"Blob - zabójca z kosmosu" (1958) - w latach 50. w amerykańskim kinie dominowały głównie horrory oraz widowiska science-fiction z motywem inwazji z kosmosu; produkcji opowiadających o latających spodkach i atakach ufoludków nakręcono bez liku, a "Blob" to kolejna wariacja na ten temat. Tym razem jednak żaden latający obiekt nie terroryzuje promieniami śmierci jankeskich miasteczek - na Ziemię spada maluteńki meteoryt z galaretowatą masą w środku, który wkrótce po wydostaniu się ze skały zaczyna polować na ludzi. Tajemnicza maź rośnie wraz z każdą pochłoniętą przez siebie ofiarą, zaś jej apetyt wzrasta wprost proporcjonalnie do osiąganych przez nią rozmiarów. Walkę z przybyszem podejmuje grupa nastolatków pod wodzą Steve'a Andrewsa (Steve McQueen). Fabuła filmu być może wypada nieco kuriozalne (zabójcza, przypominająca kisiel substancja z kosmosu), ale u mnie zaplusowała tą specyficzną oryginalnością - w końcu to coś innego niż fruwające na linkach talerze i mówiący po angielsku kosmici, grani przez aktorów w tandetnych kostiumach. W "Blob" podobał mi się również dość luźny, beztroski, małomiasteczkowy klimat - projekt ten nie jest tak pompatyczny jak niektóre obrazy sci-fi z tamtej dekady.
Akcji co prawda uświadczymy tu niewiele i obecność obcego na ekranie to kwestia zaledwie kilku minut, jednak tytuł ogląda się naprawdę dobrze - ma w sobie coś takiego, co mimo dłużyzn ujmuje oraz dostarcza niezobowiązującej rozrywki. Miło też popatrzeć (przynajmniej moim zdaniem) na samochody, ubrania czy sprzęt z lat 50. Jeżeli chodzi o efekty specjalne, to obeszło się bez rewelacji, ale nie zgodzę się z tym, że były jakieś strasznie złe czy amatorskie - w tamtych czasach zdarzały się o wiele gorsze od zaprezentowanych w "Zabójcy z kosmosu". Aktorstwo stoi na przyzwoitym poziomie, a Steve McQueen wybija się ponad wszystkich innych i zwraca na siebie uwagę, mimo że to jedna z jego pierwszych ról. Główni bohaterowie są dość sympatycznie i niezgorzej napisani, choć nieco stereotypowo (dziewczyna protagonisty musi znaleźć się w opałach, by mogła zostać przez niego uratowana, ani policjanci ani inni dorośli nie wierzą nastolatkom w opowieści o monstrum, a przy tym drwią z nich itd.), uniknięto natomiast pewnych teatralnych manier, typowych dla ówczesnego kina grozy., np. groteskowych omdleń czy krzyków kobiet na widok potwora (chyba tylko raz mamy tutaj taką sytuację). "Blob - zabójca z kosmosu" aktualnie cieszy się statusem dzieła kultowego i miłośnicy oldschoolowej fantastyki często po niego sięgają, jednak początkowo nie został ciepło przyjęty przez krytyków, chociaż swoje zarobił. Zyski dodatkowo podwoił jakiś czas później, podczas ponownego wyświetlania go w kinie samochodowym zaraz po tym, jak Steve McQueen stał się gwiazdą dużego formatu. Moja ocena to 6/10 - pomimo naiwnego scenariusza oraz paru przestoi nieźle bawiłem się na tym przedsięwzięciu, nagrałem je ze stacji TVP Kultura, lektorem tej wersji był Maciej Gudowski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)