wtorek, 4 lutego 2020

"Ostra broń" (1997)

"Ostra broń" (1997) - Albert Pyun to prawdziwy król kina klasy B, który wsławił się głównie takimi produkcjami jak "Cyborg" oraz "Kickboxer 2". Ponadto, reżyser ten posiada w swoim dorobku dość pokaźną ilość ubogich filmów sci-fi, post-apo oraz widowisk kopanych. Niektóre z nich są cenione przez widzów, o innych zaś większość wolałaby zapomnieć. "Ostra broń" ma różne opinie, sporo oglądających ochoczo wytyka jej błędy czy niedoróbki, ale ja nawet ją polubiłem i zaakceptowałem występującą w niej, maksymalnie naciąganą konwencję. Skrypt co prawda bardziej pasuje do gry komputerowej, np. strzelanki w stylu "Counter-Strike" niż do projektu kinowego, jednak sami twórcy nie traktują go na poważnie, więc i my powinniśmy przymknąć oko. Organizacja Syndykat zbiera wszystkich ludzi, którzy ją zdradzili albo zawinili w inny sposób i zamyka w nowoczesnym zakładzie karnym, czekającym dopiero na swoje huczne otwarcie. Uwięzieni dostają różne rodzaje broni palnej oraz białej i mają się wzajemnie wyrżnąć w ciągu sześciu godzin, a trójka osób, którym jakimś cudem uda się przeżyć do końca wyznaczonego terminu, dostanie wynagrodzenie w wysokości 10 milionów dolarów. Brzmi głupio? Zapewniam Was, że doprawdy tak jest, lecz właśnie w tym tkwi cały urok "Ostrej broni", że jest tak cholernie nierealistyczna, naiwna i niedorzeczna. Wszyscy dookoła tylko się biją, okładają kijami, strzelają do siebie lub wzajemnie wystawiają. Wymiany ognia są wręcz absurdalne, celowo przeszarżowane - niektórym amunicji brakuje po zaledwie paru strzałach, a pozostali mają chyba na nią kody i walą bez przeładowania przez dłuższy czas. Główni bohaterowie mogą biegać w gradzie kul i nie odnoszą żadnych obrażeń albo zostają zaledwie draśnięci, ale ich przeciwnicy obrywają za każdym razem, niezależnie od tego, jak są ustawieni. Nieważne, czy ktoś zachodzi protagonistów z tyłu czy z boku, skrada się czy biegnie, i tak pocisk celnie go dosięgnie. Dobrze też widać, że aktorzy w ogóle nie próbowali maskować tego, że używają ślepych pocisków - posługiwanie się strzelbą to pikuś, odrzut praktycznie nie występuje i chyba nawet trzymana jest w jednej ręce z absolutną łatwością. Montaż również sporo ukrywa, np. to, że Christopher Lambert wystawia się niczym tarcza, przez co powinien zostać wręcz poszatkowany ołowiem, jednak dzięki cięciom oraz odpowiednio posklejanemu materiałowi, to jego oponenci padają trupem, a on wychodzi z jatki bez szwanku.
Sporo wątków pobocznych nie ma tu racji bytu i tylko niepotrzebnie spowalnia akcję, chociażby córeczki Lou (Lambert), którą mężczyzna zostawił w samochodzie na wiele godzin z niewiadomych przyczyn (nie wiadomo też, czy na pewno jest jego dzieckiem). Do fabuły niewiele to wnosi, a jedynie wprowadza zamęt. Postacie, ogólnie rzecz biorąc, zostały ciekawie napisane, choć ich backstory bywa zbędne oraz mało logiczne. Lou to całkiem przyzwoicie wykreowany popierdoleniec, dla którego zabijanie i rzeź stanowi niezłą zabawę, tak więc dorabianie mu jakichś mętnych motywacji czy motywu choroby psychicznej było zupełnie niepotrzebne. Według mnie, Lambert wypada najlepiej z całej obsady, choć szkoda, że mamy do czynienia z gwiazdorem jednej, pamiętnej roli ("Nieśmiertelny"), który nie prezentuje niczego więcej ponad to, co już znamy. Ma on charyzmę, ma talent, skupia na sobie uwagę, jego obecność na ekranie cieszy, ale skończył w podrzędnej lidze, z jakiej nigdy nie wyszedł i chyba już zawsze będzie kojarzony z nieśmiertelnym góralem. Nawet w "Ostrej broni" nawiązuje do persony Connora MacLeoda - przykładowo, mówi "może pozostać nas tylko trzech", co jest istną parafrazą porzekadła "może być tylko jeden" z wyżej wspomnianego obrazu, a kijem baseballowym wykonuje dokładnie takie ruchy, jak mieczem na planie tamtego filmu. "Mean Guns" to specyficzny utwór, który z pewnością nie do każdego trafi. Jeżeli ktoś spodziewa się wytrawnego kina sensacyjnego ze złożoną intrygą, to może srogo się rozczarować, natomiast jeżeli ktoś chce się wieczorem "odmóżdżyć" i popatrzeć na przekombinowane strzelaniny rodem z gry komputerowej, dodatkowo okraszone skoczną muzyką mambo, to jak najbardziej polecam. Moja ocena to 6/10 na szynach - seans należał do przyjemnych, więc daję oczko wyżej. Tytuł ten posiadam na kasecie VHS od Imperial, z miękkim tłumaczeniem Jacka Mikiny i Tomaszem Knapikiem na lektorce, ponadto widziałem go kiedyś na TV4 z Radosławem Popłonikowskim.

