"Warhead - nuklearny terror" (1996) - ostatnio często jeżdżę i buszuję po krakowskich wypożyczalniach VHS w poszukiwaniu jakichś ciekawych tytułów - zarówno tych słynnych, jak i tych z niżej półki, które mimo wszystko, przy odpowiednim podejściu potrafią dostarczyć rozrywki. Czasem trafi się coś naprawdę godnego uwagi z kina klasy B, a nawet C (choćby ostatnio "Zero tolerancji" czy parę tytułów z Lorenzo Lamasem), a czasem jakiś godny pożałowania kit (np. "Komandosi śmierci" lub "Miecz Alexandra", również z udziałem Lamasa). Jak wypada "Warhead"? Na pewno nie jest to żaden rarytas, o jakiego warto się zabijać, ale jeżeli ma się w kieszeni 2-3 złote, to śmiało można je przeznaczyć na ten obraz - o większej emocjonalności nie ma tu mowy, ale ujrzymy za to nieco tandetnej, acz uroczej, ekranowej rąbanki z dość przyjemnym klimatem lat 90. Fabuła filmu opowiada o "Stowarzyszeniu Patriotów Amerykańskich", tj. terrorystycznym ugrupowaniu, dowodzonym przez bezwzględnego generała Krafta, dążącego do obalenia rządu i wyrwania go z rąk skorumpowanych polityków. Rebelianci w swoich działaniach są coraz śmielsi, zabijają coraz bardziej wpływowe osoby, a ponadto wchodzą w posiadanie broni jądrowej, ukrytej w tajnym silosie, którą Kraft pragnie wykorzystać przeciw Waszyngtonowi. Do akcji wkracza porucznik Jack Tannen, kierujący się nie tylko dobrem narodu, ale i chęcią zemsty, gdyż watażka odpowiada za wybicie jego oddziału; komandosi zginęli w zasadzce, kiedy poprzednim razem próbowali go ująć. Scenariusz "Nuklearnego terroru" jest typowy dla podrzędnego, taniego kina z VHS - mamy wątek zagrożenia nuklearnego oraz zbuntowanego, obłąkanego generała, który chce zastraszyć rząd Stanów Zjednoczonych i wymusić na nim represje finansowe, rzekomo na rzecz obywateli USA, okradanych, a także wykorzystywanych przez włodarzy (przy okazji sam się na tym interesie nieźle obłowi). Standardowo również banda kilkuset obdartusów i fanatyków rzuca cały Pentagon na kolana, stawiając warunki niczym przestępcze organizacje w filmach o Jamesie Bondzie.
Mimo, że "Warhead" srogo trąci campem, to znajdziemy w nim parę interesujących momentów, dzięki którym seans stanie się przyjemny - bardzo podobała mi się np. scena strzelaniny na moście, kiedy wszyscy ludzie porucznika Tannena ponoszą śmierć w wyniku wymiany ognia z najemnikami Krafta. Sekwencja ta wypada dość imponująco i jak na tak obskurne dzieło jest więcej niż przyzwoita. Widowiskowo też prezentuje się pierwsze starcie między armią amerykańską a rewolucjonistami w pierwszych minutach "Nuklearnego terroru" (w powietrze wylatują magazyny, budynki etc.). Inne fragmenty natomiast rozbawiały mnie swoimi niedorzecznościami i głupotami, jak choćby jatka na lodowisku, gdzie hokeiści beztrosko, na kompletnym luzie rozgrywają swój mecz, mimo że nad głowami świstają im kule, a między nogami pałętają się osoby postronne, wymachujące bronią. Szczytem tego kuriozum są ujęcia, w jakich Jack chwyta się poszczególnych graczy za ubranie, a ci ciągną go za sobą i absolutnie nic sobie z tego nie robią - widać, że dla nich liczy się tylko zdobycie punktu, w końcu który szanujący się sportowiec przejąłby się uczepionym do własnego tyłka dryblasem czy biegającymi po trybunach kmiotami, uzbrojonymi w pistolety? Mecz rzecz święta. Aktorstwo mamy niestety sztywne (co nikogo nie powinno dziwić) i jedyną ciekawą postacią jest tutaj generał Kraft - zły do szpiku kości, maniakalny, stereotypowy, lecz w miarę charakterny. Tannen, nasz protagonista, dzielny wojak, to wręcz nijakie, drewniane uosobienie wszystkich możliwych klisz związanych z wyobrażeniem typowego American heroic soldier - dobroduszny, bezinteresowny, gotowy zrobić wszystko, by powstrzymać swojego oponenta. Zgładzi go nawet na własną rękę, wbrew zakazom przełożonych, byleby sprawiedliwości stało się zadość.
Dialogi są toporne, pokraczne, pretensjonalne, ale osłupiałbym, gdyby było inaczej😉. Przyznam jednak, że miejscami wywody Krafta na temat złodziejstwa, korupcji, przekupności i pazerności wśród polityków okazały się być całkiem trafne, choć podano je w banalny, miałki sposób. Muzyka ilustrująca "Warhead" jest trochu randomowa - często nie pasuje do tego, co dzieje się na ekranie, aczkolwiek wpadł mi w ucho kawałek przygrywający podczas masakry żołnierzy Jacka na moście. Później też rozbrzmiewał w pewnym momencie i to chyba jedyny godny odsłuchania utwór z całego soundtracku. Elementy humorystyczne bardziej żenują niż śmieszą - przykładem mogą być głupawe odzywki obserwatora z jednostki Tannena podczas pierwszej obławy na głównego antagonistę. Nie ma to jak w trakcie wyjątkowo niebezpiecznej operacji wojskowej dowcipkować sobie przez radio i rzucać dwuznacznymi tekstami do swojej panny, innych biorących udział w akcji czy dowódców, prawda? Reasumując - "Warhead - nuklearny terror" to film bardzo sztampowy, kiczowaty, opowiadający o dość absurdalnej historii, ale całkiem klimatyczny, mogący pochwalić się paroma niezłymi scenami groteskowej, patetycznej rąbanki. Do piwka na nudny wieczór jak znalazł - moja ocena to 5/10. Mam to na VHS od POLMEDIA, lektorem tej wersji jest Jacek Brzostyński.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)