Już od pierwszych minut obserwujemy strzelaniny, pościgi czy bijatyki w wykonaniu głównego bohatera, a im dalej, tym wszystkiego mamy więcej, co jest pozytywnym zaskoczeniem - mogłoby się wydawać, że tempo tego dość niżowego projektu szybko spadnie, a okazuje się, że Tibor Takács to taka uboższa, europejska wersja Johna Woo i ma do zaoferowania widowni pokaźną ilość kompletnie odrealnionych sekwencji starć między gangsterami, a wykonującym różne powietrzne piruety oraz posługującym się bronią palną z gracją Desperado Travisem. Poziom realizacji scen, przedstawiających wymianę ognia bywa różny - niektóre z nich są nieco sztampowe, skromne, mało emocjonujące, inne zaś dość krwawe, pomysłowe i trzymają w napięciu (np. finał w magazynach, gdzie Lorenzo używa kilku, o ile nie kilkunastu rodzajów broni, a przy tym biega i efektownie kopie antagonistów na tle wybuchów i odgłosów eksplozji). Ekranowe pojedynki mają całkiem niezłą choreografię, chociaż mowa o zwyczajnej pokazówce, w której dominują salta i kopniaki z obrotu - oczywiście nie traktuję tego jako zarzutu, tylko stwierdzenie. Tak czy inaczej jest na co popatrzeć i to z niekłamaną przyjemnością, szkoda jedynie, że scenariusz nie trzyma się kupy i zwyczajnie rozłazi się na wszystkie strony - wygląda to trochę tak, jakby najpierw sfilmowano poszczególne strzelaniny lub walki, a dopiero później dopisano do nich byle jaką historię oraz dograno fragmenty zawierające dialogi. Akcja skacze z jednego miejsca w drugie, przez co ciężko czasem za nią nadążyć, natomiast wątki poboczne często cechuje straszliwa naiwność i nielogiczność (blond lasia Travisa pod wpływem impulsu przyłącza się do grupy wynajętych zabójców i chce jego śmierci, by później równie szybko zmienić zdanie, z kolei sam Travis w międzyczasie ląduje w łóżku ze swoją eks, aktualnie związaną z jego bratem itd). Poza Lorenzo Lamasem pojawia się tu także John P. Ryan ("Delta Force 2", "Życzenie śmierci 4") oraz na krótko Simon Rhee, czyli pamiętny Dae Han z "Najlepsi z najlepszych". Na koniec pochwalę też fakt, że do roli Franklina dobrano aktora, który rzeczywiście jest podobny do Lamasa. Podsumowując - "Żmija" to przyzwoity akcyjniak z lat 90., podczas którego nie będziemy się nudzić - beztroskiej rąbanki mamy pod dostatkiem, a całość została okraszona odrobiną brutalności i erotyki (niestety, kosztem sensownej intrygi). Moja ocena to 6/10, mam to na VHS od NVC, lektorem tego wydania jest Tomasz Knapik.
niedziela, 15 września 2019
"Żmija" (1994)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)