sobota, 9 listopada 2019

"Blade Runner 2049" (2017)

"Blade Runner 2049" (2017) - od momentu, kiedy oficjalnie potwierdzono, że nakręcona zostanie kontynuacja kultowego "Łowcy androidów", projekt ten wzbudzał niemałe kontrowersje - część kinomanów uważała, że sequel jest zbędny i będzie tylko profanacją oryginału, inni widzowie natomiast wykazywali chęć obejrzenia drugiej części klasycznego filmu Ridley'a Scotta z 1982 r. i sądzili, że jest ona jak najbardziej potrzebna. Ja nie wyrobiłem sobie wtedy żadnego zdania na ten temat - nie należę do jakichś zagorzałych miłośników pierwowzoru, by uznawać go za świętość, której pod żadnym pozorem nie wolno ruszać, ale nie mam też najlepszej opinii o dokrętkach zrealizowanych po latach, będących najczęściej upośledzonymi, a nawet technicznie gorszymi kopiami wcześniejszych hitów ("Indiana Jones i Królestwo Kryształowe Czaszki", kolejne "Szklane pułapki", zeszłoroczny "Predator"... lista byłaby długa). Po pierwszym seansie "Blade Runner 2049" mogę na wstępie jednak napisać, że tytuł ten udowadnia, iż w dzisiejszym Hollywood da się nakręcić inteligentne, ambitne, niepoprawne politycznie i nieefekciarskie kino sci-fi w kategorii wiekowej R, mogące równać się z pierwszą, legendarną odsłoną. Reżyser oraz scenarzyści tego obrazu nie żerują na słynności tak zwanej "jedynki", a jedynie wykorzystują potencjał, tkwiący w rzeczywistości wykreowanej przez Scotta. Sfilmowana przez Denisa Villeneuve'a produkcja z 2017 roku nie tylko rozwija motywy znane z poprzednika, ale i przedstawia autonomiczną, przemyślaną historię, która potrafi mocno zaintrygować.
Fabułę ciężko opisać bez spoilerowania, ale tak w wielkim skrócie - większość akcji kręci się tu wokół wątku jedynego dziecka, urodzonego przez replikantkę, 30 lat przed wydarzeniami z "Blade Runner 2049", na którego trop wpada funkcjonariusz policji, oficer K (Ryan Gosling), sztuczny człowiek, eksterminujący zbuntowane modele starszych prototypów. Taka informacja może negatywnie odbić się na obecnie panującej sytuacji na świecie oraz przynieść niepożądane skutki, gdyby wyszła na jaw (doprowadzić może m.in do kolejnego buntu replikantów). K ma zatrzeć wszelakie ślady na temat tajemniczego dziecka, jednak cała sprawa jest dość skomplikowana i niejednoznaczna, a w dodatku ma z nią związek Rick Deckard (Harrison Ford) - były stróż prawa, również specjalizujący się w eliminowaniu stworzonych w laboratoriach imitacjach ludzi. K postanawia odszukać Deckarda, który zaginął dawno temu oraz znaleźć odpowiedź na wszystkie zagwozdki. Powstała po trzech dekadach "dwójka", autorstwa Denisa Villeneuve'a podzieliła podobny los co część pierwsza - stała się finansową klapą, zarobiła znacznie mniej niż zakładali jej twórcy, ale za to odniosła sukces artystyczny i zyskała swoje grono zwolenników. Scenariusz filmu na pierwszy rzut oka może wydawać się całkiem prosty, lecz to tylko pozory - w rzeczywistości ma dość zawiłą treść i trzeba uważnie śledzić rozwój zdarzeń, ponieważ wystarczy chwila nieuwagi i można łatwo się pogubić. Całość jest dość złożona, choć nie pogmatwana, a i nie zabrakło też filozoficznych refleksji, z jakich zasłynął "Łowca androidów". Kto w tej ekranowej wizji przyszłości okaże się być bardziej ludzki - rządzeni przez wielkie korporacje, pozbawi własnej woli obywatele czy zaprojektowani, wyprodukowani przez koncerny replikanci, pragnący żyć własnym życiem i cieszyć się nim? Po seansie utworu Ridley'a Scotta z 1982 r. oraz Denisa Villeneuve'a z 2017 r. każdy oglądający będzie musiał na te pytania odpowiedzieć sobie sam.
