poniedziałek, 21 października 2019

"Bliskie spotkania trzeciego stopnia" (1977)

"Bliskie spotkania trzeciego stopnia" (1977) - drugi wielki hit w dorobku Stevena Spielberga, który nie tylko okazał się być gigantycznym sukcesem artystyczno-finansowym, ale i wyznaczył nowy kierunek w kinie science-fiction, do tej pory kojarzonym głównie z tandetnymi, mało poważnymi filmami, opowiadającymi o inwazji latających spodków. Spielberg swój projekt przygotowywał przez kilka lat; podczas pisania scenariusza wykorzystał ówczesną wiedzę na temat UFO, zainspirował się niektórymi autentycznymi zdarzeniami (zaginięcia samolotów, których nigdy nie odnaleziono) oraz postawił na nowatorskie, oscarowe efekty specjalne, jakie do dziś robią ogromne wrażenie. Fabuła koncentruje się głównie na postaci Roya Neary'ego - elektryku nawiązującym kontakt z niezidentyfikowanymi obiektami latającymi. Mężczyzna po owym incydencie nie może skupić się na niczym innym, popada w obsesję na punkcie istot pozaziemskich, traci pracę i rodzinę oraz zaczyna solidaryzować się z pozostałymi ludźmi, którzy mieli do czynienia ze statkami przybyszów z kosmosu. Wszystkich świadków zagadkowych zjawisk na niebie coś do siebie przyciąga i wszystko wskazuje na to, że odegrają oni znaczącą rolę podczas pierwszego spotkania ludzkości z gośćmi z obcej planety. W międzyczasie rząd wraz z wojskiem przygotowuje się do tego historycznego momentu na swój sposób, choć ich działania mają charakter dość spiskowy, bowiem próbują zachować posiadane informacje w tajemnicy i nie dopuścić do tego, by ktoś z zewnątrz dowiedział się o nadciągającym wielkim wydarzeniu. Dziś "Bliskie spotkania trzeciego stopnia" odbierane są różnie - dla wielu kinomanów to gatunkowe arcydzieło, fresk Stevena Spielberga pozbawiony jakichkolwiek wad, dla innych zaś przebrzmiały szlagier science-fiction, w którym występują dziury logiczne czy naiwności.
Osobiście znajduję się gdzieś pośrodku tych skrajnych opinii - doceniam tę produkcję za jakże ciekawą (przynajmniej dla mnie) tematykę, wspaniale wykreowany klimat tajemniczości oraz pionierskie efekty, ale nie sposób nie zauważyć, że tytuł ten momentami jest dość... dziwny. Pierwszy raz oglądałem go gdzieś w 2007-2008 r. w TVP1 jako dzieciak i w ogóle mi wtedy nie podszedł, a co za tym idzie - wynudziłem się na nim totalnie. Teraz seans okazał się być znacznie przyjemniejszy, intrygujący, choć pewne rzeczy pozostały bez zmian, np. nadal strasznie irytuje mnie Roy Neary. Bohater ten miał wcielać się w zwyczajnego faceta z przedmieścia, jednak twórcy przedobrzyli i uczynili go nieporadnym robolem, który jeszcze przed tym, jak widzi UFO zachowuje się dość osobliwie (choćby podczas rozmowy z domownikami o wyjściu do kina czy wpatrywania się w kolejkę elektryczną), natomiast później przypomina paranoika, na co miały już jednak wpływ siły wyższe. Tak czy inaczej, nigdy nie mogłem i nadal nie mogę przekonać się do Roya, chociaż gra Richarda Dreyfussa jest jak najbardziej dobra i aktor robi co może, by z zaangażowaniem wcielić się w mało interesującego protagonistę. Niezrozumiałe było dla mnie również to, że w ostatnim akcie agenci rządowi zawzięcie szukają zbiegłego  Neary'ego oraz towarzyszącej mu kobiety, latają helikopterami, rozpylają gaz paraliżujący, ale kiedy następuje pierwsze bezpośrednie spotkanie z UFO, to nikt nie zwraca uwagi na przebywającego pośród wszystkich ważnych naukowców elektryka. Ogarniam, że mamy do czynienia z rożnymi przeżyciami, emocjami, wyjątkową dla świata chwilą, ale niezwykle naiwne jest to, że jajogłowi i wojsko jakąś godzinę wcześniej zrobiliby wszystko, by dopaść Roya, a teraz spaceruje on sobie spokojnie pomiędzy nimi bez żadnych konsekwencji.
Zastanawiający jest jeszcze fakt, że w sytuacji, kiedy na Ziemi pojawiają się kosmici, prawdopodobnie żadna osoba nie nosi przy sobie broni, chociaż nie ma całkowitej pewności, z jakimi zamiarami przybywają. No i co oznacza ta konwersacja za pomocą sygnałów świetlnych i dźwiękowych? Przecież powtarzano w kółko tę samą melodię... Dobrze, wiem, pewnie ktoś napisze, że wytykam szczegóły i nie powinno się czepiać takiego znaczącego klasyka, jednak podczas uważnego oglądania filmu zawsze staram się wyłapywać dosłownie wszystko - zarówno to, co mi się podoba, jak i nie. Pomimo tego, że skrypt posiada swoje wady, "Bliskie spotkania trzeciego stopnia" ujmują wspaniałą, oczarowującą stroną wizualną - efekty specjalne są nieco archaiczne, ale jednocześnie cholernie urokliwe i wszystkie sekwencje z UFO oraz obcymi trzymają w napięciu o wiele bardziej niż jakikolwiek fragment dialogowy. Blue-box, miniatury, wymuszona perspektywa - wszystko to jest po prostu doskonałe i żadne CGI tego nie zastąpi. Może mógłbym jedynie skrytykować występ dziewczynek wcielających się w ufoludków, bowiem prezentuje się on dość średnio, ale ostatecznie idzie go zaakceptować. Przedsięwzięcie Spielberga, choć ma spore znaczenie dla swojego gatunku, moim zdaniem nie należy do jakichś wybitnych - lubię z nim obcować, ale nie jestem w niego ślepo zapatrzony. Moja ocena to jakieś 6,5/10, mam to na VHS od ITI, lektorem tej wersji jest Władysław Frączak, niestety czyta smętnym głosem i przymula.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)