czwartek, 5 września 2019

"Upiorne opowieści po zmroku" (2019)

UWAGA!!! SPOILERY!!!

"Upiorne opowieści po zmroku" (2019) - trailery oraz zapowiedzi filmu były niezwykle obiecujące, wydawało się, że otrzymamy widowisko w stylu "Czy boisz się ciemności?" lub "Gęsiej skórki", lecz jak się okazało, twórcy bardziej inspirowali się nową wersją "To" i serialem "Stranger Things". Mamy więc mroczną, fantastyczno-przygodową produkcję z nastolatkami w rolach głównych, osadzoną w solidnie wykreowanym klimacie lat 60. - wszystko byłoby w tym w porządku, gdyby nie fakt, że "Upiorne opowieści po zmroku" autorstwa André Øvredala zostały na siłę podciągnięte do współczesnych, hollywoodzkich standardów kina grozy, czyli do wszędobylskiego, plastikowego CGI, PG-13 oraz ogranych, przewidywalnych od napisów początkowych schematów i wątków. Całość jest bardzo nierówna, kompletnie niewyważona i przez to trzymające w napięciu, spowite gęstą atmosferą, jeżące włos na głowie momenty przecinają się z przesiąkniętymi efekciarstwem oraz niezbyt imponującą grafiką komputerową scenami, wyciągniętymi z pierwszego-lepszego horroru klasy B albo nawet C. Fabuła nie wypada najgorzej, chociaż scenariusz został przekombinowany i włączono do niego całą masę stereotypowych motywów, ale zacznijmy od jej zarysu - grupka dzieciaków w Halloween 1968 roku trafia do opustoszałej posiadłości, w jakiej rzekomo mieszkała kiedyś Sarah Bellows - przetrzymywana w zamknięciu przez własną rodzinę, chora na albinizm dziewczyna, która niegdyś straszyła miejscowe dzieciaki, racząc je przerażającymi historyjkami. Według legend, opowiastki te spisywane były krwią małolatów, a oni znikali w niewyjaśnionych okolicznościach. Jedna z protagonistek, miłośniczka filmowego oraz literackiego horroru - Stella, wypowiada pewne zaklęcie, po czym zabiera ze sobą z obskurnego domostwa księgę z rękopisami Sarah, sprowadzającą na całą grupę nieszczęście. Sprowokowany duch pognębionej przed laty kobiety okazuje się być nadal żywy i rządny kolejnych, tytułowych upiornych opowieści - ich ofiarami stają się główni bohaterowie, atakowani wymyślonymi przez Sarah istotami oraz sytuacjami, materializującymi się w rzeczywistym świecie.
Według mnie przesadzono z pokrętnością intrygą, gdyż miejscami bywa chaotyczna i zbyt rozwleczona - o wiele ciekawiej byłoby, gdyby dzieciaki zostały uwięzione w nawiedzonym domu lub po prostu siedziały w nim dobrowolnie i czytały spisane przez pokrzywdzoną przez los dziewczynę historyjki, a widz obserwowałby ich wizualizację. Grozy nie uświadczymy tu zbyt wiele, jednak otrzymamy parę przyzwoicie sfilmowanych chwil, w których można podskoczyć w kinowym fotelu - szkoda tylko, że mamy ich jak na lekarstwo, a zdecydowana większość polega na jump scenkach. Wygląda to trochę tak, jakby reżyser umiał i wiedział, jak odpowiednio zbudować napięcie, ale podporządkował się wizji producentów oraz dostosował do obecnie panujących trendów, a więc do przerażania oglądającego czymś, co nagle wyskakuje bezpośrednio przed kamerę lub zbliża się do niej. Takie tanie straszenie jest dość trywialne, aczkolwiek momentami, mimo wszystko, od biedy się sprawdza. Same ekranowe maszkary przedstawiano różnie - praktycznych efektów specjalnych, kostiumów czy charakteryzacji używano naprawdę