"Blade Runner 2049" rozwija się niespiesznie, dominują w nim długie ujęcia oraz plastyczne, dopieszczone wizualnie kadry. Zdjęcia Rogera Deakinsa są po prostu wspaniałe, majestatyczne, niesamowicie intrygujące i zdecydowanie zapadają w pamięć - z całą pewnością zapiszą się w historii kina (o ile już się nie zapisały). Efekty specjalne dopracowano do perfekcji - to jeden z nielicznych przypadków (obok np. "Mad Max: Na drodze gniewu"), kiedy granica między rzeczywistymi dekoracjami i rekwizytami fizycznymi a CGI i cyfrowymi panoramami zaciera się i nie wiadomo, w jakich momentach użyto komputera. Przyznam uczciwie, że przy niektórych scenach zastanawiałem się, czy sfilmowano je w plenerze, na tle postawionej scenografii czy może w studio na blue-box, a to rzadko mi się zdarza - przeważnie z daleka rozpoznaję ingerencję peceta i sztuczność animacji komputerowej, natomiast tutaj miałem problem z jej rozpoznaniem. Warto także nadmienić, że efekty w tym tytule używane są z powściągliwością, umiarem, nie górują nad treścią i "Blade Runner 2049" nie został nimi przeładowany. Ryan Gosling, wcielający się w glinę-replikanta K wypada naprawdę przyzwoicie - jego bohater zawsze zachowuje stoicki spokój (no, prawie zawsze), pozostaje niewzruszony oraz opanowany, choć wiemy, że ma wewnętrzny konflikt i targają nim różne dylematy, zastanawia się, kim jest oraz czy postępuje słusznie, mimo iż z jego wyrazu twarzy nie idzie tego wyczytać.
Harrison Ford pojawia się w drugiej połowie widowiska i wyraźnie ustępuje swojemu młodszemu koledze. Aktor miejscami jedzie na przemyślanym autopilocie i przewija się gdzieś na dalszym planie, jego Rick Deckard nie jest tym, jakiego poznaliśmy, i dobrze - tytułowy łowca androidów jest tu jedynie łącznikiem pomiędzy wydarzeniami z 2019 a 2049 roku, przez te 30 lat swoje już przeżył i zmienił się, zgorzkniał, wypalił. Cieszy mnie niezmiernie, że scenarzyści sensownie rozpisali oraz pociągnęli dalej wątek leciwego Deckarda, nie czyniąc go przy tym główną postacią. Postawiono tu na zupełnie nową opowieść (zazębiającą się jednak z tym, co pokazał nam Scott w 1982 r.) oraz nowego protagonistę. Soundtrack Benjamina Wallfisch Hansa Zimmera posiada ładne, często melancholijne brzmienia i zawiera nawet elementy partytury Vangelisa z fundamentalnej części. Warto tez wspomnieć, że reżyser nie boi się również pokazać w swoim przedsięwzięciu przemoc czy nagość, czym jednak przesadnie nie epatuje - wykorzystuje te elementy tam, gdzie są one niezbędne, np. w scenach bójek czy strzelanin, kiedy leci krew i widoczne są rany (czyli tak, jak być powinno) bądź gdy nocami na ulicach miasta prezentowane są nagie kobiety-hologramy do towarzystwa. "Blade Runnera 2049" być może nie zasługuje na miano dzieła doskonałego, ale za to stanowi rewelacyjną kontynuację, godną postawienia obok "Ojca Chrzestnego 2", "Terminatora 2", "Obcego - decydujące starcie" czy "Predatora 2" -  "dwójka" nie tyle nie stanowi marnej podróbki oryginału, ale i rozwija całe uniwersum, rozbudowuje je oraz sprawdza się jako dojrzałe kino gatunkowe. Klimat mamy zupełnie inny niż w poprzedniku, lecz także solidnie go zbudowano, no i nie jest sterylny jak to w dzisiejszym Hollywood najczęściej bywa. Moja ocena to 7/10, oglądałem to na Polsacie, lektorem tej wersji był bodaj Radosław Popłonikowski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)