wtorek, 24 marca 2020

"W lesie dziś nie zaśnie nikt" (2020)

"W lesie dziś nie zaśnie nikt" (2020) - o tym tytule dowiedziałem się przypadkowo, za pośrednictwem Facebooka, na którym pojawiły się wpisy na jego temat. Zachęcony nimi, niedługo później zapoznałem się z obiecującymi teaserami, a za jakiś czas ukazał się pierwszy zwiastun filmu i po obejrzeniu go przestałem mieć jakiekolwiek wątpliwości - ten projekt musi się udać. Pierwszy polski slasher, utrzymany w stylu amerykańskich horrorów tego nurtu z lat 80., do tego okraszony praktycznymi efektami specjalnymi oraz tworzony przez ludzi czujących ten klimat - wszystko to zabrzmiało niezwykle obiecująco, a po seansie mogę potwierdzić, że intuicja mnie nie zawiodła i otrzymaliśmy pełnoprawny, rodzimy straszak tego typu, potraktowany z mocnym przymrużeniem oka. Reżyser, Bartosz M. Kowalski wraz ze scenarzystami "W lesie dziś nie zaśnie nikt" nie zapomniał o korzeniach swojego projektu i bardzo często puszcza do widza oko, cytując lub parafrazując klasyki jak "Piątek, trzynastego", "Teksańska masakra piłą mechaniczną", "Krzyk" czy nawet średnio udaną "Drogę bez powrotu". Sporo ekranowych zabójstw inspirowanych jest tymi z wyżej wspomnianych obrazów, zaś postać Julka to taki odpowiednik Randy'ego z "Krzyku", który opowiada o kinie grozy i regułach, jakie nim rządzą. Fabuła w skrócie wygląda tak: grupa młodych ludzi trafia do obozu off-line w celu podjęcia walki ze swoim uzależnieniem od telefonów, komputerów lub ogólnie Internetu; młodzież ma się integrować, spędzać czas na świeżym powietrzu i przeżywać przygody, nie korzystając z osiągnięć dzisiejszej techniki. Wszyscy obecni nastolatkowie zostają podzieleni na mniejsze grupki i razem z opiekunami wyruszają wgłąb leśnej głuszy. My, widzowie obserwujemy zespół, w skład którego wchodzi m.in małomówna, tajemnicza Zosia (Julia Wieniawa), Julek oraz Daniel, natrafiający na swojej drodze na zdeformowanych morderców, gustujących w ludzkim mięsie.
Scenariusz "W lesie dziś nie zaśnie nikt" jest schematyczny, typowy dla swojego gatunku, ale twórcy bardzo sprytnie ominęli wątek sprzętów i gadżetów elektronicznych, osadzając akcję w ośrodku, w którym obowiązuje zakaz ich używania - w ten sposób protagoniści zostają pozbawieni kontaktu ze światem zewnętrznym, a nawet najbliższymi i mogą polegać wyłącznie na sobie, w samym środku lasu. Następnie, jak można się domyśleć, są jeden po drugim eliminowani przez zabójców, skrywających się w krzakach. Głównych bohaterów celowo napisano w stereotypowy sposób i tak mamy np. puszczalską, choć dość inteligentną blondi, cwaniaka, który wymięka w momencie, gdy laska zaczyna się do niego przystawiać, pociesznego, sympatycznego grubaska i właśnie Zosię, separującą się od reszty grupy. Aktorstwo moim zdaniem prezentuje się nieźle, zważywszy na to, że w slasherach nigdy nie stawiało się na wielowymiarowe kreacje, tylko na efektowne zgony. Ci, którzy mają być wyraziści, tacy właśnie są, a ci, którzy mają robić ze mielonkę, robią za mielonkę. Julia Wieniawa jako polska "final-girl" wypada dość dobrze i nie wiem, dlaczego spadło na nią tyle hejtu i to jeszcze grubo przed premierą. Zosię zagrała bez zarzutów; dziewczyna ta jest enigmatyczna, posiada swoją osobowość i tylko to się dla mnie liczy, a życie prywatne Julki czy jej udział w innych przedsięwzięciach nie ma wpływu na moją ocenę występu aktorki w tym projekcie. Piotr CyrwusMirosław Zbrojewicz oraz Olaf Lubaszenko pojawiają się natomiast epizodycznie, wbrew temu, co sugerowały plakaty i zapowiedzi, niemniej jednak ich role z całą pewnością zostaną zapamiętane - szczególnie Cyrwusa jako księdza-fetyszysty. Żałuję tylko, że na ekranie goszczą zaledwie po parę minut i nie rozbudowano jakoś szerzej ich person.
