czwartek, 5 września 2019

"Armia wilków - Dog Soldiers" (2002)

"Armia wilków - Dog Soldiers" (2002) - Anglicy tym filmem udowodnili, że również potrafią kręcić pełnokrwiste, trzymające w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty horrory i nie straszny im niski budżet czy inne finansowe utrudnienia. Pomysł na "Dog Soldiers" zrodził się już w połowie lat 90., jednak realizacja produkcji ruszyła dopiero grubo po 2000 r., lecz nie wpłynęło na jej jakość, bowiem stworzono ją staroszkolnymi technikami (animatronika, kostiumy, charakteryzacja, kukły, sztuczne wnętrzności), bez użycia animacji komputerowej, bullet-time'u, slow-motion czy reszty wizualnych bajerów, wykorzystywanych na przełomie wieków. Twórcom "Armii wilków" zależało na tym, by widz zamiast na efektach specjalnych, koncentrował się na prezentowanej historii i głównych postaciach, czyli sześciu żołnierzach, którzy podczas odbywania rutynowych, wojskowych manewrów w Szkocji stają się celem watahy wilkołaków. Oczywiście fabuła nie będzie tak banalna, jak na pierwszy rzut oka może się wydawać, ponieważ znajdzie się tutaj parę dość interesujących, scenariuszowych twistów, a i wyjdzie na jaw, że obecność komandosów w szkockich lasach to nie przypadek. Ćwiczenia wykonują akurat w miejscu, o jakim od lat krążą niepokojące legendy (regularne zaginięcia turystów, brak ciał ofiar, nieznani sprawcy), zaś w okolicy stacjonuje też inna jednostka, chociaż jej misja jest ściśle tajna, nieznana widzom. Nie uświadczymy tutaj zbędnego bohaterstwa na pokaz ani patosu, często pojawiającego się w amerykańskim kinie grozy, ale za to dostaniemy specyficzny, angielski humor oraz grupę wyrazistych, niezłomnych żołdaków z krwi i kości, których zmagania z leśnymi bestiami ogląda się z niemałym zainteresowaniem. Minęła ponad dekada, odkąd po raz pierwszy obejrzałem "Dog Soldiers" w TVP, aczkolwiek do tej pory uważam, że to najlepszy obraz o wilkołakach, jaki kiedykolwiek powstał - zamiast łopatologicznego wyjaśniania na każdym kroku, co to za potwory i czym się kierują, nudnych tyrad na temat dalszych losów człowieka, przeobrażającego się w wilka, mamy nieustającą akcję, gęstą atmosferę oraz krwawą, B-klasową jatkę w bezkompromisowym wydaniu. Jakoś nigdy nie przemawiał do mnie dość nużący "Skowyt" Joe'go Dante czy średnio udany, gubiący rytm "Amerykański wilkołak w Londynie" Johna Landisa, a ten tytuł w pełni mnie usatysfakcjonował, natomiast przedstawione w nim kreatury zrobiły na mnie niegdyś niesamowite wrażenie.
