Steven Seagal, jak to ostatnio często bywa, na planie zdjęciowym pojawiał się sporadycznie, przez co rzadko kiedy widzimy go w kadrze, a jeżeli zaszczyca nas swoją obecnością, to albo siedzi w fotelu albo... siedzi w fotelu. Przez te prawie półtorej godziny stacza on zaledwie dwie walki, które nie trwają łącznie nawet minuty, a i tak w wielu sekwencjach wysługuje się dublerem. Aikidoka porusza się z gracją słonia w składzie porcelany, zaś autorzy "Naczelnego dowódcy" robią wszystko, by zamaskować ten fakt - stosują szybki, urywany montaż, wiele cięć, filmują go z różnych kątów itp. Klasycznie też, od lekkiego "placka" z otwartej dłoni, oponent "mistrza" pluje krwią, jak gdyby zebrał sierpa od Ivana Drago. Obecnie Seagal całkowicie nie pasuje do kina sensacyjnego i osobiście widziałbym go w głupawych komediach, portretującego stetryczałego, namolnego wujka lub ojca rozwrzeszczanej rodzinki, który męczy wszystkich domowników i gości anegdotkami czy opowiastkami ze swojej przeszłości, a bliscy ścierają go słowami w stylu "tato, ale tę historię już wszyscy słyszeliśmy tysiąc razy, podobnie jak tę, kiedy w 1982 roku w pojedynkę rozbiłeś jamajski gang". Niestety, sensei nie ma za grosz dystansu i zapewne jeszcze nie raz będzie nam serwował gnioty, w jakich gra śmiertelnie niebezpiecznych agentów CIA/FBI bądź innych komandosów do zadań specjalnych. Ciekawi mnie, czy taki motyw zostanie wykorzystany nawet wtedy, gdy stuknie mu 80-tka. Już od 15 lat jest to niesmaczne oraz kompletnie niewiarygodne, a każdy kolejny obraz Stevena jadący na tym schemacie coraz bardziej niedorzeczny i absurdalny. Sceny strzelanin w "Naczelnym dowódcy" są równie badziewne i absurdalne co bijatyki, a szczytem tego wszystkiego jest moment, w którym nadlatujący, cyfrowy helikopter strzela cyfrowymi pociskami w postać Seagala oraz jego przydupasów. CGI stoi tu na poziomie naszych rodzimych produkcji z początku XXI wieku, coś jak niesławny złoty smok z "Wiedźmina". W sumie długo można by jeszcze wymieniać wady tego tytułu i przyczepić się do miliona pozostałych nielogiczności czy amatorskich niedoróbek, ale zwyczajnie szkoda na to czasu - przeanalizowanie oraz wypunktowanie takiej ramoty krok po kroku zajęłoby z tydzień. Na koniec wspomnę jedynie, że skoro przedsięwzięcie to nie broni się ani wykonaniem ani ciekawą historią, to jego reżyser próbuje zyskać przychylność widzów, wykorzystując materiały nakręcone z perspektywy drona, satelity, GPS-u, obiektywu aparatu lub kamery osadzonej w oku. James Bond ze swoimi gadżetami przy tym się chowa, szkoda tylko, że to wciąż tanie efekciarstwo oraz zapchajdziura, mająca zwiększyć czas trwania filmu. Moja ocena to 3/10, oglądałem tę szmirę w Stopklatce TV, czytał Kacper Kaliszewski.
czwartek, 23 stycznia 2020
"Naczelny dowódca" (2019)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najbardziej boli to że ten film zrobił facet który zrobił jeden z moich zdaniem najlepszych filmów z JCVD czyli Wake of Death z 2004 tamten film choć b klasowy i przeznaczony na rynek dvd/vhs wykorzystał maksymalnie swój budżet i Van Damme pokazał sie tam dobrze, ze strony aktorskiej i sceny akcji też były fajnie zrobione z pomysłem i dynamiką tamten film bił dla mnie nawet dużo filmów z ery świetności Van Damma na pewno street fightera i nagłą śmierć, niestety wychodzi na to że Phillipowi Martinezowi ten film udał się przypadkiem bo reszta jego filmografii to badziewiaki tak jak ten opisany w recenzji
OdpowiedzUsuń"Mściciela" pamiętam, choć jakoś specjalnie nie podobał mi się. Tz. Van Damme gra fajnie jak mówiłeś, ale scenarzyści jak zwykle idą na łatwiznę i za mściciela biorą kogoś, kto ma obeznanie w sztukach walk, posługiwaniu się bronią, czyli dawnego agenta, komandosa itp.
OdpowiedzUsuńniby masz rację z drugiej zaś strony dla mnie jednak bardziej naciągane śa motywy typu cudowne nauczenie posługiwania się bronią przez laika np wnowym życzeniu smierci tym z Willisem główny bohater lekarz nauczył się strzelać z Glocka dzięki kanałowi na youtube albo w całkiem niezłym Death Sentence postać grana przez Bacona na końcu w cudowny sposób z biznesmena mięczaka staje się mrocznym mścicielem wymiataczem ze strzelbą
Usuńco do wake of death mnie ten film kupił bo były w nim motywy które może dla innych nie mają znaczenia le ja lubię jak sie pojawią a mianowicie
- jednostka SWAT która do czegoś się przydaje na początku filmu zabijąją jednego chińczyka i zajmują łodź
- główny bohater w scenie akcji z kominarką na twarzy