6 komentarzy:

  1. wprawdzie ślepaki to nie to ostra ale i tak ślepy nabój ostro wali aż aktorzy wzdrygują się po strzale, zresztą w dzisieejzych czasach w tego typu niskobudżetówkach generuje się śmieszny promyczek z lufy i dodaje dźwięk strzału, pamiętam szczególnie Krwawy Biznes z Van Damme efekty z tego filmu straszą mnie do dziś po nocy tam komputerowe były nawet efekty trafień w otoczenie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutaj wyjątkowo sztucznie to wyglądało, bo żadnego odrzutu prawie nie ma przy strzelaniu z tzw. "pompki" itp. Jakby żadnej trudności to nie sprawiało. Ale ogólnie tutaj wszystko jest do bólu naiwne, więc to nawet nie zarzut, a raczej spostrzeżenie. Tak samo jak to, że latają tysiące kul, a żadna nie trafia w ścianę czy szybę czy cokolwiek innego. Ewentualnie jakaś iskra raz na jakiś czas poleci :D. "Krwawy biznes" znam i jakby nie te tanie efekty CGI, to film ogólnie najgorszy nie był.

      Usuń
  2. Co do Puyna pierwszy koszmarek w filmografii Stefana Grubej Mewy był reżyserowany właśnie przez tego pana chodzi o film terrorysta z 2002, można powiedzieć że zainicjował całą radosną twórczość Seagala która trwa do dziś, z jego filmów widziałem jeszcze całkiem niezłego Cyborga i Kickboxer II oraz śmiechową IV która jest moim ulubionym guilty pleasure czegoż tam niema klimat taniego remaku wejścia smoka , głowny bohater napieprzajacy się w kominiairce i dwie blond laski pokazujące atrybuty w soft porno scenie która dla filmu nie miała żadnego znaczenia, widziałem dawno temu jeszcze jego Kapitana Amerykę jak nie lubię marveli to ten bym sobie odświeżyl bo to konkretne jaja jak berety były

    OdpowiedzUsuń
  3. "Terrorysta" jak kojarzę nie był taki zły i jeszcze mieścił się w granicach kina klasy B, o wiele gorzej było z "Cudzoziemcem" już, którego ciężko zaliczyć do jakiejkolwiek klasy :D. Co do czwórki "Kickboxera"to mam takie samo zdanie :D.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki za recenzje, film leżał do tej pory na odległych krańcach listy filmów do zobaczenia, ale po lekturze recki awansowal na czoło listy "klasa B" ;] co do Pyuna to mimo że gość wypuścił sporo badziewia to nawet słabsze filmy miały jakiś urok którego niestety brak współczesnym b-klasowym produkcjom

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że recenzja się przydała :). Z odpowiednim podejściem można ten film polubić i miło spędzić czas, choć rozumiem też, że nie każdemu on może przypaść do gustu :).

      Usuń

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)