wtorek, 3 września 2019

"Blair Witch Project" (1999)

"Blair Witch Project" (1999) - niegdyś bardzo głośny film, który spopularyzował w kinie grozy konwencję found footage oraz udowodnił, że największy strach budzi to, czego nie widać gołym okiem. Twórcy tej produkcji mieli na nią konkretny pomysł, postawili na innowacyjność i sprytną akcję marketingową - widzom przez długi czas wkręcano, że materiał, oglądany przez nich na dużym ekranie jest prawdziwy, a jego autorzy - studenci, którzy w 1994 roku wybrali się do przeklętego lasu kręcić wideo-reportaż na temat wiedźmy z Blair - naprawdę zaginęli podczas podróży, po czym zostali uznani za zmarłych. W trakcie seansu rzekomo obserwujemy zapis z ich ostatnich godzin, kiedy szykowali się do realizacji dokumentu, a następnie wyruszyli w głąb lasu, gdzie zaginęli bez śladu i najprawdopodobniej ponieśli śmierć w niewyjaśnionych okolicznościach. Reżyserzy - Daniel Myrick oraz Eduardo Sánchez stworzyli fikcyjną legendę wiedźmy z Blair, dookoła jakiej obracała się cała kampania marketingowa, a żeby wszystko było jak najbardziej wiarygodne, do swojego projektu zaangażowali nikomu nieznanych aktorów-debiutantów, których podobizny z dopiskiem "zaginieni" zaczęły pojawiać się w miasteczkach oraz na stronach internetowych. Występującym również wmawiano, że na terenie, gdzie się znajdują (leśna głusza) cyklicznie dochodzi do dziwnych, niewytłumaczalnych zjawisk, natomiast nocami na planie straszono ich, by przed kamerami zachowanie i przerażenie studentów wypadało jak najbardziej naturalnie. Efekt ten osiągnięto z powodzeniem - "Blair Wich Project", stylizowane na amatorskie nagranie "z ręki" wygląda dokładnie tak, jak wyglądać powinno. Główni bohaterowie rozmawiają nierzadko o głupotach, w chwilach zagrożenia notorycznie toczą ze sobą spory oraz podejmują głupie decyzje, obraz zaś ciągle się trzęsie i rusza, wszak rejestrowali go skołowani, zastraszani przez resztę ekipy aktorzy.
Jak się w trakcie premiery okazało, wielu kinomanów nabrało się na to, że oglądają rzeczywisty, odnaleziony po latach materiał, uchwycony przez młodych ludzi, którzy przepadli gdzieś w nawiedzonym lesie. W kupieniu tej filmowej mistyfikacji pomógł fakt, że w żadnym ujęciu nie widać niczego nadprzyrodzonego (nawet samej czarownicy); jedyne, co tu straszy, to słyszane krzyki spanikowanych studentów, kroki kogoś nieznajomego w oddali i nocne odgłosy. Pojawiają się też tajemnicze, kamienne kopce i dziwnie związane gałązki - nic nadzwyczajnego, jednak dość niepokojącego, zważywszy na okoliczności, w jakich znaleźli się protagoniści. Przy tworzeniu tego kameralnego, niezależnego horroru nie wykorzystano praktycznie żadnych efektów specjalnych ani wizualnych - czysty minimalizm, wpływanie za pomocą banalnych środków (o jakich wspominałem powyżej) na wyobraźnię odbiorcy, który ma uwierzyć w tragiczne wydarzenia z okolic Burkittsville z 1994 roku. Nie uświadczymy także ani dynamicznej akcji ani jakiegoś skrupulatnego budowania napięcia - obserwujemy po prostu to, co udało się sfilmować Heather, Michaelowi oraz Joshui, czyli fragmenty zwyczajnych rozmów, codziennych czynności, a później kłótni, ataków paniki czy błądzenia po zaroślach. Miejscami bywa nudnawo, gdy nasza trójka próbuje znaleźć wyjście z lasu i notorycznie kręci się po krzakach, ale są i momenty wyjątkowo trzymające w napięciu, np. kiedy zlęknieni, początkujący filmowcy siedzą w namiocie i nasłuchują podejrzanych dźwięków dochodzących z zewnątrz - upiornych śmiechów, trzasków deptanych gałązek czy czyjegoś żałosnego zawodzenia.
"Blair Witch Project" ogląda się w skupieniu, z niemałym zainteresowaniem, ale pod warunkiem, że odbywamy samotny seans w środku nocy, ze słuchawkami w uszach - wtedy, w ciszy i mroku, powolnie śledząc historię zaginionych studentów można odczuć mroczny, specyficzny, niepokojący klimat tego skromnego widowiska. Wieczorne oglądanie z DVD ze znajomymi przy pizzy, chipsach i piwie raczej odpada, ponieważ większość będzie raczej znużona i rozczarowana całością - dreszczowiec Daniela MyrickaEduardo Sáncheza to pozycja przeznaczona do indywidualnego obcowania z nią w domowym zaciszu, kiedy nic nie odwraca naszej uwagi od telewizora i prezentowanej intrygi. Osobiście cenię sobie ten tytuł i co jakiś czas do niego wracam, aczkolwiek nie uważam, aby stanowił on jakieś gatunkowe arcydzieło. Owszem, twórcy mieli oryginalną koncepcję na niebanalny, pomysłowy horror oraz jego szczegółowe, staranne wykonanie, by przypominał pospolite, amatorskie nagranie, a nie fabularyzowane przedsięwzięcie, jednak będąc przy napisach końcowych zaczyna towarzyszyć nam pewien niedosyt, że z "Blair Witch Project" szło jednak wycisnąć nieco więcej. Moim zdaniem spokojnie można było wmontować jeszcze kilka scen rozgrywających się w nocy (a było z czego wybierać, utrwalono ok. 20 godzin surowego materiału), gdy coś grasuje w pobliżu namiotu studenciaków, ciut rozszerzyć zakończenie w chacie Rustina Parra o choćby jakieś poruszające się cienie, bliżej niezidentyfikowane odgłosy czy też zwyczajnie wydłużyć sam wątek krążenia po upiornym domostwie, ponieważ film kończy się w najciekawszym punkcie kulminacyjnym. Oczywiście nie traktuję tego co opisałem jako zarzut - to tylko moje luźne spostrzeżenie odnośnie tego, czego mi tutaj zabrakło, czyli większej ilości sugestywności oraz intensywności. Moja ocena to mocne 6/10. Ten powstały u schyłku lat 90. przebój emitowany był dawniej na kanałach TVP oraz Polsatu, a ostatnio można go spotkać w stacji Stopklatka TV z Piotrem Borowcem na lektorce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)