wtorek, 17 września 2019

"Kryptonim: Alexa" (1992)

"Kryptonim: Alexa" (1992) - kolejny popularny w czasach VHS film z Lorenzo Lamasem za mną, niestety okazał się być poniżej oczekiwań. Niby nie wypada tak źle jak "Miecz Alexandra", lecz do niedawno obejrzanej przeze mnie "Żmii" brakuje mu bardzo dużo i to na wielu płaszczyznach. Zacznę jednak od początku, czyli od krótkiego zarysu fabuły - CIA pragnie dobrać się do pewnego wpływowego przestępcy, ale z powodów politycznych agenci nie mogą wkroczyć do bezpośredniej akcji, więc biuro postanawia posłużyć się niedawno ujętą Alexą - partnerką gangstera. Do współpracy kobietę ma nakłonić krnąbrny detektyw, Mark Graver (Lorenzo Lamas). Kiedy ta pod szantażem przyjmuje propozycję, a następnie wykonuje swoje zadanie, wychodzi na jaw, że ostatecznie nie wszystko zostało dokładnie przemyślane oraz zaplanowane - agencja popełniła błędy, które wykorzystał mafiozo i sprawa szybko nie zakończy się ani dla Alexy ani dla CIA. Scenariusz tej produkcji jest raczej banalny, opiewający w typowe dla podrzędnego kina sensacyjnego motywy jak tajne operacje CIA, nowoczesne procesory mogące zapewnić władzę nad światem etc. Przedstawiono to wszystko w sposób straszliwie płytki, infantylny, jak gdyby twórcy zakładali, że przeciętny odbiorca ich obrazu nie ma zbyt wysokiego ilorazu inteligencji i bezproblemowo łyknie serwowane przez nich bajeczki. Ponadto występują tu ogromne dziury logiczne:

  • CIA szykuje tę bardzo delikatną, dyskretną misję z użyciem Alexy, lecz kiedy przychodzi czas na wykonanie zadania, to agencja wysyła ją do posiadłości kryminalisty... samochodem z niezasłoniętymi tablicami rejestracyjnymi, przez co szybko namierza on ich siedzibę. Równie dobrze można było zostawić wizytówkę.
  • W końcówce ów kryminalista każe przyjechać protagonistce na lotnisko samej, bez obstawy, ale kompletnie nie zawraca sobie głowy tym, że na miejsce dociera za nią wielu agentów i stróż prawa. Nie wiem także, skąd parę scen wcześniej wytrzasnął on numer telefonu do Gravera oraz Alexy.                                                                                                       
  • Po napadzie na kościół i dokonanych w nim morderstwach najlepszą metodą ucieczki przed policją jest... bieg przed siebie, wzdłuż drogi, w końcu kto by próbował schować się lub skręcić w jakiś zaułek?
Na wspomniane powyżej niedociągnięcia i uproszczenia może dałoby się przymknąć oko, gdyby na ekranie działo się coś ciekawego, ale niestety strzelanin czy walk wręcz poskąpiono - Lorenzo Lamas podpiera ściany bądź wałęsa się gdzieś w tle, zamiast rozdawać kopniaki. Będąca w głównej roli Kathleen Kinmont ani nie grzeszy urodą ani nie potrafi w przekonujący sposób grać, kreowana przez nią Alexa jest drewniana i ciężka do polubienia. Pozostałe postacie również są w większości bezpłciowe, zaś każdy pojawiający się bandyta zachowuje się tak groteskowo jak to tylko możliwe. Szczególnie ten z początku filmu zapadł mi w pamięć - w kościele z perwersyjną radością strzela do ludzi, obłąkańczo się śmieje itp. Jedynie znany z serii "Naga broń" oraz licznych przestępstw O.J. Simpson jakoś sobie poradził i stworzył najbarwniejszą kreację. Lamas posiada co prawda odpowiednią charyzmę oraz niezłą stylówę, ale tym razem nie wykorzystano jego potencjału w obsadzie - przez większość czasu chodzi i nakłania Alexę do współdziałania lub wikła się z nią w telenowelowe, strasznie mdłe, uczuciowe relacje, ponadto stacza tu chyba tylko jeden dłuższy pojedynek, ewidentnie wyćwiczony i powolny. Po zsumowaniu tych wszystkich wad otrzymujemy ich dość sporo, jednakże największą jest fakt, że "Kryptonim: Alexa" nie dostarcza żadnej, choćby najmniejszej rozrywki i nie sprawdza się nawet jako guilty pleasure - intrygę mamy zbyt dziecinną i naiwną, by nas wciągnęła, treściwej akcji nie uświadczymy praktycznie w ogóle i w zasadzie jedyne, co mógłbym pochwalić to klimat lat 90. oraz niebieskawą kolorystykę, ponieważ reszta kompletnie leży lub wypada zwyczajnie niejako. Podczas seansu nie będziemy się męczyć, ale o jakiejkolwiek satysfakcji można zapomnieć. Moja ocena to 4/10, tytuł ten mam nagrany z TVP z lat 90., lektorem tej wersji jest bodaj Jacek Brzostyński.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)