niedziela, 1 września 2019

"Predator" (1987)

"Predator" (1987) - jeden z najsłynniejszych hitów lat 80., będący wyznacznikiem nowych standardów w kinie akcji/sci-fi oraz mający wpływ na wieloletni kult Arnolda Schwarzeneggera, który w tamtym momencie i tak miał na koncie wiele szlagierów ("Conan Barbarzyńca", "Terminator", "Commando"). Realizacja "Predatora" do łatwych nie należała - nie sprzyjały temu warunki pogodowe w Meksyku (panowały upały bądź też bardzo niskie temperatury), teren był nieprzystępny, część ekipy przechodziła zatrucie pokarmowe, zaś budżet przekroczono w trakcie nagrywania, ponieważ kostium Predatora musiał zostać zaprojektowany oraz przygotowany jeszcze od nowa. Pierwotnie, w rolę kosmicznego łowcy wcielał się nikomu wówczas nieznany Jean-Claude Van Damme, a sama bestia przypominała jaszczura z głową krewetki. Belg odszedł jednak z planu po paru dniach zdjęciowych, a do poprawienia wizerunku ekranowego potwora zatrudniono weterana charakteryzacji i animatroniki - Stana Winstona, poleconego przez samego Arnolda Schwarzeneggera, z którym specjalista ten pracował już nad efektami do "Terminatora". Odstąpiono od początkowego image'u Predatora, obdarzonego głową zmutowanego skorupiaka, mającego cechy wojownika ninja (z którego wyśmiewał się nawet sam Arnold) na rzecz humanoidalnej, inteligentnej istoty z dość oryginalnym obliczem oraz charakterystycznymi szczękami, wymyślonymi ponoć przez Jamesa Camerona. W nową wersję kosmity wcielił się bardzo wysoki, czarnoskóry, mocno zaangażowany w projekt Kevin Peter Hall - przeciwieństwo znacznie niższego i kapryśnego JVCD (karatece niezbyt odpowiadał fakt, że robi głównie za rekwizyt, a jego twarzy nie widać nawet przez sekundę). Wspomnę jeszcze o tym, że jedna z pierwszych koncepcji wyglądu przybysza z kosmosu przewidywała u niego długą szyję, psią mordę i jedno oko, aczkolwiek pomysł ten umarł śmiercią naturalną (i bardzo, bardzo dobrze).
Scenariusz "Predatora" jest dość prosty (co zresztą zarzucali krytycy w popremierowych recenzjach) i przedstawia historię typową dla actionerów z okresu wypożyczalni kaset wideo - grupa twardych komandosów, którzy z niejednego pieca chleb jedli otrzymuje pozornie łatwą do wykonania misję odbicia ministra oraz zakładników z rąk rebeliantów w dżungli w Ameryce Środkowej. Szybko wychodzi na jaw, że to tylko przykrywka dla tajnej operacji CIA, tj. przechwycenia wartościowych danych wywiadowczych z rąk partyzantów. Rzekome uprowadzenie ważnej osobistości to bezwstydny blef przełożonych oraz agenta CIA Dillona, lecz nie to będzie największym problemem grupy elitarnych żołnierzy - niedługo po wykonaniu zadania stają się oni celem czegoś ukrywającego się wśród drzew i wcale niebędącego człowiekiem. Zdziesiątkowana jednostka pod dowództwem majora "Dutcha" rozpoczyna walkę z zamaskowanym przeciwnikiem. Film rozpoczyna się jak rasowy obraz sensacyjny z mnóstwem strzelanin, wybuchów i napakowanych facetów rzucających one-linerami, ale stopniowo oraz bardzo nastrojowo przeradza się w stonowane science-fiction z nutką grozy, a także genialnie wykreowanym klimatem osaczenia i nieustannego zagrożenia. John McTiernan w trakcie kręcenia tegoż tytułu był początkującym rzemieślnikiem, mimo to z gracją doświadczonego reżysera poprowadził całe przedsięwzięcie i ze swojego zadania wywiązał się profesjonalnie, choć nie brakowało licznych komplikacji oraz utrudnień, o jakich pisałem w pierwszym akapicie. Do sukcesu "Predatora" i panującej w nim gęstej aury przyczynił się również operator kamery - Donald McAlpine, który materiał filmował zza drzew (uzupełnionych niekiedy sztucznymi liśćmi, ponieważ w czasie realizacji niektóre były już ogołocone) lub spomiędzy roślinności otaczającej protagonistów, co potęgowało duszną, klaustrofobiczną atmosferę oraz wzmagało napięcie podczas seansu.
