sobota, 25 kwietnia 2020

"Jurassic World" (2015)

"Jurassic World" (2015) - po premierze "Jurassic Park 3" cyklicznie pojawiały się jakieś plotki na temat planowanej czwórki, na którą nie brakowało pomysłów - dinozaury miały wydostać się z wyspy i przybyć do miasta, miała wybuchnąć epidemia prehistorycznego wirusa, roznoszonego przez gady lub też film miał opowiadać o genetycznych krzyżówkach ludzi i dinozaurów. Oczywiście koncepcji na czwartą część było znacznie więcej; niektóre przecieki pochodziły z oficjalnych źródeł, a część była zwyczajnymi domysłami czy wręcz wymysłami. Początkowo namiętnie wszystkie te newsy czytałem - najpierw w gazetach, potem w Internecie, ale po jakimś czasie odpuściłem, ponieważ prawie nigdy nie pojawiały się żadne konkretne informacje, a jedynie kolejne, coraz bardziej absurdalne zarysy fabuły oraz wstępna data premiery, którą oczywiście w nieskończoność przesuwano, aż całkiem stawała się nieaktualna. Kiedy dowiedziałem się, że realizowany jest "Jurassic Word", czyli kolejna odsłona serii, będąca jednocześnie podwalinami pod całą planowaną trylogię, to szczerze mówiąc nie wierzyłem w powodzenie tego projektu i nie zawracałem sobie nim zbytnio głowy. Dopiero po pojawieniu się pierwszego trailera jakoś szerzej zainteresowałem się całym przedsięwzięciem, a ponadto uznałem, że naprawdę ciekawie się ono zapowiada. Akcja "Jurassic World" dzieje się po upływie 22 lat od wydarzeń ukazanych w oryginalnym "Jurassic Park" i ponownie została osadzona na Isla Nublar, gdzie otworzono park z żywymi dinozaurami - w miejscu, w którym niegdyś doszło do tragedii, obecnie znajduje się turystyczna atrakcja, odwiedzana przez miliony wycieczkowiczów. Wszystkim jednak rządzi pieniądz - ludziom znudziły się zwykłe dinozaury, chcą ciągle więcej i więcej, a jak wiadomo, klient nasz pan, więc inżynierowie z Jurassic World (nazwę zmieniono celowo, by uniknąć skojarzeń z Jurassic Park, w którym miały miejsce feralne zajścia, a kilka osób poniosło śmierć) tworzą nową niespodziankę, czyli Indominusa Rexa - gatunkową hybrydę i nowoczesnego drapieżnika.
"Wyprodukowany" przez naukowców dinozaur wykazuje nieprzeciętną inteligencję, ale i odznacza się agresywnym charakterem - podstępem ucieka z klatki, mordując po drodze wszystkie napotkane istoty, a więc pracowników rezerwatu oraz inne zwierzęta. Robi to dla przyjemności, sportu, nie z powodu głodu, a tymczasem na wyspie znajdują się tysiące gości spragnionych rozrywki. Zapada decyzja o ewakuacji zwiedzających z Isla Nublar oraz o tymczasowym zamknięciu parku, dopóki nie uda się schwytać lub zabić Indominusa. Złapać bestię musi Owen Grady (Chris Pratt), etolog zajmujący się tresurą Velociraptorów i bezpieczeństwem placówki. Mężczyzna pomaga również dyrektor operacyjnej Claire Dearing (Bryce Dallas Howard) odnaleźć jej dwóch siostrzeńców, którzy oddalili się od grupy turystów i znajdują się gdzieś na terenie Jurassic World, narażeni na atak I-Rexa. Scenariusz produkcji został całkiem dobrze przemyślany i nie jest powieleniem schematu znanego z "Zaginionego świata", tylko po raz pierwszy możemy zobaczyć na własne oczy wizualizację marzenia Johna Hammonda - w pełni działający park z prawdziwymi dinozaurami (uwierzcie, jest co podziwiać). Wcześniej byliśmy zdani tylko na własną wyobraźnię, ewentualnie mogliśmy dostrzec go na miniaturach lub grafikach widocznych we wcześniejszych epizodach. Nie mamy tu już jednak do czynienia z wizją parku z lat 90., ponieważ Jurassic World to zaawansowana technologicznie placówka z hologramami czy innymi, najnowocześniejszymi, wirtualnymi gadżetami. Wszystkiego mamy też znacznie więcej - zarówno przywróconych do życia gatunków, jak i ich przedstawicieli, ale ponieważ nawet to nie wystarcza, to powstaje transgeniczne monstrum, które ma usatysfakcjonować odwiedzających (swoją drogą, to bardzo czytelna aluzja do przemysłu filmowego, od jakiego widzowie wymagają coraz więcej, coraz mocniejszych, intensywniejszych wrażeń i ze względu na fakt, że współcześnie nikogo nie zadowoliłby żaden znany z franczyzy "Jurassic Park" dinozaur, scenarzyści musieli posłużyć się nieistniejącym i podrasowanym, by zaskoczyć odbiorców oraz podnieść poziom napięcia).
