"1941" (1979) - po nakręceniu "Szczęk", mających za sobą spektakularny sukces oraz równie dochodowych "Bliskich spotkaniach trzeciego stopnia", Steven Spielberg postanowił wyreżyserować zwariowaną komedię wojenną, do której scenariusz napisał Robert Zemeckis i Bob Gale. W trakcie premiery film spotkał się jednak z ostrą krytyką, a i nie zarobił tyle, co reszta obrazów Spielberga (chociaż wbrew powszechnej opinii nie był finansową klapą). Ponadto, w USA tytuł ten uchodzi za niewypał (narzekano m.in na zbyt pokręconą historię, przesadzony humor, nieamerykański wydźwięk), wypadek przy pracy słynnego reżysera, lecz na przestrzeni lat dorobił się on statusu kultowego i ma swoje oddane grono zwolenników. Jeżeli chodzi o fabułę, to ciężko ją przybliżyć bez spoilerowania, ponieważ "1941" to jedna wielka farsa, przysłowiowa jazda bez trzymanki, w której bohaterowie wychodząc z jednej absurdalnej sytuacji wpadają w kolejną, jeszcze bardziej prześmiewczą. Gag goni gag, a niedorzeczności się mnożą - załoga japońskiej łodzi podwodnej, po przegapieniu ataku na Pearl Harbor postanawia zniszczyć Hollywood i wrócić do ojczyzny w glorii i chwale, jankeski kapitan "Dziki Bill" Kelso ściga swoim samolotem wyimaginowanych "Japońców", zaś armia amerykańska, w obawie przed ich nalotem, instaluje działo przeciwlotnicze na podwórku rodziny Douglasów. Scenariusz momentami luźno łączy wszystkie te sceny - to raczej zbiór żartów zainspirowanych prawdziwymi wydarzeniami oraz incydentami, np. zamieszkami między żołnierzami a Zoot Suitersami z lat 40. czy ustawianiem przez armię Stanów Zjednoczonych baterii przeciwlotniczej na czyjejś prywatnej posesji. Wątki poszczególnych postaci rozgrywają się niezależnie od siebie, co niestety wprowadza czasem spory chaos, jednak w czasie trwania produkcji stopniowo się ze sobą zazębiają.
Prezentowany przez Spielberga, Zemeckisa oraz Gale'a humor jest slapstickowy, chwilami rubaszny, zaś teksty rzucane przez poszczególnych protagonistów często zawierają różne podteksty (np. dialogi pomiędzy kapitanem Birkheadem a Donną Stratton, lubującą się w erotycznych, powietrznych przygodach). Większość dowcipów, czy to słownych czy sytuacyjnych zdecydowanie bawi, przez co nieraz można parsknąć śmiechem, lecz są i takie sekwencje, które rozweselają umiarkowanie (uganianie się kaprala "Prężnego" za Betty) lub też wcale. Jednego możemy być jednak pewni - Steven Spielberg już nigdy później nie nagrał niczego równie osobliwego, bezkompromisowego oraz autorskiego, a w ostatnim czasie wręcz całkowicie odcina kupony od swojej kariery i filmuje głównie poprawnie polityczne przedsięwzięcia pozbawione pazura, mające wyłącznie sprzedać się publice. Zresztą - on sam nie lubi "1941", po 2000 r. poprawił swój hit "E.T" (agenci federalni zamiast broni trzymają krótkofalówki), natomiast w którymś z wywiadów sprzed paru lat wspomniał, że obecnie na pewno nie zrealizowałby czegoś takiego jak "Szczęki". Widać nadchodzi czas na emeryturę 😉. Atrakcji w projekcie z 1979 roku znajdziemy tak wiele, że w pewnym momencie można poczuć przesyt - całość jest tak dynamiczna, naspeedowana, a na ekranie tyle się dzieje, że w drugiej połowie można zacząć być "zmęczonym" tą intensywnością. Oczywiście nie traktuję tego jako zarzut - to jedynie moje spostrzeżenie. Efekty specjalne stoją na najwyższym poziomie i nawet dziś, po kilkudziesięciu latach od premiery zastosowane w "1941" miniatury/blue box oraz pirotechnika robią kolosalne wrażenie.
Na korzyść widowiska działa też wyśmienita gra aktorska - każda z występujących osób dostała mocno przerysowaną rolę, pasującą do konwencji dzieła Spielberga, a w produkcji wzięli udział najlepsi, ówcześni, hollywoodzcy komicy, tacy jak Dan Aykroyd, John Candy czy fenomenalny, nieodżałowany John Belushi. Wszyscy wspólnie stworzyli pamiętne, interesujące kreacje, jednak resztę obsady przyćmił właśnie Belushi, będący na dalszym planie - czasem aż szkoda, że nie poświęcono mu więcej uwagi. "Dziki Bill" Kelso, w którego się wcielił, to persona tak barwna i zabawna, że "1941" śmiało można oglądać tylko z jej powodu. Ponadto, pojawiają się tu takie gwiazdy jak Treat Williams, Lorraine Gary, Christopher Lee, Toshirô Mifune, Nancy Allen czy Murray Hamilton. Spielberg doskonale zbudował klimat lat 40. oraz panujących wtedy realiów - scenografia, dekoracje i wykonanie zasługują na najwyższą pochwałę. Przyjęta przez niego stylistyka nie każdego widza urzeknie, aczkolwiek znajdą się tacy, dla których będzie ona nie lada gratką (np. dla mnie). Już pierwsze minuty pokazują, w jakiej estetyce będzie utrzymany ten film, gdyż Spielberg we wstępie parodiuje tu sam siebie oraz swoje "Szczęki" i w scenie otwierającej komedię dostajemy ujęcie z młodą, nagą dziewczyną, biegnącą przez plażę i wskakującą do wody, która następnie zaczyna przeraźliwie krzyczeć - nie z powodu ataku żarłacza białego, ale przez to, że tuż pod nią zaczyna wynurzać się japoński okręt podwodny (fragment ten ilustruje oczywiście temat przewodni Johna Williamsa z hitu o rekinie ludojadzie). Mogę zdradzić, że dalej jest jeszcze bardziej szaleńczo i abstrakcyjnie 😉. Obraz ten dostarczył mi sporo rozrywki, mimo iż posiada swoje wady. Na chwilę obecną oceniam go na bardzo mocne 6,5/10 - ocena może wzrosnąć wraz z kolejnym seansem, który z pewnością za jakiś czas się odbędzie. "1941" mam nagrane z TVP1 z lat 90. z Jarosławem Łukomskim w tł. Tomasza Beksińskiego, czyli w najlepszej istniejącej kopii.
Emmm kilka lat temu wróciłem do tytułu ale juz nie bawił tak jak w latach 90tych gdy ogladalem za pierwszym razem
OdpowiedzUsuńNo cóż, może po latach nie zrobił takiego wrażenia jak niemal 30 lat temu :)
OdpowiedzUsuń