czwartek, 16 maja 2019

"W mgnieniu oka" (1992)

"W mgnieniu oka" (1992) - dla dzisiejszej widowni film praktycznie nieznany, ale niegdyś zachwycał i rozpalał wyobraźnię kinomanów oraz fanów Rutgera Hauera. Pierwszy raz zetknąłem się z nim w wieku paru lat, oglądając go z dziadkiem jakoś późnym wieczorem w telewizji. Wywarł wtedy na mnie ogromne wrażenie i mocno wbił się w pamięć. Jakiś czas temu udało mi się zdobyć go na kasecie wideo od Fan Media, co pozwoliło powrócić wspomnieniom, a oprócz tego okazało się, że produkcja ta jest naprawdę solidna i maksymalnie wciągająca - nic więc dziwnego, że za szczyla tak mi się spodobała, skoro teraz, jako dorosły facet nadal się nią jaram i na samą myśl o niej aż mnie korci, żeby zrobić sobie re-watch. Rutger Hauer wciela się tutaj w nerwowego glinę - Harley'a Stone'a, byłego alkoholika, który obsesyjnie poszukuje maniakalnego mordercy, jaki dokonuje krwawych rzezi, a także wyrywa oraz zabiera serca swych ofiar. Sprawa ta ma dla funkcjonariusza policji charakter osobisty, bowiem zabójca odpowiada za śmierć partnera i przyjaciela Stone'a. Wymięty detektyw, tkwiący na granicy życia i śmierci, jadący całodobowo na kawie i czekoladzie (zastępstwo alkoholu) dochodzi do wniosku, że tajemniczy zwyrodnialec być może nie jest człowiekiem, a popełniane przez niego zbrodnie prawdopodobnie mają ukryty sens, jakiego wcześniej nie dostrzegał. W tym samym czasie zgorzkniałemu stróżowi prawa zostaje przydzielony nowy kolega - oksfordzki, ofermowaty gryzipiórek, Dick Durkin. Czy mimo różnic obaj mężczyźni znajdą nić porozumienia i wspólnie stawią czoła nieuchwytnemu psychopacie z nadnaturalnymi zdolnościami? Tego dowiecie się, sięgając po "Split Second" :).
Akcję obrazu osadzono w futurystycznym Londynie z... 2008 roku, więc z perspektywy czasu można przyjąć, że rozgrywa się ona w alternatywnej przeszłości, gdzie miasto to zostało zalane nieustającymi deszczami i nie sprawia wrażenia przyjaznego. Protagonista kreowany przez Hauera snuje się po mokrych, klaustrofobicznych, mrocznych uliczkach, obskurnych nocnych klubach czy barach, czekając na kolejny atak maniaka z nadzieją, że a nuż uda się go ująć. Tego typu sceny ogląda się w napięciu i podobnie jak główny bohater zastanawiamy się, gdzie uderzy przebiegły adwersarz oraz próbujemy przewidzieć kolejny jego ruch. Nasze snucia idą jednak na marne, ponieważ reżyser sprytnie zwodzi widza, nie dając mu żadnych wskazówek, kim lub czym może być wyrywacz serc, co nim kieruje i na podstawie czego wybiera swoje ofiary. Wiemy tylko, że działa według jakiegoś klucza, a za jeżącymi włos na głowie morderstwami kryje się coś więcej niż z początku mogłoby się wydawać. Klimat w "W mgnieniu oka" został świetnie zbudowany, zaś atmosfera gęstnieje stopniowo, niespiesznie - im dalej jesteśmy, tym z większą ilością emocji i punktów kulminacyjnych mamy do czynienia. Scenografia jest idealna - mimo niskiego budżetu, wynoszącego 7 milionów dolarów, twórcy stworzyli przekonującą wizję zdegradowanego Londynu, czemu towarzyszy posępna, niebiesko-metaliczna, nocna kolorystyka, przywodząca na myśl "Łowcę androidów" czy filmy noir.
Centralna postać w wykonaniu Rutgera Hauera to barwny typ, sponiewierany przez życie, najtwardszy z najtwardszych, który nie cofnie się przed niczym, byleby ująć swojego przeciwnika. Rzuca one-linerami na lewo i prawo, ustawia pod ścianą wszystkich kumpli z wydziału, jednak w gruncie rzeczy poczciwy z niego chłop, z jakim chętnie wyskoczyłoby się na piwo, tudzież ubóstwianą przez niego kawę. Efekty specjalne stoją na wysokim poziomie i absolutnie nie mam do nich zastrzeżeń - gore oraz pirotechnika robi wrażenie i poraża realizmem, mimo niskich nakładów finansowych. Design filmowej bestii wygląda imponująco, wzbudza lęk i niewiele ustępuje image'owi Obcego czy Predatora, jednakże końcowe zachowanie potwora kłóci się z tym, co wcześniej widzieliśmy na ekranie - w finale jest dość powolny i nie kwapi się do jatki, chociaż wcześniej był ultra szybki i atakował bez ostrzeżenia. Można to sobie tłumaczyć tym, że w końcówce dokonywał pewnego rytuału oraz pragnął odnieść się do wydarzeń sprzed lat, aczkolwiek to średnio satysfakcjonujące wyjaśnienie. Motyw okultyzmu zgrabnie wpleciono do fabuły, przez co elegancko uzupełnia on całość. Pojawia się także wątek buddy-movie - nowy partner Stone'a stanowi jego zupełne przeciwieństwo, co doprowadzi do wielu nierzadko zabawnych utarczek między nimi. Elementy humorystyczne są błyskotliwe, rozluźniają napięcie, a co najważniejsze - nie dekoncentrują widza. Twórcy postarali się, żeby wszystkie części składowe "Split Second" zostały zaserwowane w odpowiednich proporcjach i wzajemnie się uzupełniały, tak więc akcenty komediowe doskonale kontrastują z grozą oraz ponurym nastrojem.
Miłym dodatkiem był również widok broni oraz wozów przyszłości (lub raczej alternatywnej przeszłości). W postacie drugo- i trzecioplanowe wcielili się tacy aktorzy jak Pete Postlethwaite (policjant mający na pieńku ze Stone'em), Alun Armstrong (przełożony Harley'a), znany z "Tango i CashMichael J. Pollard, występujący tutaj epizodycznie jako szczurołap, a także Kim Cattrall ("Wielka draka w chińskiej dzielnicy", "Akademia policyjna"), która wygląda w "Split Second" wyjątkowo nieatrakcyjnie - ma dramatyczną fryzurę, sprawia wrażenie wychudzonej i nieobecnej, ale za to dwukrotnie rozbiera się przed kamerami ;). Oprawa muzyczna została ładnie skomponowana, a puszczany w tle odgłos bicia serca odpowiednio podnosi oglądającemu poziom adrenaliny. Podsumowując - "W mgnieniu oka" to klasyka złotego okresu wypożyczalni VHS, którą oceniam na 8/10. Jak wspomniałem, mam to na kasecie wydanej przez Fan Media, lektorem tej wersji jest Janusz Kozioł, zaś tłumaczenie opiewa w pokaźną ilość bluzgów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)