"Jurassic World" to kontynuacja hitu Spielberga z 1993 r., ale jednocześnie nosi ona znamiona rebootu lub remake'u - mało tu ciągłości fabularnej z poprzednikami, natomiast sporo scen lub wątków, stanowiących parafrazę tych z pierwszego "Parku Jurajskiego", i tak mamy rodzeństwo uwięzione na wyspie oraz sekwencję, w której zostaje zaatakowane w pojeździe przez głównego antagonistę utworu, powtórzony motyw mówiący o tym, że natura zawsze znajdzie sposób na życie czy finał z polowaniem raptorów na protagonistów. Również Tyranozaur będzie miał w końcówce swoje pięć minut. Zauważyć można także wiele nostalgicznych mrugnięć okiem do fanów, przykładowo jeden z informatyków nosi koszulkę z logiem Jurassic Park, za co dostaje upomnienie od pani dyrektor, a jej siostrzeńcy, uciekając w dżungli przed Indominusem, trafiają do jakiegoś starego, opuszczonego budynku technicznego i znajdują w nim Jeepa Wranglera z okresu funkcjonowania Jurassic Park, którego naprawiają, a następnie nim uciekają. Swoją drogą, to dość naiwne, że po 22 latach samochód łatwo daje się uruchomić i zapala za pierwszym razem. Pomimo licznych podobieństw względem pierwowzoru, "Jurassic World" wciąga i dostarcza sporo rozrywki, a reżyser, Colin Trevorrow ewidentnie ma smykałkę do kina przygodowego. Główni bohaterowie - Owen i Claire zostali dobrze napisani i czuć między nimi chemię. Moim zdaniem mamy do czynienia z jednym z najlepiej wykreowanych ekranowych duetów ostatnich lat, a Chris Pratt to aktor z charyzmą oraz niemałym potencjałem. Pozostałe postacie nie są szczególnie wyraziste, ale raczej każdy dał z siebie wszystko, co mógł. Nawet dzieciaki - Zach i Gray są dość przekonujące i nie irytują. Rolę doktora Wu powtórzył znany z "Parku Jurajskiego" BD Wong.
Motyw tresowanych raptorów, którego obawiałem się po obejrzeniu zwiastunów, okazał się niezły i nieprzekombinowany, a próba terenowa, w której człowiek wraz z Velaciraptorami wyrusza do wykonania wspólnego zadania trzymała mocno w napięciu. Indominus natomiast budzi grozę, ma interesującą genezę oraz dość imponujące oblicze i jakoś nie przeszkadzał mi fakt, że to sztucznie wykreowany potwór, mający niewiele wspólnego z innymi dinozaurami. Pojawiający się w filmie humor jest umiejętnie wykorzystywany, a muzyka autorstwa Michaela Giacchino wypada rewelacyjnie - kompozytor bazuje na niektórych brzmieniach Johna Williamsa, ale i dokłada swoje tematy, łącząc wszystko w spójną, harmonijną całość. Soundtrack na pewno prezentuje się lepiej niż w dwójce czy trójce. Efekty specjalne są przyzwoite, chociaż w dużej mierze postawiono na CGI (animatroniki użyto zaledwie w paru sekwencjach). Animacja komputerowa nie robi już takiego wrażenia jak ta z "Jurassic Park" z 1993 roku, jednak na tle wielu dzisiejszych blockbusterów nią przeładowanych wygląda niezgorzej. Podsumowując - "Jurassic World" to udane widowisko, a tym samym wielki powrót do znanej marki, moim zdaniem jeden z najbardziej pomyślnych. Seans należy do przyjemnych, a i nareszcie możemy zobaczyć w pełni ukończony, prężnie działający, z powodzeniem zarabiający na siebie park z dinozaurami. Brakowało mi tu takiego klimatu i emocji jak ponad 20 lat temu, ale tak czy siak można miło spędzić czas. Moja ocena to 7/10, mam to na DVD od Filmostrady, lektorem tej wersji jest Marek Ciunel. Na TVN czyta Piotr Borowiec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)