piątek, 16 sierpnia 2019

"Megalodon: Bestia z otchłani" (2002)

"Megalodon: Bestia z otchłani" (2002) - z reguły staram się nie tracić czasu na takie sery klasy Z, niekiedy jednak zdarza mi się obejrzeć któryś z nich, bo zainteresuje mnie jego fabuła, tematyka lub po prostu mam chęć zobaczyć coś głupiego - nie samym kinem ambitnym czy klasykami VHS człowiek żyje. Niektóre z tych tanich gniotów okazują się być w miarę strawne i czasem szkoda, że nie wyłożono na nie większej kasy lub nie zatrudniono bardziej kompetentnych osób do ich realizacji, ale nieraz trafimy na film tak okropnie zły, że nie pomógłby mu nawet wielomilionowy budżet czy zagwarantowany udział gwiazdorskiej obsady. "Megalodon" uplasował się gdzieś pośrodku - obraz ten w żadnym wypadku nie należy do udanych i nie ma w sobie niczego, co mogłoby skłonić do zastanowienia się, jaki byłby produkt finalny, gdyby w projekt włożono więcej starań, ale też nie wypada najgorzej i nie wzbudza chęci przerwania seansu po paru minutach z poczuciem niesmaku. Produkcja ta jest zwyczajnie słaba, nudnawa i wyraźnie poskąpiono na nią dolarów, co widać w każdym kadrze. Nie dostarcza godnej rozrywki, lecz jednocześnie nie wywołuje bólu zębów ani żadnego innego mindfucka. Fabuła "Bestii z otchłani" koncentruje się na nowoczesnej platformie wiertniczej, której odwierty sięgają głębiej niż jakiejkolwiek innej. Załoga placówki, wykonując swoją pracę nieświadomie przebija się do ukrytego, podwodnego, pradawnego świata, z jakiego wydostaje się prehistoryczny rekin - Megalodon. Zwierzę zaraz po opuszczeniu swojej dotychczasowej kryjówki rozpoczyna łowy, a za jego ulubiony kąsek robią robotnicy platformy. Kiedy wielu z nich ginie w szczękach potężnej ryby, reszta postanawia naprawić swoje błędy i unicestwić krwiożerczego drapieżnika.
Scenariusz jest typowy dla takich podrzędnych horrorów i zawiera dość oklepane wątki jak choćby ukryty w głębinach ekosystem, do jakiego przebijają się wiertacze. Główni bohaterowie podejmują głupie, nieprzemyślane decyzje, za co przypłacają własnym życiem, a gdzieś w tle przewija się stary jak świat, dość banalny, proekologiczny motyw, przedstawiający człowieka jako niszczyciela środowiska, który od natury dostaje pstryczka w nos za swoją arogancję i destruktywne postępowanie. Bardzo podobną intrygę otrzymaliśmy w zeszłorocznym "The Meg" i aż zastanawiałem się, czy "Megalodon" stanowił jakąś inspirację dla blockbustera z Jasonem Stathamem, ale to podobieństwo wynikło raczej z reguł rządzących podgatunkiem "animal attack". Jeżeli chodzi o stronę techniczną "Bestii z otchłani", to jak się zapewne domyślacie, za większością efektów specjalnych stoi wątpliwej jakości CGI - cała platforma wiertnicza wraz z rekinem zostały stworzone cyfrowo i momentami wygląda to tak, jakbyśmy patrzyli na komputerową symulację z programów dokumentalnych od Discovery Channel, a nie na film fabularny. Opady deszczu, woda, helikopter lub kry również potrafią razić bardzo nienaturalnym, plastikowym CGI. Niemniej jednak, przy potraktowaniu całości z dystansem, wszystkie te widoki są do przeżycia, wszak w wielu dzisiejszych gniotach grafika komputerowa ma jeszcze gorszy poziom niż ta tutaj - z 2002 roku. Śmiało mogę też napisać, że odrobina powściągliwości i pomysłowości twórców przysłoniłaby braki ówczesnego CGI - w tamtym okresie podobna animacja stosowana była nawet w hollywoodzkich hitach, ale z większą rozwagą, maskowana choćby ciemnym oświetleniem/szybko zmontowanymi ujęciami etc. W "Megalodonie" prezentowanie mocno sztucznego przodka żarłacza białego oraz innych pecetowych obiektów w całej krasie i pełnym świetle jest totalnym strzałem w kolano. Gra aktorska czy muzyka to aspekty, o jakich ciężko jakkolwiek się wypowiedzieć - w tle słyszymy jakąś partyturę, aczkolwiek ani ona ziębi ani grzeje, aktorzy zaś zaliczają nijakie, bezpłciowe występy, lecz ciężko ich za nie winić, skoro całość nie ma żadnej wyrazistości. "Megalodon: Bestia z otchłani" określam jako mizerne przedsięwzięcie, w którym próżno doszukiwać się jakichś walorów, ale da się przez nie przebrnąć bez zamiaru wydłubania sobie oczu. Tylko dla miłośników tandetnych shark-movies, reszta widzów może sobie odpuścić. Moja ocena to 3,5/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)