niedziela, 22 grudnia 2019

"Maszyna śmierci" (1994)

"Maszyna śmierci" (1994)  - już od lat słyszałem o tej produkcji i tylko czekałem, by ją wreszcie dorwać - nie chciałem jej jednak pobierać czy oglądać w Internecie na pirackich stronach, tylko zakupić na osławionym wydaniu VHS, co w końcu mi się udało. Po uruchomieniu okazało się, że wbrew pozorom "Maszyna śmierci" nie jest jakimś thrillerem sci-fi ani horrorem, który można brać na poważnie, a wręcz czarną komedią z nutką grozy, gatunkowym mixem, pełnym czytelnych odniesień do innych kultowych obrazów s-f z lat 80/90. oraz gier wideo z tamtego okresu. Już sam zarys scenariusza pokazuje nam, z czym mniej-więcej będziemy mieć do czynienia - oto w nieodległej przyszłości, w laboratoriach ogromnej korporacji zbrojeniowej Chaank Armaments, genialny komputerowiec, zdolny projektant, ale i psychopata, mający obsesję na punkcie własnej osoby, Jack Dante (w roli totalnego pojebańca świetny Brad Dourif), potajemnie konstruuje olbrzymiego robota, za pomocą którego pozbywa się rywali i nietolerowanych przez siebie ludzi. Nowy dyrektor firmy, pani Hayden Cale domaga się natychmiastowego zwolnienia szalonego, nieobliczalnego wynalazcy, lecz ten nie zamierza łatwo ustąpić i aktywuje morderczą maszynę do działania. Dante, poza chęcią zachowania swojego stanowiska, domaga się również bezpośrednich kontaktów "sam na sam" z atrakcyjną dyrektorką. Prócz tego, do siedziby korporacji wdziera się trójka eko-terrorystów, uzbrojonych w ślepą amunicję i bierze zakładników, nieświadoma, z czym przyjdzie im się zmierzyć w ponurych, ciasnych korytarzach koncernu. Mechaniczny "pupil" Jacka, ku jego uciesze zaczyna polować zarówno na pracowników Chaank, jak i na intruzów. Robot namierza feromony, więc im bardziej ktoś się go boi, tym łatwiejszym staje się celem do wytropienia. Cale wchodzi we współpracę z eko-bojownikami - razem postanawiają zniszczyć demoniczne monstrum wraz z jego nawiedzonym stwórcą.
Co my tu mamy... rządzące rynkiem, wielkie korporacje? Są. Niekontrolowany przez nikogo komputerowy geek, cierpiący na manię wielkości, wyglądający jak wycięty z kart komiksu? Jest. Krwiożercze, niezniszczalne roboty oraz cyborgi? Są. Rebelianci walczący za swoje wątpliwe ideały? Również są. Fabule nie brakuje więc niczego, do czego przyzwyczaiły nas B-klasowe filmy science-fiction z lat 90., a ponadto dostajemy całą masę nawiązań do ówczesnych hitów kinowych jak RoboCop (specjalny, wojskowy kombinezon, robiący ze swojego użytkownika sztywno poruszającego się super-komandosa), Aliens (twarda kobieta w roli głównej, walka o przetrwanie w nowoczesnej placówce, gdzie coś się czai), Predator (sposób namierzania tytułowej maszyny śmierci), czy Szklana pułapka (odcięcie od świata zewnętrznego, klaustrofobiczna sceneria). Jak wspomniałem w pierwszym akapicie, znajdziemy tu również liczne odniesienia do gier komputerowych - stalowa bestia Dane'go miejscami porusza się i kłapie paszczą niczym Pac-Man, kiedy zabija swoją ofiarę, wyświetla się jej napis "game over", zaś wśród protagonistów padają okrzyki ze Street Fightera. Nazwiska bohaterów też nie są dziełem przypadku - odziedziczyli je oni po uznanych reżyserach klasycznych horrorów (Joe Dante, John Carpenter, Sam Raimi, Ridley Scott) oraz po właścicielach fikcyjnej megakorporacji Weyland-Yutani z uniwersum Obcego i Predatora. Autor "Maszyny śmierci", Stephen Norrington celowo przeładował ją schematami gatunku oraz licznymi smaczkami, traktując swoje dzieło z przymrużeniem oka, jako coś w stylu "the best of" wątków z kina fantastyki naukowej z czasów wypożyczalni kaset VHS. Do całości należy podchodzić z dystansem, nie doszukiwać się w intrydze większego sensu, a jedynie cieszyć się tym, co zostało przedstawione na ekranie.
Początkowo, gdy zacząłem oglądać to przedsięwzięcie, wydawało mi się ono dziwne, pokręcone, jednak w końcu zrozumiałem konwencję, w jakiej je nakręcono i z minuty na minutę sprawiało mi coraz większą frajdę. Oczywiście nie tylko przeszarżowana, autoironiczna stylistyka gwarantuje tu dobrą zabawę - znajdziemy także sporo scen trzymających w napięciu (pamiętne wydarzenia w windzie z uwięzionymi nieszczęśnikami, kiedy to dochodzi do pierwszego dłuższego ataku robota i krwawej jatki), gore oraz świetnych efektów specjalnych. Blaszana kreatura początkowo pojawia się rzadko i na krótko, ale z czasem coraz więcej jej w kadrze, a sam design metalowego potwora jest godny pochwały. Nawet w ujęciach, w których widać go w pełnej krasie, prezentuje się on naprawdę pysznie. Projektowi Norringtona nie można również odmówić wspaniałego klimatu pierwszej połowy lat 90. Co tu dużo mówić - "Maszyna śmierci" to niezły sztos, utwór może nie idealny, ale interesujący, niepozbawiony pazura, humoru, mrugnięć okiem oraz mnóstwa aluzji do swoich filmowych "kuzynów". Rozrywkę przednią i przysłowiową jazdę bez trzymanki mamy zapewnioną, o ile zrozumie się, o co w tym wszystkim chodzi. Moja ocena na tę chwilę to mocne 6/10. Lektorem wersji VHS od Best Film  jest Tomasz Orlicz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)