sobota, 30 listopada 2019

"Bezlitosna rzeka" (1996)

"Bezlitosna rzeka" (1996) - nazwisko Marii Ford nie mówi mi zbyt wiele, prawdopodobnie nie zetknąłem się z nią nigdy wcześniej albo było to tak dawno temu, że po prostu nie przypominam sobie, bym cokolwiek oglądał z jej udziałem. Przeglądając jednak różne witryny internetowe o tematyce filmów nakręconych w zamierzchłych czasach wypożyczalni kaset VHS, można natknąć się na pojedyncze osoby, ceniące sobie tę aktorkę mniej lub bardziej. Szperając w jednym z takich sentymentalnych miejsc, jakim jest wypożyczalnia, niemal za bezcen wpadła mi w ręce taśma z "Bezlitosną rzeką" - po krótkim namyśle wziąłem ją, aby zobaczyć, co takiego tkwi w Marii Ford oraz w dość niżowych produkcjach, w jakich występowała w latach 90. W tym filmie Maria wciela się w Kim, pracownicę ekskluzywnego, nocnego klubu, na który pewnego dnia napadają nieznani sprawcy; bandyci kradną grubą gotówkę z sejfu, mordują większość obecnych w lokalu, a następnie biorą zakładników - dziewczynę, jej faceta i jednocześnie ochroniarza klubu, Vica oraz jedną ze striptizerek o imieniu Crystal. Wszyscy wsiadają do samolotu przestępców, który na skutek szamotaniny na pokładzie rozbija się w górach, gdzie rozpoczyna się walka o przetrwanie. Scenariusz tej produkcji jest niesamowicie głupi, nielogiczny, służący temu, by panie jak najczęściej mogły rozbierać się przed kamerą. Ponadto większość opisów "Bezlitosnej rzeki" dość nieadekwatnie przybliża jej treść - tylko część scen rozgrywa się w górach i wbrew pozorom nie ma tam żadnej, tytułowej bezlitosnej rzeki ani pojedynku z siłami natury. Pierwsza połowa obrazu została umiejscowiona w knajpie ze striptizem, a w niej reżyser nie stroni od pokazywania nagości oraz nieuzasadnionej przemocy. Ekranowi rabusie chyba przespali wykłady w szkole dla czarnych charakterów, gdyż dokonują niepotrzebnej masakry i zabijają tak wielu ludzi, że policja będzie ich szukać dosłownie wszędzie. Po co załatwiać wszystko po cichu, bez zbędnych ofiar i odczekać, kiedy sprawa przycichnie - lepiej zrobić napad z przytupem, zostawiając po sobie stos trupów. Im większy pościg wymiaru sprawiedliwości, tym większy fun.
Lider agresorów prawdopodobnie sam nie wierzy w powodzenie tego bezmyślnego skoku i tylko dokłada sobie kolejnych problemów - za zakładnika bierze mężczyznę, który od samego początku kombinuje, jak się wydostać i powiadomić policję, a później w samolocie nasz bad-guy oddaje mu jeszcze broń. Ten wątek to bodaj największy idiotyzm, jaki ostatnio widziałem podczas oglądania filmu - jesteś rzekomym profesjonalistą w przestępczym fachu, masz pod ręką walizkę po brzegi wypełnioną kasą, z którą bez wątpienia masz ustawione życie, striptizerkę robiącą do ciebie maślane oczka, ale ryzykujesz wszystko i pogrywasz sobie z uprowadzonym ochroniarzem, bawiąc się z nim w "kto pierwszy dosięgnie pistoletu", czego efektem jest zastrzelenie pilota oraz katastrofa lotnicza. Brawo ty! Scenarzyści tworząc intrygę mieli najwidoczniej totalną wyjebkę na jej sensowność i zależało im jedynie na tym, by akcja posuwała się do przodu. Innym przykładem na dowód skrajnej niedorzeczności fabuły może być scena, w jakiej protagonistom udaje się obezwładnić ich oprawcę; po szarpaninie osuwa się on ze skarpy i na pozór pada bez żadnych oznak życiowych, jednak ani Kim ani Vic nie sprawdzają, czy u gościa rzeczywiście nastąpił zgon, nie zabierają broni leżącej obok ciała, lecz spacerkiem odchodzą sobie dalej. Jak nietrudno się domyślić, gagatek przeżył upadek ze zbocza i po raz kolejny zagania zakładników w kozi róg, ale wzorem antagonistów z widowisk o Jamesie Bondzie nie strzela bez uprzedzenia, kiedy ma ku temu okazję, tylko urządza pogaduszki i cierpliwie czeka, aż ktoś go zaskoczy.
Aktorstwo można przyrównać do tego z erotyków i określić je jako sztuczne, mechaniczne, czasem wręcz żenujące. Marii Ford nie da się odmówić urody, ale poza nią jakoś mnie nie przekonała - kreuje słodką, głupiutką blondynkę i w zasadzie to tyle, co można powiedzieć na temat jej bohaterki. W momentach, w których Kim próbuje dla własnej korzyści przymilać się do ciapowatego Franka, przydupasa zakapiorów, Ford wypada wręcz teatralnie, groteskowo. Ja wiem, że to miało wyglądać naiwnie czy nawet zabawnie, jednak wyszło... zbyt naiwnie i nieśmiesznie, a w zasadzie to nawet koszmarnie. Największy kretyn nie kupiłby tych sztuczek, choć biedny Frank brał to na poważnie, zapewne ze względu na znajomość scenariusza ;). Zdjęcia w górach są dosyć ładne, mimo iż absolutnie nie wykorzystano tutaj potencjału tkwiącego w tak urokliwych plenerach; całość ogranicza się do łażenia po krzakach, ucieczek oraz ponawiania współpracy między rozbitkami. Zaledwie jeden jedyny raz widzimy, jak grupa przedziera się pontonem przez rzekę, wcale nie "rwącą" ani "dziką", co wciska nam dystrybutor. Nie żałuję jednak, że skusiłem się na ten tytuł - seans może nie należał do jakichś owocnych i emocjonujących, ale "Bezlitosna rzeka" stanowi taki przyzwoity crap, tandetny odmóżdżacz, nadający się do obejrzenia przy zimnym, piątkowym browarze i jakiejś przekąsce. Ciężko mi wskazać tu jakieś plusy, bo wszystko trąci w jakimś stopniu kiczem, lecz całość jest do strawienia. Moja ocena to 4/10, mam to na kasecie VHS od NVC, czyta słynny Lucjan Szołajski.

2 komentarze:

  1. A tego potworka "Wieżowiec" też od NVC i też czytany przez Szołajskiego widziałeś? Takie Die Hard dla ubogich i dodatkiem erotyki i też jakaś blondi gra której nazwiska nie pamiętam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie, tego niestety jeszcze nie widziałem.

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)