "Martwe zło" zostało potraktowane całkowicie na poważnie, jako typowy horror - nie uświadczymy w nim slapstickowego humoru czy autoironicznego zabarwienia, cechującego kolejne odsłony. Film ma jedynie straszyć i jeżyć włos na głowie widzów, nie zaś ich bawić.
Bruce Campbell gra w stonowany sposób, wcielając się w przeciętnego chłopaka, nie szarżuje ani nie błaznuje jak "Martwym źle 2" czy "Armii ciemności". Pozostałych protagonistów nie charakteryzuje jakaś szczególna wyrazistość; aktorstwo nie było tu najważniejsze, a i tak główną gwiazdą widowiska był jedynie Campbell (podobno wybór na niego padł ze względu na atrakcyjny wygląd, który miał przyciągnąć kobitki przed srebrny ekran). Efekty specjalne dziś może nie robią jakiegoś ogromnego wrażenia (wszak budżet przedsięwzięcia mimo wszystko był skromny), ale tak czy siak są całkiem urokliwe. Standardowo zastosowano charakteryzację, piankowo-lateksowe kostiumy, sztuczne kończyny, nakładane maski, linki itd. Całość ogląda się naprawdę dobrze i z zainteresowaniem; utwór ten mocno absorbuje oglądającego. Ponadto "Martwe zło" obdarzone zostało wspaniałym klimatem lat 80. oraz odpowiednim nastrojem. Moja ocena to 8/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)