"Wyspa Niedźwiedzia" (1979) - o tym filmie nigdy wcześniej nie słyszałem, ale trafił mi się w jednej paczce z nagraniami ze starej TV i ostatnio go sobie odpaliłem. Jest to produkcja w stylu "Dział Navarony", choć ma również pewne naleciałości z Bonda, a ze względu na gęstą atmosferę i zimową scenerię, bardzo mocno kojarzy się z "The Thing" Johna Carpentera. Intrygę utrzymano w konwencji kryminalno-szpiegowskiej, ale nie brakuje też elementów przygodowych, zaś w tle pobrzmiewają echa zimnej wojny. Fabuły nie mogę szerzej streścić, ponieważ nie chcę narobić Wam spoilerów, ale tak w skrócie: międzynarodowa grupa naukowców zostaje wysłana z ramienia ONZ na tytułową Wyspę Niedźwiedzia w celu przeprowadzenia badań nad zmianami klimatycznymi. Na miejscu dochodzi jednak do wielu niecodziennych zdarzeń, nieszczęśliwych wypadków, a nawet śmierci kolejnych uczestników wyprawy. Cała sprawa wydaje się mieć związek ze złotem nazistów, znajdującym się gdzieś w starej, niemieckiej bazie U-Bootów, położonej u wybrzeża wyspy. Nie wiadomo, kto sabotuje ekspedycję, ale wszystko wskazuje na to, że na jednej osobie się nie kończy. "Bear Island" to obraz ze złożonym skryptem, w którym na bieżąco trzeba śledzić rozwój wydarzeń, ponieważ dynamiczna akcja często przeskakuje w różne części wyspy, a głównych bohaterów (i antybohaterów) jest spora ilość, z czego każdy ma zupełnie odmienną motywację i przyświeca mu inny cel. Protagoniści są solidnie odegrani oraz napisani, większość posiada własny charakter i backstory; mamy np. Franka Lansinga (świetny Donald Sutherland), którego ojciec był nazistą, stacjonującym niegdyś na Wyspie Niedźwiedzia, Tadeusza Lechińskiego (Christopher Lee), Polaka, który spędził większość życia w obozach czy Smithy'ego (Lloyd Bridges). W obsadzie znalazł się również Richard Widmark.
Od strony technicznej film prezentuje się rewelacyjnie i widać, że wyłożono na niego kupę dolarów; wrażenie robią efekty specjalne (np. ujęcia spadającej lawiny), arktyczne plenery oraz imponujące dekoracje, m.in portu U-Bootów czy stacji badawczej. Z tego co wiem, materiału nie nagrywano jednak na rzeczywistej Wyspie Niedźwiedzia, tylko na terenie gminy Stewart w Kolumbii Brytyjskiej oraz w okolicach Parku Narodowego "Glacier Bay" w stanie Alaska. Część zdjęć pochodzi także z londyńskiego kompleksu studyjnego Pinewood. Reżyseria Dona Sharpa jest sprawna, a sfilmowany przez niego projekt wyjątkowo silnie trzyma w napięciu, również wszelkie pościgi, strzelaniny czy scena bijatyki są zmyślnie uchwycone, emocjonują i wypadają atrakcyjnie. Zadbano też o odpowiedni klimat; kadry spowite są tonami śniegu, a chłód czuć wręcz na własnej skórze - w ścieżce dźwiękowej cały czas słychać szum mroźnego wiatru, podobnie zresztą jak w "The Thing" czy "Lśnieniu". Uczucie odizolowania od świata, zagrożenia ze strony nieznanego przeciwnika i zdania na siebie oraz własne możliwości jest tu bardzo wyczuwalne. Chciałbym jeszcze coś więcej napisać o tym przedsięwzięciu, ale analizując kolejne sceny czy fragmenty scenariusza mógłbym zdradzić coś z zapętlonej historii; to jeden z tych tytułów, w którym każdy aspekt odgrywa ważną rolę i stanowi element układanki, a wspomnienie o tym czy tamtym mogłoby zbyt wiele wyjawić i seans nie byłby już taki przyjemny. Ode mnie leci 7/10, "Wyspa Niedźwiedzia" to oldschoolowe kino sprzed wielu lat, które na pewno docenią koneserzy dawnej kinematografii. Mam to nagrane ze starego Polsatu, czyta Jacek Brzostyński.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)