"Wybuch" (1997) - na teren basenu w Atlancie wdziera się grupa terrorystów pod dowództwem Omodo, a następnie bierze za zakładniczki drużynę pływaczek. Cały obiekt zostaje odcięty od świata zewnętrznego, a jedyną szansą na ocalenie uwięzionych dziewczyn jest interwencja sprzątacza, Jacka Bryanta (Linden Ashby), byłego sportowca po przejściach, który umknął uwadze porywaczy. Ukrywając się w korytarzach i szatniach, samotnie eliminuje kolejnych przestępów. W tym samym czasie agent Interpolu, Leo (Rutger Hauer) próbuje obmyślić plan, mający pomóc mu rozbroić ładunki wybuchowe, zainstalowane w kompleksie i dostać się do środka, po czym ująć lidera terrorystów. "Wybuch" to film, stanowiący połączenie schematów znanych ze "Szklanej pułapki", "Nagłej śmierci" oraz "Liberatora"; główny bohater, przeżywający osobiste problemy, to na pierwszy rzut oka niepozorna, niestwarzająca zagrożenia osoba, która znalazła się w złym miejscu, o złej porze, mimowolnie musząca podjąć działanie, by odbić z rąk kryminalistów zakładników oraz swoją (eks) partnerkę, ale też ocalić własną skórę. Jack Bryant, podobnie jak John McClane czy Darren McCord jest zdany wyłącznie na siebie oraz posiadane doświadczenie, ale Linden Ashby niestety nie pasuje do roli ekranowego twardziela i nie odznacza się charyzmą młodego Bruce'a Willisa lub Jean-Claude'a Van Damme'a; z tego względu wypada mało wiarygodnie w owym wcieleniu i nie przekonuje jako ostatnia nadzieja uwięzionych. Wiem, że aktor ten ma swoich fanów i zasłynął jako Johnny Cage w ekranizacji "Mortal Kombat" z 1995 r., ale ja jakoś nigdy za nim nie przepadałem (choć to nic osobistego). Antagoniści Jacka to także mało interesujące kreacje i większość bandytów jest bezimiennymi, nijakimi typami, zwyczajnym mięsem armatnim, które musi zostać skopane przez Bryant'a. Jedynie Omodo, zagrany przez Andrewa Divoffa wypada nieco wyraziściej, ale to i tak stereotypowy, przerysowany czarny charakter, zawsze opanowany, pewny siebie, bezwzględny, mówiący ściszonym głosem i z nutką arogancji. Jeżeli chodzi o Rutgera Hauera, to pojawia się on epizodycznie, portretując kalekiego agenta Leo z indiańskimi warkoczami. Twórcy chyba nie mieli pomysłu na jego występ i wcisnęli go do obsady na siłę, byleby nazwiskiem Holendra przyciągnąć widownię.
Za realizację tej produkcji odpowiada sławny w erze VHS Albert Pyun, rekin kina klasy B i "Wybuch" ma w sobie to wszystko, z czego słyną jego widowiska - fabuła jest powierzchowna, naiwna, a sceny akcji trącą kiczem i łatwo wywnioskować, że powstawały na szybko, np. podczas strzelanin kule nie uderzają w ściany, tylko gdzieś wyparowują, skoro w nic nie trafiają i nie wyrządzają żadnych szkód w elementach otoczenia, czasem można też zauważyć, że w trakcie wymiany ognia, z broni nie wydobywa się żaden rozbłysk, tylko sam efekt dźwiękowy. W chwili, gdy ktoś obrywa, dopiero po zmianie ujęcia widać krew lub ranę pozostawioną przez ołów, natomiast sam postrzał powoduje jedynie przewrócenie się trafionego. Zaskoczyła mnie za to choreografia walk, ponieważ prezentują się one całkiem nieźle i widać, że Linden Ashby potrafi przyłożyć. Montaż pojedynków również mamy przyzwoity. Sceneria basenu jest całkiem urokliwa, aczkolwiek ujęcia korytarza, szatni czy piwnicy mogłyby posłużyć za tło właściwie każdej placówki sportowej; brakowało mi trochę różnorodności w scenografii, gdyż ta przedstawiona wygląda zbyt uniwersalnie. Lokalizacje z zewnątrz przypominały mi z kolei te z "Ostrej broni", innego filmu Alberta Pyuna, kręconego zresztą niemal w tym samym czasie. "Wybuch" to monotonne, odtwórcze przedsięwzięcie, zrobione po linii najmniejszego oporu, w którym terroryści nie mogą złapać jednej otyłej kobiety, a ślady po pociskach nie istnieją; z sympatii dla reżysera można jednak rzucić okiem na ten utwór. Miłośnicy Rutgera Hauera czy Lindena Ashby'ego pewnie także skuszą się na seans. Mam to na VHS od Imperial z Lucjanem Szołajskim i z dawnego TVP1 z Piotrem Borowcem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)