Ciekawym zabiegiem jest również pokazywanie niektórych momentów z punktu widzenia Predatora (termowizja), co w połączeniu z ujęciami zza drzew/krzaków wywierało naprawdę mocne wrażenie. Tempo w dziele McTiernana znakomicie się rozkręca - od samego początku wiele się dzieje, całość jednak z czasem potrafi być coraz bardziej elektryzująca, emocjonująca i dynamiczna. Mamy konkretną, dziś już niezwykle kultową strzelaninę w obozie partyzantów, obserwowaną przez pozaziemskiego myśliwego, a następnie jego atak na oddział Dutcha, prowadzący do pamiętnego finału, kiedy to Arnold Schwarzenegger będzie musiał samotnie zmierzyć się z obcym. W międzyczasie dostaniemy też świetne sceny z  ludźmi majora, szykującymi się na walkę z kosmitą oraz zastawiającymi na niego wojskowe pułapki. Całokształt bardzo ładnie ilustruje kapitalny soundtrack autorstwa Alana Silvestri, bez którego "Predator" wiele by stracił. Efekty specjalne stoją na wysokim poziomie i do dziś zachwycają swoją pomysłowością oraz nowatorskością. Sama kreatura z kosmosu to człowiek w specjalnym, wspomagany mechanizmami kombinezonie, o czym mogliście wcześniej przeczytać, ale to nie wszystko - drapieżca posługuje się tutaj specjalnym kamuflażem, który czyni go niewidocznym, a żeby to widzom zaprezentować, ekipa filmowa musiała się srogo nagimnastykować. W chwilach, kiedy potwór znajduje się w ruchu, obserwujemy jego przezroczystą sylwetkę na tle dżungli, jednak widok przechodzący przez nią jest "zdeformowany" - najpierw więc rejestrowane aktora/kaskadera w czerwonym wdzianku w plenerze, a następnie w tym samym miejscu nagrywano już sam teren zielony, tyle że innymi obiektywami. W post produkcji wymazywano czerwoną postać z kadru, a w obszar, na jakim się znajdowała, wstawiano fragment dzikiego lasu, uchwyconego za pomocą zmienionych obiektywów - dzięki temu roślinność otaczająca Predatora różni się od tej odbijającej się w jego systemie maskującym.
W czerwone ubranko ponoć wciskano także małpkę, która w założeniu miała skakać po drzewach i imitować zwierzęce ruchy międzygalaktycznej poczwary, jednakże zwierzak niezbyt chciał współpracować i notorycznie zrzucał z siebie kostium, co doprowadziło do zaniechania takiego rozwiązania. Planowano również, by w końcówce Dutch odnalazł intruza i zabił go w jego własnym statku, ale nie starczyło pieniędzy na wizualizację tego pomysłu (a budżet i tak został już przekroczony). Co się jednak odwlecze, to nie uciecze - takie zakończenie trafiło do sequela przeboju John McTiernana. Poza Austriackim dębem (który wziął parę dni urlopu z racji ślubu z Marią Shriver) wystąpili tu tacy wyjadacze jak: Bill Duke ("Commando", "Ptaszek na uwięzi"), Carl Weathers (seria "Rocky", "Komandosi z Navarony"), Jesse Ventura ("Uciekinier"), Sonny Landham ("Osadzony", "Najlepsi z najlepszych 2"), który z powodu napadów agresji musiał być pilnowany przez wynajętego ochroniarza, Shane Black (kiedyś świetny scenarzysta, aktualnie facet odpowiedzialny za zbezczeszczenie cyklu o niewidzialnym drapieżcy) oraz Sven-Ole Thorsen w epizodzie jako ruski oficer. Cóż więcej mogę powiedzieć? "Predator" jest legendarnym arcydziełem z czasów VHS, które nie dość, że dało popkulturze personę Yautja - łowcy z innej planety, wpisanym na stałe do historii amerykańskiej kinematografii, to jeszcze dostarcza rozrywki na najwyższym poziomie i w najlepszym stylu. Oceniam na 9/10 - mam ten film na VHS od Imperial z Knapikiem, ale niestety ze słabym tłumaczeniem oraz z TVP1 z Olejniczakiem z dość niezłym przekładem. Dawniej widziałem go jeszcze na Polsacie z Łukomskim, a wcześniej z Uttą. Kiedyś chciałbym mieć to także na piracie z bluzgami z jakimś dobrym lektorem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)