czwartek, 21 listopada 2019

"Dredd" (2012)

"Dredd" (2012) - tytuł ten jest drugą adaptacją komiksu "Sędzia Dredd" z brytyjskiego magazynu "2000 AD". Pierwsza ekranizacja powstała w 1995 r., a główną rolę zagrał w niej będący wtedy na topie Sylvester Stallone. Produkcja nie odniosła jednak sukcesu ani artystycznego ani finansowego - przy budżecie w wysokości 90 mln $ zarobiła w Stanach Zjednoczonych jedynie 34,7 mln $, dopiero pokazy międzynarodowe przyniosły większe zyski (źr. ang. Wikipedia). Ja wersję ze Stallone'em nawet lubię za widowiskowe efekty specjalne, przyjemny klimat czy świetny soundtrack Alana Silvestri, lecz mam świadomość, że to bardzo nierówny obraz, w jakim zbędne były infantylne elementy humorystyczne bądź niektóre wątki (np. klonowania, które nie wniosło niczego do fabuły). Całość nieco pogrążyły też obsadowe strzały w kolano (robiący z siebie pajaca Rob Schneider, bezpłciowy Armand Assante). Nowy, nakręcony w 3D "Dredd" nie ma nic wspólnego z niezbyt udanym (acz sprawiającym niezłą radochę) projektem z połowy lat 90., stanowi autonomiczną historię, bardziej zgodną z oryginałem (Sędzia nigdy nie zdejmuje tu swojego hełmu, tak jak w komiksie, podczas gdy Sly nosił go zaledwie parę minut). Tytułowy bohater w filmie z 2012 r. wraz z młodą rekrutką, obdarzoną parapsychicznymi zdolnościami podejmuje się pozornie łatwego zadania - musi zbadać sprawę morderstwa, popełnionego na terenie bloku Brzoskwiniowy Gaj. Na miejscu okazuje się jednak, że budynkiem rządzi bezwzględna Ma-Ma, która odpowiada za wypuszczenie na rynek nowego narkotyku o nazwie "Slo-Mo". Kobieta postanawia zgładzić Sędziego oraz jego partnerkę, dlatego zamyka wszystkie wyjścia z wieżowca i napuszcza na Dredda hordę najemników. Twardy stróż prawa oraz będąca z nim nowicjuszka podejmują samotną walkę z gangsterami, wszak trzeba ich osądzić, wydać wyrok i wymierzyć im karę, a Dredd jest w tym najlepszy.
Scenariusz przedsięwzięcia skonstruowano według założeń znanych ze "Szklanej pułapki" czy "Liberatora" - protagoniści zostają uwięzieni na odciętym od świata zewnętrznego gruncie, gdzie muszą mierzyć się z całymi zastępami przeciwników, ponadto mają braki w uzbrojeniu, a kawaleria nie kwapi się do przybycia z odsieczą. Mamy tu klaustrofobiczny, nieco duszny klimat, korytarze i pomieszczenia w bloku są nieprzyjazne, pełne brudu i mrocznych zakamarków, a Dredd to maszynka do zabijania, eliminująca hurtowo swoich oponentów. Wcielający się w niego Karl Urban nie ma postury Stallone'a ani tak charakterystycznej szczęki jak on, lecz nie można odmówić mu charyzmy oraz męskości. Poza Urbanem dobrze na ekranie wypada jeszcze znakomita Lena Headey jako Ma-Ma (aktorka znana m.in z serialu "Terminator: Kroniki Sary Connor") oraz urocza Olivia Thirlby, portretująca Cassandrę Anderson, rekrutkę z niecodziennymi zdolnościami. Z racji tego, że produkcję nakręcono w kategorii wiekowej "R", w trakcie seansu uświadczymy wiele brutalnych, krwawych scen (w przebitkach jest nawet zdzieranie skóry), a Dredd w bezkompromisowy sposób może robić z napotkanych przez siebie przestępców kotlety siekane; kamera nie ucieka od widoku rozstrzeliwanych ciał, zaś montaż niczego nie maskuje. Efekty specjalne reprezentują przyzwoity poziom, przedstawianej rzeczywistości nie cechuje sterylność i nie zajeżdża ona blue-boxem - strona wizualna jest niczego sobie, a i dekoracje obskurnego blokowiska robią wrażenie. Warto też wspomnieć, że takie sceny jak pościg Dredda za furgonetką czy jej kraksę nagrywano w plenerze, na ulicy, w ruchu, nie w studiu na sztucznym tle.
