"Wielki szef" (1971) - pierwszy film Bruce'a Lee, w którym zagrał główną rolę i pokazał światu, na co go stać. Wciela się on tu w Cheng Chao-ana - prostego chłopaka, sprowadzającego się do rodziny na tajlandzką prowincję. Dzięki kuzynowi, zaraz po przyjeździe dostaje robotę w wytwórni lodu, gdzie zamierza uczciwie pracować i odkładać zarobione pieniądze. Szybko jednak wychodzi na jaw, że w fabryce zaczynają znikać pracownicy, a tajemniczy szef szmugluje coś w bryłach lodu. Mowa tutaj o narkotykach - każdy, kto się o nich dowie, ten ginie natychmiast. Cheng postanawia ukrócić nielegalny proceder oraz pomścić zamordowanych kolegów, których ciała również ukrywane są w lodzie. Fabuła produkcji, napisanej i wyreżyserowanej przez Wei Lo jest dość oryginalna, a także całkiem ciekawie skonstruowana - niebezpieczeństwo czyha tam, gdzie najmniej można się go spodziewać. Kto by podejrzewał, że wiejska wytwórnia lodu to tak naprawdę przykrywka dla handlarzy narkotyków? Miejsce akcji cechuje więc niepozorność i pomysłowość, zaś sam wątek przemytu narkotyków na początku lat 70. nie był w kinie jakoś szeroko eksploatowanym tematem. To wszystko sprawia, że scenariusz "Wielkiego szefa" nierzadko zaskakuje, a przedstawiana historia wciąga. Wei Lo nieźle też radzi sobie z budowaniem klimatu - początkowo lekka, sielankowa atmosfera stopniowo się zagęszcza, natomiast poczucie bezradności, osaczenia, ciągłego zagrożenia wzrasta. Ładnie uchwycono także bezpodstawną zmianę opinii wśród ludzi - prowincjonalnych parobków harujących w fabryce, którzy Cheng Chao-ana potrafią nosić na rękach, kiedy staje w ich obronie, by chwilę potem znienawidzić go za to, że otrzymał awans i został zaproszony przez kierownika na kolację.
Poddając analizie stronę techniczną "Wielkiego szefa", ma ona według mnie swoje niedoróbki i miejscami bywa dość kiczowata. Pierwsza połowa obrazu Wei Lo to raczej typowy film kung-fu z tamtego okresu - Chińczycy tłuką się o byle pierdołę, skaczą/latają na wysokość kilku metrów i oczywiście każdy z nich jest za pan brat ze sztukami walki. Choreografia miejscami razi tandetą, a niektórzy z występujących biją się w sposób nieudolny, sprawiając tym samym wrażenie, że tak naprawdę nigdy wcześniej nie mieli do czynienia z żadną odmianą kung-fu i tylko próbują coś udawać przed kamerą. Sytuacja się zmienia, kiedy Bruce Lee bierze sprawy w swoje ręce (i nogi), rozpoczynając walkę z sługusami tytułowego szefa. Bijatyki w jego wykonaniu to uczta dla oczu (i uszu) - Bruce porusza się z niemal nadnaturalną szybkością, błyskawicznie, płynnie pokonuje swoich przeciwników, po czym idzie wymierzyć sprawiedliwość kolejnym antagonistom. Dość długo czekamy na moment, w którym Lee wyprowadzi swój pierwszy cios, ale warto poczekać na tę chwilę, a już szczególnie na emocjonujący finał. Pierwsze minuty "Wielkiego szefa" są jakby poświęcone bohaterowi granemu przez Jamesa Tiena, lecz ten szybko przekazuje pałeczkę ekranowemu kuzynowi. Krwawych scen znajdziemy tu naprawdę sporo, co aż dziwi - mimo, że był to dopiero 1971 r., widzimy wbijanie ostrych narzędzi w ciało (choćby siekierę rzuconą w plecy, nóż wepchnięty w brzuch), tryskającą, lejącą się strumieniami posokę oraz cięcie zwłok piłą elektryczną. Jednakże na przestrzeni lat, w różnych wersjach tego projektu poszczególne brutalne fragmenty usuwano/skracano lub przemontowywano. Podobnie traktowano sekwencje, zawierające nagość. Soundtrack w dziele Wei Lo mamy obłędny i zapadający w pamięć, choć to także zależy od posiadanej kopii - powstały trzy różne partytury do tego filmu i wszystkie trzy zostały użyte. Ja "Wielkiego szefa" oglądałem w wersji ze świetną muzyką Josepha Koo oraz kawałkami zapożyczonymi od zespołu Pink Floyd. Zmieniono w niej też odgłosy wydawane przez Bruce'a Lee na te, które mogliśmy usłyszeć w "Wejściu smoka". TV4 emitowało tę kopię, oczywiście ją zarchiwizowałem (emisja z dn. 3 marca 2010 r.) i posiadam w swojej kolekcji. Lektorem był wtedy Jacek Brzostyński. Moja ocena to mocne 7/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)