wtorek, 11 lutego 2020

"Żelazny orzeł 4" (1995)

"Żelazny orzeł 4" (1995) - czwarta część cyklu powstawała z myślą o rynku wideo i niestety reprezentuje niski poziom, co było raczej do przewidzenia. Pułkownik "ChappySinclair (Louis Gossett Jr.) przebywa już na emeryturze i prowadzi szkołę lotnictwa dla trudnej młodzieży - coś w stylu ośrodka resocjalizacyjnego dla młodocianych przestępców. Dorywczo, ale niechętnie wspiera go w tym Doug Masters, protagonista pierwszej odsłony (grany jednak przez innego aktora niż w jedynce), zmagający się z traumą po pobycie w sowieckim więzieniu, do którego trafił po wykonaniu operacji z pierwowzoru. Podczas jednych z zawodów z innymi lotnikami, podopieczni "Chappy'ego" oraz Doug odkrywają, że w nieczynnej bazie wojskowej, żołnierze armii amerykańskiej szykują się do jakichś nielegalnych manewrów, próbują również zlikwidować wychowanków Sinclaira i Mastersa za to, co zobaczyli. Wkrótce wychodzi na jaw, że oficerowie lotnictwa pragną z powietrza zaatakować Kubę bronią biologiczną. Emerytowany pułkownik i nastolatkowie postanawiają nie dopuścić do zamachu. Film jest typowym, wymuszonym sequelem, skierowanym na rynek direct-to-video, jadącym na standardowych zagraniach w przypadku kontynuacji, na realizację której brakuje budżetu czy świeżego pomysłu. Główna gwiazda sagi się zestarzała? Dajmy ją jako podstarzałego nauczyciela z zasadami, dorzućmy kogoś z poprzednich epizodów, ale w wykonaniu innej osoby i wplećmy wątek zakładu wychowawczego oraz konfliktu międzynarodowego.
Produkcja ta zaczyna się nawet znośnie, ale niestety już po kwadransie zaczynamy odczuwać znudzenie, a im dalej, tym gorzej - sceny z samolotami ograniczono do minimum, zaś strzelaniny są mało absorbujące. Główni bohaterowie zazwyczaj rozmawiają ze sobą i planują, a nic treściwego nie robią. Owszem, w oryginale też miało miejsce coś takiego, jednak przedstawiono to zupełnie inaczej, z werwą, tak, że ciekawiło i trzymało w napięciu. Tutaj knucia "Chappy'ego" i jego młodych pomocników zwyczajnie nużą, nie wzbudzają absolutnie żadnych emocji. Sam Louis Gossett Jr. wałęsa się po planie wyraźnie zrezygnowany, jak gdyby pojawił się na nim tylko dla zasady. Doug Masters powraca, lecz jest zupełnie inny niż kiedyś, dręczony koszmarami i negatywnymi wspomnieniami z okresu odsiadki w ruskim pierdlu. Można było ten motyw przyzwoicie rozwinąć, ale scenarzyści ograniczyli się do stereotypowego rozwiązania fabularnego - postać ta początkowo we wszystko powątpiewa, ma wszystko w poważaniu, a nawet wycofuje się z drużyny, jednak w punkcie kulminacyjnym zmienia swoje zdanie, powracając w glorii i chwale w ostatniej chwili. Intrygę ciężko nazwać mocną stroną "Żelaznego orła 4", ale każdy obraz z tej serii był mniej lub bardziej naciągany oraz pretekstowy - wcześniej jednak mieliśmy sprawną reżyserię, odpowiedni klimat czy widowiskowe lub chociaż niezłe efekty specjalne, czwórka natomiast się dłuży, a jej wykonanie stoi na poziomie co najwyżej serialowym. Z trudem znajduję jakiś plus tej produkcji, ale największym będzie fakt, że seans należy do bezbolesnych, natomiast w trakcie jego trwania nie ma poczucia zażenowania czy poirytowania - całość jest po prostu poniżej przeciętnej, bez charakteru, nie potrafi na dłużej przykuć uwagi widza. Moja ocena to 4/10, mam to na zmaltretowanej kasecie VHS od Vision, czyta tam Janusz Kozioł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)