Można przyczepić się za to do zbyt rozwleczonych sekwencji w slow-motion i za częstego używania tego efektu, lecz poniekąd ma on rację bytu - narkotyk Slo-Mo produkowany przez ludzi Ma-My znacznie spowalnia percepcję mózgu, który pod jego wpływem odbiera bodźce tak, jakby prędkość czasu zmalała do 1% w stosunku do normalnej. Nie powiem - zwolnione tempo w 3D wygląda dość interesująco, spektakularnie, jego zastosowanie ma uzasadnienie fabularne, ale faktycznie czasem można było z tego zrezygnować, by oglądający zbytnio się nie dekoncentrował. Tak czy siak, przesadzona ilość tejże techniki nie wpływa na obniżenie przeze mnie oceny "Dredda". Intryga jest sprytna, nie rozłazi się jak w poprzedniej wersji, jednak widać w niej pewne niedociągnięcia - przykładem może być Cassandra, posiadająca zdolność czytania w myślach, wnikania w czyiś umysł i jasnowidzenia, która jedne zagrożenia potrafi przewidzieć (np. to, że podejrzany chce odebrać broń Dreddowi), a inne już niekoniecznie (mianowicie, że ten sam podejrzany jakiś czas później rzuci się na nią i ją rozbroi). Trochę mało logicznie wypada też motyw, że doświadczony Sędzia i jego podopieczna ciągną ze sobą aresztanta przed oblicze Rady Sprawiedliwości, by złożył tam zeznania, chociaż dziewczyna może wszystko wyczytać z jego głowy na miejscu, w Brzoskwiniowym Gaju i nawet to robi, tylko gdzieś bliżej końca filmu. Muzyka nie była jakaś rewelacyjna, ale elektroniczne, wyraziste brzmienia wpadały w ucho oraz podkręcały napięcie. Reasumując - utwór ten to kawał solidnego kina w starym stylu (choć w box office poległ, mimo przychylnych opinii krytyków i pozytywnego odbioru wśród widzów, prawdopodobnie winę za taki stan rzeczy ponosi znikoma akcja promocyjna), gdzie nie brakuje tryskającej posoki, wulgarnych wypowiedzi oraz bezlitosnego wymierzania sprawiedliwości. Oceniam na 7/10, mam to na DVD od Monolith, lektorem tej wersji jest Jarosław Łukomski. "Dredda" oglądałem jeszcze kiedyś na Polsacie, ale nie pamiętam, kto tam czytał.

2 komentarze:

  1. Na mnie ten film szczerze mówiąc nie zrobił wrażenia, oglądało mi się go jak gameplay budżetowej strzelanki City Interacrive druga sprawa, że widać że dobrze odwzorowuje komiks a ja komiksowych motywów i filmów nie lubię. W 2012 jeżeli chodzi o gatunek akcja dużo większe wrażenie zrobił na mnie alt odwagi jego też oglądało się jak grę komputerową z tym, że tutaj momenty fps itp motywy wyszły fajnie a lokacje i sam fakt że podziwia się zawodowców którzy naprawdę wiedzą jak działać taktycznie i trzymać broń sprawiał dodatkową frajdę, dla mnie ten to taki remake starych dobrych Navy Seals z 1990.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiadomo - gusta są różne, choć ja nie uważam, że "o gustach się nie dyskutuje" - wręcz przeciwnie, lubię odmienne opinie, ponieważ wtedy można na film spojrzeć z różnych punktów widzenia, a i skonfrontować swoje odczucia względem niego. Dla mnie "Dredd" był miłą odskocznią od poprawnych politycznie, sterylnych, przepełnionych CGI produkcji kręconych na niebieskim ekranie - nie jest kinem idealnym, ale polubiłem go.

      Usuń

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)