Co prawda w dziele, wyreżyserowanym przez Neila Marshalla nie zobaczymy żadnych widowiskowych przemian Homo sapiens w zwierzę, czym zasłynęły wymienione powyżej projekty, ale sam image wilkołaków jest po prostu zajebisty i budzący przerażenie. Mroczne, nieludzkie sylwetki, szybko poruszające się między drzewami, za młodu nieźle zawładnęły moją wyobraźnią i przez jakiś wchodząc do lasu po zmroku czułem się dość nieswojo. Całości wiele też daje dynamiczna praca kamery oraz sprawny montaż, dzięki czemu odnosimy wrażenie, jakbyśmy znajdowali się w samym centrum wydarzeń, gdzie dookoła coś się skrada i atakuje w najmniej oczekiwanym momencie. Górska sceneria cieszy oko - luksemburskie lasy z powodzeniem udają malowniczą Szkocję, a przy tym wyglądają całkiem znajomo, swojsko. Ekipa odciętych od cywilizacji wojaków została barwnie napisana - każdy z protagonistów jest obdarzony odpowiednią charyzmą i wypada przed kamerą wiarygodnie (cała obsada przeszła specjalny trening, przygotowujący do roli żołnierzy), a oprócz tego to banda naprawdę twardych Angoli, którzy wilkołaków traktują jako kolejnego przeciwnika do wyeliminowania. Nikt tu nie wymięka, tylko wykorzystuje zdobytą wcześniej wiedzę i umiejętności, by przetrwać szarżę nieznanych do tej pory antagonistów, ocalić siebie oraz kolegów i wrócić do domu na mecz Anglia-Niemcy. Niestety, nie każdemu będzie to pisane ;). Sekwencje, kiedy oddział sierżanta Wellsa barykaduje się w leśnej chatce oraz odpiera ataki wroga, mającego zdecydowaną przewagę liczebną są bardzo umiejętnie sfilmowane i w efekcie przyspieszają pracę serca czy nieustannie trzymają oglądającego za przysłowiową mordę. Posoka tryska hektolitrami, do położonego na uboczu domu drzwiami i oknami wdzierają się potwory, ludzie pod dowództwem Wellsa dzielnie ostrzeliwują się lub bronią przedmiotami codziennego użytku (gorąca woda, narzędzia ostre, młotek), zaś muzyka zagęszcza atmosferę.
Neil Marshalla precyzyjnie buduje klimat z wprawą Georga A. Romero lub Johna Carpentera; widać, że Brytyjczyk inspirował się twórczością tych uznanych, hollywoodzkich filmowców, lecz nie można zarzucić mu biernego naśladownictwa - "Dog Soldiers" przesiąknięte jest autorskim, indywidualnym stylem osoby, która doskonale wie, co i w jaki sposób pokazać publice. Marshall postawił na prostotę, oldschoolowe wykonanie, pieczołowicie wykreowany nastrój ciągłego zagrożenia oraz charyzmatycznych bohaterów i ze swoich założeń wywiązał się na szkolną 5-tkę. Przy okazji potraktował swój projekt z lekkim przymrużeniem oka, by filmu o wilkołakach nie cechował nader poważny ton - brutalność oraz gore autor serwuje z dystansem, czasem czarnym humorem (wychodzące na wierzch jelita, wyszarpywane przez psa, sklejanie bez mała rozprutego sierżanta), a ekranowi komandosi notorycznie rzucają pod nosem suchymi one-linerami bądź ironicznymi komentarzami, jak na prawdziwych twardzieli przystało. "Armia wilków" to według mnie godny następca kultowego "Predatora" i jeden z najsolidniejszych horrorów XXI wieku, który posiada cechy najsłynniejszych przedstawicieli gatunku (pobrzmiewają tu echa "Szczęk", "Nocy żywych trupów", "Martwego zła" czy wspomnianego "Predatora"): panujący klimat jest pierwszorzędny, reżyser ma wprawną rękę, zgrabnie opowiada nam stworzoną przez siebie intrygę, zaś strona techniczna ma się pysznie. Ponadto energiczny soundtrack zapada w pamięć, a aktorzy, tacy jak Kevin McKidd czy Sean Pertwee brylują i na planie bawią się przednio. Godziwa rozrywka z odpowiednią dawką dreszczyku - czego chcieć więcej? Moja ocena to bite 8/10. Przedsięwzięcie to posiadam na DVD od Kino Świat, gdzie na lektorce mamy Macieja Gudowskiego (tłumaczenie ujdzie, pada nawet parę bluzgów). Na VHS od tego samego dystrybutora ponoć również on to czytał i jak kojarzę to także na TV Puls. Nie wiem niestety, jaki lektor był w dawnym TVP, w okolicach 2007-2009 r., bo za łebka skasowałem to nagranie (a teraz tego żałuję).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)