czwartek, 9 stycznia 2020

"Na odsiecz" (1991)

"Na odsiecz" (1991) - w ostatnich miesiącach wpadło mi w ręce sporo filmów przeciętnych (np. "Warhead - nuklearny terror") lub słabych (np. "Bezlitosna rzeka") z czasów wypożyczalni VHS, które jednak po przymrużeniu oka dało się obejrzeć z umiarkowaną przyjemnością. Liczyłem, że i ten obraz dostarczy mi rozrywki na wieczór, tym bardziej, że zarys jego intrygi sprawia wrażenie dość obiecującego - grupa przestępcza porywa młode kobiety, a następnie handluje ich nowo narodzonymi dziećmi. Facet jednej z uprowadzonej, Travis, postanawia samodzielnie wymierzyć sprawiedliwość oprawcom i tworzy zespół, w skład jakiego wchodzi m.in były więzień, pirotechnik czy kaskader. Brzmi nieźle, prawda? Niestety, twórcy "Maximum Breakout" zrobili z tego przedsięwzięcia istną parodię gatunku, pasującą bardziej do tureckiej kinematografii, słynącej z podrabiania hollywoodzkich hitów i trendów. Całość jest tandetna, a wręcz żenująca; z interesującej problematyki uczyniono niezamierzoną komedię, a akcji w tym wszystkim tyle, ile fabuły w filmiku pornograficznym. Mafia porywająca dziewczyny składa się z jednego lidera i bodaj trzech troglodytów, którzy na widok wąsatego kowboja robią w gacie. Policja ma problem z uchwyceniem całego tego gangu z bożej łaski, choć jego członkowie ledwie umieją się wysłowić. Zbieranina Travisa to natomiast ludzie, którzy powinni trafić do zakładu psychiatrycznego - kumpel głównego bohatera, odwiedzający go po wielu latach, celuje do niego nabitą bronią (tak dla jaj, żeby było śmiesznie), zaś kiedy banda idzie odnaleźć znajomego pirotechnika, to ten siedzi w środku lasu z pecetem i detonuje im miny pod nogami. Nawet wtedy, gdy zbliżają się do niego i podejmują z nim rozmowę, on na dokładkę jeszcze raz serwuje im eksplozję za plecami. Nie ma to jak ciepłe powitanie - następnym razem pewnie zrzuci na nich napalm. Ponadto protagoniści niemal przez cały czas ekranowy raczą nas dziwaczną mimiką twarzy niczym Rowan Atkinson w Jasiu Fasoli, a ich relacje nakreślone są w sposób mglisty, nie wspominając już o braku chemii między postaciami. Podczas niektórych dialogów wręcz czekałem, aż z offu poleci śmiech widowni a'la z sitcomów. Nie obserwujemy tu grupy złożonej z twardych bad-assów, decydujących się pomóc Travisowi, tylko kilku cudaków, którzy chyba przypadkiem znaleźli się na planie i nie do końca wiedzą, w czym grają.
"Maximum Breakout" nudzi, nie znajdziemy tu żadnej chwili trzymającej w napięciu, natomiast momentów oderwanych od całości, wklejonych nie wiadomo po co już całkiem sporo - np. gdy kaskader po nakręceniu sceny do projektu, w którym bierze udział spotyka ziomków Travisa (nawet nie pamiętam, jak mieli na imię), dołącza do ich paczki i nagle specjalnie się przewraca, symulując uszkodzenie kostki. Czemu to zrobił? Chciał wymigać się od zdjęć i odejść z filmu, w jakim występuje? Tego już się nie dowiemy. Dziwna i bezsensowna była też dla mnie sekwencja, podczas której kolega Travisa idzie poznać go bodaj z Lochem i wtedy dochodzi do jakiejś kuriozalnej, żartobliwej strzelaniny, a następnie do sojuszu między nimi wszystkimi. Nie zrozumiałem, o co w tym chodzi, ale scenariusza "Na odsiecz" zdecydowanie pozbawiono ciągu przyczynowego-skutkowego oraz jakiejkolwiek logiki. Jeszcze żeby konwencja była potraktowana z dystansem czy celowo przesadzona, ale nic z tych rzeczy - odnoszę wrażenie, że osoby odpowiedzialne za to widowisko nieświadomie przekroczyły granice dobrego smaku. Jeśli w założeniu mieliśmy dostać czystą komedię, to jest ona niesamowicie toporna, a zawarty w niej humor błazeński i wymuszony, natomiast jeśli rasowe kino akcji, to tym bardziej nic nie funkcjonuje tu jak należy. Nawet nie ma co liczyć na jakąkolwiek jatkę - do większej wymiany ognia dochodzi dopiero na sam koniec, zaś starcie oszołomów Travisa z prymitywami od porwań kobiet jest wyjątkowo nijakie, nieatrakcyjnie sfilmowane i krótkie, nużące jak cała reszta utworu. Na nic zdają się pojedyncze krwawe ujęcia czy niezłe efekty postrzału. Jestem tolerancyjny, ale do pewnego poziomu 😉. "Maximum Breakout" to wyrób bez żadnej klasy, męczący, dłużący się, drażniący, amatorski, poskąpiony jakichkolwiek walorów. Nie ma tu nawet mowy o lidze filmu tak złego, że aż dobrego. Oceniam na 3/10 i to głównie dlatego, że widziałem jeszcze gorsze sery oraz, że okładkę tej ramoty miło wspominam z ery VHS. Na naszym rynku tego gniota wypuściło Artvision, czytał tam Tomasz Knapik. Tłumaczenie na kasecie mamy niestety totalnie bezjajeczne.

2 komentarze:

  1. Co do b klasowego kina akcji wiem że unikasz raczej współczesnych produkcji z tego nurtu ale muszę polecić ci jeden film zeszłoroczny Legionista Maxx, ten film wyciska ze swojego niskiego budżetu maksimum w dodatku jest robiony dość, odlskulowy czyli stara dobra farba a nie komputerowa posoka, dla mnie ten film bije na glębę gimbuski szybkich i wściekłych , marvele , dawno nie bawiłem się tak dobrze na b klasowym akcyjniaku Seagal, Lundgren i nawet Van Damme nie zrobili w ciągu ostatnich kilku lat tak dobrej b klasówki w zasadzie to ci dwaj pierwsi panowie poszli w klasę c i nawet ostatni Rambo nie dostarczył mi takiej rozrywki , u nas ten film rok temu wyemitował puls będzie powtarzany dnia 27 stycznia o 20,

    OdpowiedzUsuń
  2. Postaram się obejrzeć, o ile nie będzie mi z niczym kolidowało. Dzięki za info!

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)