sobota, 21 marca 2020

"W potrzasku" (1995)

"W potrzasku" (1995) - biznesmen ze Stanów Zjednoczonych, Paul Racine (Christopher Lambert) przebywa w interesach w Japonii, w której nawiązuje przelotną znajomość z Kiriną (Joean Chen), a następnie spędza z nią noc. Nazajutrz, kiedy na chwilę wraca się do jej pokoju, zastaje kochankę w towarzystwie trzech wojowników ninja, dokonujących na niej egzekucję - kobieta ginie, zaś Paul zostaje ciężko ranny. Mężczyzna trafia do szpitala, jednak nie będzie w nim bezpieczny; ponieważ widział twarz mordercy Kiriny, wydany zostaje na niego wyrok śmierci. Pomoc Racine'owi oferuje mistrz japońskich sztuk walki, Takeda, gdyż tylko on może powstrzymać polujących na Paula ninja, a ponadto ma osobiste powody, by się z nimi skonfrontować. "W potrzasku" zostało zrealizowane w 1995 r., ale na myśl przywozi bardziej filmy z połowy lat 80., czyli z okresu, w którym na rynku panował boom na mniej lub bardziej kiczowate produkcje, opowiadające o wojownikach cienia. Co prawda mowa tu o hollywoodzkiej budżetówce ze studia Universal, miejscami stylizowanej na dreszczowiec, jednak miewającej naleciałości z kina kopanego klasy B i również przedstawiającej ninja w dość stereotypowy sposób jako pojawiających się znikąd, bezszelestnych zabójców, kierujących się starym kodeksem, których nie imają się kule czy strzały z łuku. Fabuła projektu jest niesamowicie naciągana (czy Paul naprawdę nie może liczyć na wsparcie żadnych służb, a jedynie na pomoc samuraja? I czy tylko on jedyny potrafi wykiwać doskonalących się latami shinobi, choć po raz pierwszy w życiu trzyma w rękach broń?), ale na szczęście "W potrzasku" zostało wyreżyserowane bardzo zmyślnie i na tyle sprawnie, że wciąga oraz trzyma w napięciu, zaś następujące po sobie, angażujące wydarzenia odwracają uwagę od naiwnego scenariusza. Technicznie też jest dość dobrze, widać, że trochę pieniędzy włożono w to przedsięwzięcie, aczkolwiek w scenach akcji można dostrzec pewne uproszczenia - mimo iż posoki nie brakuje, ujęcia miecza przebijającego ciało lub zadającego rany rzadko kiedy są pokazywane.
Zauważyłem również, że czasem ostrze wchodzi walczącym pod pachę, m.in podczas finałowego pojedynku, a dekoracja na wyspie Takedy zdradza swoją sztuczność - w momencie, kiedy Paul walczy z Kinjo, głównym antagonistą, i rzucany jest na mur, to ten się trzęsie, jak gdyby był sklejką postawioną w studio. Mogę się mylić, ale takie odniosłem wrażenie w trakcie seansu. Jeżeli chodzi o samą choreografię bijatyk, to została ona nieźle przedstawiona, aczkolwiek nie tak solidnie jak w azjatyckich obrazach tego gatunku - w "W potrzasku" wielokrotnie widać markowane ciosy czy wyćwiczone ruchy, a najbardziej w tym wszystkim odstaje Lambert. Chociaż.... może po prostu wymagała tego rola, wszak jego bohater był jankeskim biznesmenem, a nie wojownikiem? Dziwi mnie jednak to, że w ogóle potrafił stanąć w szranki z liderem ninja i wyjść z niego obronną ręką; fakt, jego oponent był osłabiony, zraniony, ale i tak wydaje się to mało wiarygodne. Moim zarzutem będzie także brak scen treningu Racine'a - kiedy trafia na wyspę, to zaprzyjaźnia się z jednym z jej mieszkańców, który szkoli go w posługiwaniu się mieczem, ale niestety, jest to tylko zasugerowane, a później wspomniane - nie zobaczymy, jak Paul zdobywa swoje umiejętności. Za najlepszy moment w filmie uważam natomiast ten rozgrywający się w pociągu (okazał się mocno krwawy i bardzo interesujący, choć nie wszystko nam pokazano), kiedy skład, w którym znajduje się Racine, Takeda oraz jego żona zostaje zaatakowany przez ninja, wybijających wszystkich pasażerów na swojej drodze. Sporym plusem "W potrzasku" jest też klimat ery wideo i występ lubianego przeze mnie Christophera Lamberta, który stanowi tutaj wręcz kopię wizerunku Connora MacLeoda z "Nieśmiertelnego" (nawet nie wiem, czy aktor nie nosi tego samego płaszcza co na planie "Highlandera", a jeśli nawet ma inny, to i tak łudząco podobny do tamtego). Tytuł ten raczej nie przypadł do gustu krytykom, a i był finansową klapą (25 milionów dolarów budżetu, wynik w Box Office - 6,6 miliona), ale moim zdaniem zapewnia godną rozrywkę na wieczór, pomimo licznych niedociągnięć. Moja ocena to 6/10, obraz ten mam na kasecie od ITIl, czyta go Lucjan Szołajski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)