Jeżeli wziąć pod lupę stronę techniczną, to jest ona solidna - postawiono na staroszkolną charakteryzację, sztuczną krew, walające się wnętrzności i bodycount. Co prawda nie obeszło się bez kiczu (oprawcy z lasu wyglądają groteskowo, ich ciała czy twarze wyglądają jak wytworzone z gumy), ale tak miało być i cały ten camp jest w pełni zamierzony. "W lesie dziś nie zaśnie nikt" nie miał być przerażającym horrorem, lecz makabryczną, nieco autoironiczną rozrywką, adresowaną do miłośników tandetnych slasherów sprzed jakichś 30-35 lat, którą należy oglądać z pewnym dystansem. Bartosz M. Kowalski sprawnie odnalazł się w tego typu konwencji i wie dobrze, z czego składa się ta odmiana kina grozy; umiejętnie wykorzystuje jej klisze i bawi się z formą, miejscami zahaczając o pastisz. Uświadczymy tu również trochę humoru, lecz w nieprzesadzonej ilości. Atmosfera została zbudowana w odpowiedni sposób, jest dość gęsta, a leśną scenerię w obiektywie ładnie uchwycił Cezary Stolecki. Nie zabraknie też scen trzymających w napięciu, do jakich należą m.in te, kiedy Zosia i Julek schodzą do piwnicy napotkanego wśród drzew, upiornego domostwa lub gdy wysłuchują jeżącą włos na głowie opowieść starego mężczyzny. Sekwencje nocne, podczas jakich bohaterowie siedzą przy ognisku obok namiotów lub fragment rozgrywający się na plaży, na której dochodzi do pierwszego morderstwa również są interesujące. Minusem będą natomiast przestoje - bywa, że na kolejny zgon któregoś z uczestników czy zagęszczenie akcji przyjdzie nam trochę poczekać; oczywiście nie oznacza to, że będziemy się nudzić, ale dłużyzny zaburzają nieco tempo widowiska.
Trochę też brakowało mi większej ilości ofiar - myślałem, że cały ośrodek off-line zostanie zaatakowany przez zmutowanych degeneratów, a nie tylko drużyna Zosi, aczkolwiek rozumiem, że "W lesie dziś nie zaśnie nikt" to przecieranie szlaków i trzeba było uważać, by nie przekombinować z krwawymi atrakcjami. Muzyka nawet ujdzie, choć okazała się ciut monotonna, randomowa, niektórymi brzmieniami przypominająca z deka psychodeliczny soundtrack z niesławnego, włoskiego gore-horroru "Cannibal Holocaust". Montaż odznacza się profesjonalizmem, nie ma szybkich cięć czy teledyskowych przyspieszeń, chociaż można dostrzec pewne uproszczenia, np. kiedy głowa jednej z dziewcząt zostaje przebita kijem czy jakąś rurą, to widzimy jedynie efekt finalny, a samo wbicie przedmiotu jest pominięte. Oczywiście zmontowano to tak, by oglądający odnosił wrażenie, że stało się to nagle, kamera spokojnie wędruje z twarzy siedzącego chłopaka na przebitą twarz panienki, po czym następuje cięcie oraz przeskok widoku na zadającego cios. Podobnych sztuczek użyto w chwili, w której dochodzi do dekapitacji jednej z kobiet - to, co najbardziej skomplikowane, czyli oderwanie głowy od ciała, dzieje się poza kadrem, a nam pokazany zostaje sam turlający się, odcięty łeb. Czepiać się tego jednak nie zamierzam, na filmie bawiłem się znakomicie, a drobne niedociągnięcia idzie wybaczyć, zwłaszcza, że to pierwszy rasowy slasher nakręcony w Polsce. Pod koniec wspomnę jeszcze, że tradycyjnie, jak to w takich produkcjach, ukaże się odrobina nagości (tak, zobaczycie cycki), zaś w obsadzie obecne są atrakcyjne niewiasty. "W lesie dziś nie zaśnie nikt" to jak najbardziej udany eksperyment oraz zmyślne przeniesienie slasherowej estetyki na nasze podwórko. Nie wszystko jest tu idealne, ale potencjał w większości wykorzystano - liczę, że za kolejnym razem wyjdzie jeszcze lepsze i płynniejsze dzieło. Z utworu jestem zadowolony, o wszystkich jego wadach i zaletach napisałem, dlatego uważam, że słowa podsumowania są już zbędne. Moja ocena to mocne 6,5/10, możliwe, że z czasem wzrośnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)