"Dzień Niepodległości" (1996) - kasowy przebój kinowy z drugiej połowy lat 90., nakręcony przez słynnego reżysera niemieckiego pochodzenia - Rolanda Emmericha, specjalizującego się w widowiskowych, letnich blockbusterach. Scenariusz oparto na motywach znanych z powieści "Wojna Światów" H.G Wellsa, zatem mamy tutaj wątek inwazji kosmitów na Ziemię, pragnących zgładzić nasz gatunek oraz wykorzystać zasoby naturalne naszej planety. Najeźdźcy oczywiście posługują się technologią, o jakiej człowiek może co najwyżej pomarzyć i dzięki niej rozpoczynają systematyczną eksterminację rasy ludzkiej. Starą jak świat historię twórcy nieco podrasowali, podkręcili na potrzeby Hollywood lat 90. i zaserwowali w odpowiedni sposób - taki, aby ich superprodukcja trafiła do jak najszerszego grona odbiorców, czyli do fanów science-fiction, spragnionych wrażeń nastolatków oraz całych rodzin, mających chęć przeżyć niesamowitą przygodę w kinowym fotelu. "Dzień Niepodległości" cechuje więc typowo amerykański patos (tak, tak - będzie łopocząca na wietrze, amerykańska flaga), efekciarstwo, cukierkowość, a także cudowne zbiegi okoliczności, pozwalające protagonistom wyjść z najgorszej opresji cało.
Jednakże Emmerich jest świadomy umownej konwencji swojego filmu i często puszcza do widza oko, wplatając do fabuły liczne, czasem autoironiczne akcenty humorystyczne i stawiając na dobrą, porywającą zabawę aniżeli dopracowaną, logiczną intrygę czy sensowny przebieg wydarzeń. "Independence Day" wizualnie nadal robi niemałe wrażenie, zaś zastosowane w nim efekty specjalne olśniewają - destrukcja miast oraz znanych obiektów jak Biały Dom zachwyca poziomem wykonania i dostarcza należytych emocji. Paradoksalnie CGI używano tutaj bardzo oszczędnie, tj. tylko wtedy, kiedy było to niezbędne, bowiem większość efektów opierała się na nagrywaniu dekoracji, makiet, modeli lub miniatur, które łączono z ujęciami aktorskimi. Animacja komputerowa stanowiła jedynie dodatek do całości, wykorzystywany do uzupełnienia jej o dodatkowe szczegóły. Miejscami co prawda można dostrzec niedokładne zastosowanie niebieskiego ekranu lub to, że samochód wylatujący w powietrze jest tak naprawdę modelem, jednak wcale to nie przeszkadza, a wręcz dodaje uroku i namacalności przedsięwzięciu Emmericha, w gruncie rzeczy zrealizowanemu za pomocą praktycznych technik. Główni bohaterowie zostali napisani w przyzwoity sposób, choć to w istocie stereotypowe postacie - bohaterski żołnierz, ekscentryczny naukowiec oraz szlachetny prezydent Stanów Zjednoczonych. Niemniej jednak, dzięki zatrudnieniu Willa Smitha, Jeffa Goldbluma i Billa Pullmana udało się tchnąć życie w te dość szkicowe persony, a i dzięki tym uznanym aktorom każda z nich została obdarzona własną osobowością. W dalszoplanowych rolach ujrzymy też takich wyjadaczy jak Randy'ego Quaida, Roberta Loggię czy Adama Baldwina.
Jednakże Emmerich jest świadomy umownej konwencji swojego filmu i często puszcza do widza oko, wplatając do fabuły liczne, czasem autoironiczne akcenty humorystyczne i stawiając na dobrą, porywającą zabawę aniżeli dopracowaną, logiczną intrygę czy sensowny przebieg wydarzeń. "Independence Day" wizualnie nadal robi niemałe wrażenie, zaś zastosowane w nim efekty specjalne olśniewają - destrukcja miast oraz znanych obiektów jak Biały Dom zachwyca poziomem wykonania i dostarcza należytych emocji. Paradoksalnie CGI używano tutaj bardzo oszczędnie, tj. tylko wtedy, kiedy było to niezbędne, bowiem większość efektów opierała się na nagrywaniu dekoracji, makiet, modeli lub miniatur, które łączono z ujęciami aktorskimi. Animacja komputerowa stanowiła jedynie dodatek do całości, wykorzystywany do uzupełnienia jej o dodatkowe szczegóły. Miejscami co prawda można dostrzec niedokładne zastosowanie niebieskiego ekranu lub to, że samochód wylatujący w powietrze jest tak naprawdę modelem, jednak wcale to nie przeszkadza, a wręcz dodaje uroku i namacalności przedsięwzięciu Emmericha, w gruncie rzeczy zrealizowanemu za pomocą praktycznych technik. Główni bohaterowie zostali napisani w przyzwoity sposób, choć to w istocie stereotypowe postacie - bohaterski żołnierz, ekscentryczny naukowiec oraz szlachetny prezydent Stanów Zjednoczonych. Niemniej jednak, dzięki zatrudnieniu Willa Smitha, Jeffa Goldbluma i Billa Pullmana udało się tchnąć życie w te dość szkicowe persony, a i dzięki tym uznanym aktorom każda z nich została obdarzona własną osobowością. W dalszoplanowych rolach ujrzymy też takich wyjadaczy jak Randy'ego Quaida, Roberta Loggię czy Adama Baldwina.
Reżyser zadbał również o stopniowe, niespieszne, ale za to precyzyjne dawkowanie napięcia - za sprawą tego "Dzień Niepodległości" elektryzuje oraz angażuje. Dobrym pomysłem fabularnym było także obserwowanie rozgrywających się wydarzeń z punktu widzenia osób o odmiennych zdaniach - niektórzy chcą zniszczyć obcych natychmiast, inni ich wielbią, pragną nawiązać z nimi kontakt. Do pewnego momentu nie wiadomo, którzy z nich mają rację, a którzy nie. Wplecione elementy komediowe z kolei rozluźniają atmosferę oraz nadają obrazowi lżejszego tonu. Reasumując - film mistrza ekranowej demolki to pospolity odmużdżacz, idealnie nadający się do piwa i chipsów. Pełno w nim niedorzeczności (wirus komputerowy, wgrany do systemu operacyjnego należącego do przybyszów z kosmosu stanowi chyba największą scenariuszową głupotę i dodatkowo jest to oczywiste nawiązanie do "Wojny światów", gdzie plądrujących Ziemię, potężnych kosmitów pokonały zwyczajne wirusy i mikroby), efekciarstwa oraz amerykańskiego bohaterstwa na pokaz (prezydent USA zasiadający za sterami myśliwca, biorący udział w otwartej bitwie to też sprytnie sprzedana bzdura). Co by jednak nie mówić - z tytułem tym można miło spędzić czas, o ile akceptuje się takie popcornowe kino, a i klimat 90s robi swoje. Moja ocena to jakieś 7/10. Mam to na VHS z Tomaszem Knapikiem, zaś dawniej "ID4" widziałem wielokrotnie na Polsacie, gdzie czytał bodaj Maciej Gudowski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)