często, jednakże nie obyło się bez obróbki komputerowej, która trochę zepsuła całość i odebrała "Upiornym opowieściom po zmroku" namacalność, natomiast nadała sztuczność. Mogło być skromniej, a bardziej przekonująco, gdyby zrezygnowano choćby z cyfrowej ciemności, często wypełniającej kadry czy rozbuchanego ataku animowanych komputerowo pająków. Nie wiem też, w jakim celu podrasowano na pececie "chrupiącego człowieka", odgrywanego przez Troja Jamesa - mężczyznę, który potrafi poruszać się bardzo nienaturalnie i wyginać swoje ciało w różny, makabryczny sposób. Jego chód oraz wygibasy same w sobie budzą lęk, więc dodatkowa ingerencja komputera była strzałem w kolano. W świetnym (oraz bezapelacyjnie najlepszym) segmencie "Scary Stories" z demonicznym strachem na wróble - Haroldem, ścigającym chłopaka także dała się we znaki słabej jakości grafika (wyrastanie kłosów zboża z ciała Tommy'ego).           
Tempo filmu jest asymetryczne - są fragmenty, gdzie dzieje się sporo, a my jesteśmy wrzucani w wir wydarzeń, a bywa tak, że akcja rozkręca się powoli lub nawet niemrawo. André Øvredal chyba nie mógł znaleźć złotego środka i nie wiedział, czy lepiej postawić na powściągliwość czy może na natłok zdarzeń. Postacie naszkicowane zostały raczej jednowymiarowo (a dla zachowania poprawności politycznej pierwsze skrzypce gra Latynos) - mamy ekipę dzieciaków-outsiderów, niezbyt lubianą wśród rówieśników, zafascynowaną wszystkim, co paranormalne i niezwykłe. Każde z nich zmaga się z indywidualnymi problemami i pełni w grupie jakąś rolę, lecz na ich temat dowiadujemy się niewiele, poza tym, co niezbędne dla fabuły. Młodzi aktorzy na szczęście poradzili sobie przyzwoicie i tchnęli nieco życia w dość płaskich bohaterów, dzięki czemu można ich w pewien sposób polubić - głównie na czas seansu, gdyż żadna kreacja na dłużej w pamięć z pewnością nie zapadnie. Pojawiające się akcenty humorystyczne wypadają nie najgorzej - są nienachalne, o dziwo dość umiejętnie wplecione. Odniesienia do sytuacji politycznej, która panowała w Stanach Zjednoczonych w 1968 roku (trwała kontrowersyjna wojna wietnamska, a wybory prezydenckie zbliżały się wielkimi krokami) podobały mi się i uważam, że sekwencje z archiwalnymi spotami wyborczymi, komunikatami radiowymi lub rozmowami uczniów na temat Wietnamu stanowiły atrakcyjny smaczek oraz swoiste puszczenie oka do odbiorcy przez twórców "Upiornych opowieści". Podsumowując - przedsięwzięcie to, reklamowane nazwiskiem André Øvredala oraz Guillermo del Toro, pełniącego tutaj funkcję producenta i pomysłodawcy scenariusza mogło być plastycznym, nastrojowym, młodzieżowym horrorem w baśniowej stylistyce, ale komuś zależało na tym, aby projekt jak najbardziej dotarł do mas, więc koniecznie musiały znaleźć się w nim jump scenki czy duch mszczący się za doznane w przeszłości krzywdy, którego w ostatnich minutach łatwo udobruchać współczuciem (co od lat jest wałkowane w co trzecim amerykańskim dreszczowcu). "Upiorne opowieści po zmroku" ogląda się z przyjemnością, jednak ciężko mówić tu o jakiejś większej satysfakcji z projekcji. Przeciętniak ze zmarnowanym potencjałem - moja ocena to jakieś 5,5/10, byłem na tym z dziewczyną w krakowskim Cinema City.                              

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)