"Skarb w Srebrnym Jeziorze" (1962) - pierwsza część serii legendarnych, niemiecko-jugosłowiańskich filmów, przedstawiających losy nieustraszonego wodza Apaczów - Winnetou i jego przyjaciela, Old Shatterhanda. W tej produkcji bracia krwi muszą powstrzymać bandę samozwańczego "pułkownika", który wszedł w posiadanie mapy, prowadzącej do skarbu Indian, złożonego gdzieś w tajemniczym Srebrnym Jeziorze. Mężczyzna zdobył przedmiot bezprawnie - w celu przechwycenia mapy zamordował pewnego farmera, a także wziął jeńców. Syn zabitego oraz Winnetou wraz z Old Shatterhandem pragną odnaleźć skarb, nim bandyci położą na nim łapy i ocalić zakładników. Fabułę opisałem w dużym skrócie, ponieważ jest dość wielowątkowa, rozbudowana i nie chciałbym nikomu zepsuć zabawy podczas seansu. Nakręcony przez Haralda Reinla "Skarb w Srebrnym Jeziorze" to luźny, europejski western połączony z kinem przygodowym - chorwackie oraz niemieckie plenery imitują Dziki Zachód, zaś Indianie, Amerykanie i wszyscy inny bohaterowie posługują się językiem niemieckim. Całość wygląda dość specyficznie, ale urok ma niepodważalny, a i widoki zdecydowanie przyciągają wzrok. Wiele osób zarzuca tej franczyzie, zbudowanej na kanwie różnych powieści Karola Maya dziecinność i infantylność, ja jednak uważam, że to szukanie dziury w całym. Osobiście nadal potrafię z zainteresowaniem oglądać przygody Winnetou; obrazy o nim są proste i propagują przyjaźń, bezinteresowność, dobro oraz sprawiedliwość, jednak taka była ich koncepcja i ja to kupuję. A że jest trochę naiwnie lub umownie? No cóż - można ten fakt zaakceptować i miło spędzić czas lub też nie zaakceptować i narzekać.
Jeżeli mowa o realizacji pierwszej odsłony cyklu, to przyznam, że wykonano ją z niemałym rozmachem - kowbojskich strzelanin, konnych pościgów czy starć z Indianami wcale nie brakuje, a na planie zgromadziła się pokaźna ilość aktorów oraz statystów. Oczywiście wiele sekwencji wymian ognia bądź walk wręcz nie wypada jakoś widowiskowo lub spektakularnie, miejscami trącą nawet myszką, ale jak najbardziej są oglądalne i dostarczają rozrywki. Miałem napisać "wiadomo, że to nie to samo co w Hollywood", jednak po dłuższym namyśle doszedłem do wniosku, że to amerykańskie, klasyczne westerny pozostają w tyle za europejskimi, choć pewnie będzie to kontrowersyjna opinia. Mimo, iż cenię sobie kultowe, jankeskie opowiastki o szlachetnych szeryfkach, to jakoś bliżej mi do kolorowych spaghetti westernów/antywesternów czy właśnie "Winnetou" aniżeli do "Rio Bravo". Protagoniści zostali tu nieźle nakreśleni - Pierre Brice wraz z Lexem Barkerem stworzyli nieśmiertelne już kreacje, które powtórzyli wielokrotnie, wyrazistą osobowość ma również ich przeciwnik, bezwzględny "pułkownik". Oprawa muzyczna, a przede wszystkim motyw przewodni wpada w ucho i pozostaje na długo w naszej pamięci - ja nawet po wielu latach od ostatnich powtórek kinowego "Winnetou" miałem w głowie utwór z momentów, gdy na ekranie pojawiał się przywódca Apaczów. Re-watch "Skarbu w Srebrnym Jeziorze" zaliczam do udanych i z przyjemnością odświeżyłem sobie ten tytuł. Przy okazji film ten zdobyłem na kasecie VHS wydanej przez Silver Video, lektorem tej wersji jest Lucjan Szołajski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)