czwartek, 18 kwietnia 2019

"Człowiek zasad" (2015)

"Człowiek zasad" (2015) - Steven Seagal ponownie wciela się w postać pana Alexandra Coatesa, którego grał również w takich "hitach" jak "Demonstracja siły" oraz "W imię zasad". Jego bohater po latach robienia złych, ale to bardzo złych rzeczy pragnie dokonać osobistej przemiany i spełnić przed śmiercią choć jeden dobry uczynek. Okazja do tego nadarza się już niebawem - Alexander w nocnym klubie ratuje pewną dziewczynę z rąk oprawców i tym samym dowiaduje się o tajemniczym Syndykacie, parającym się m.in handlem żywym towarem. Były gangster nie może przejść koło tego obojętnie (wszak obiecał sobie czynić dobro), dlatego postanawia stawić czoła niegodziwcom oraz pomóc uratowanej przez siebie blond pannie. Scenariusz filmu rozpisano dość sensownie, o dziwo skupiając się na jakiejś konkretnej historii, a nie setkach wątków pobocznych. Szkoda tylko, że wszystko, co widzimy na ekranie jest pozbawione emocji, wyrazistości i zostaje przedstawione po linii najmniejszego oporu. Motywacje, jakie kierują Alexandrem są infantylne, mało poważne i to trochę zabawne, że gdy podjął decyzję o zmianie swojego postępowania, to wszystko ku temu sprzyja i zyskuje możliwość odpokutowania win (tak, jednym uczynkiem). Ciekawe też, z jakiego powodu Steven Seagal postanowił o Coatesie zrealizować aż trzy produkcje? Czym ten protagonista różni się od innych, nijakich kreacji senseia? To już wie chyba tylko on sam.
Wykonanie "Człowieka zasad" nie należy do najtragiczniejszych, choć gołym okiem widać, że jest to obraz skierowany wprost na rynek direct-to-video/VOD, a jego twórcy nie mają za grosz ambicji. Strzelaniny są nijakie, powolne, zaś osoby biorące udział w wymianie ognia zachowują się nie jak profesjonaliści, tylko amatorzy, pierwszy raz w życiu trzymający w rękach broń. Prym wśród nich wiedzie nie kto inny jak Seagal, który nie próbuje ani się osłaniać ani skradać z ukrycia, wręcz przeciwnie - ślamazarnie, ociężale lezie środkiem korytarza niczym bohater gier FPS, tym samym czyniąc z siebie idealny cel. Walk wręcz z jego udziałem nie ma zbyt wiele, ale jeśli  już się pojawiają to trwają kilka sekund. Standardowo w połowie ujęć zamiast Stevena widzimy dublera - zarówno podczas bijatyk, jak i wtedy, kiedy mamy Alexandra Coatesa tyłem. O wiele więcej pojedynków stoczy tutaj niejaki Byron Mann, który może pochwalić się niezłą formą, czym zawstydza Seagala przed kamerami. Obaj panowie wcześniej mieli ze sobą styczność na planie "Bestii". Dialogi w "Człowieku zasad" wypadają komicznie, jakby zostały napisane przez jakiegoś ortodoksyjnego, niezbyt bystrego fana dawnego mistrza aikido, aktorstwo zaś stoi na poziomie szkolnych jasełek. Tytuł  ten ogląda się nawet znośnie i mógłbym mu wystawić pozytywną ocenę, jednakże niewybaczalne dłużyzny, szczególnie te w drugiej połowie filmu zaczynają męczyć i sprawiają, że widz ze zniecierpliwieniem zerka na zegarek. W kinie akcji nie powinno mieć to miejsca - oceniam na 4/10. "Człowieka zasad" oglądałem w Polsat 2, lektorem był bodaj Jarosław Łukomski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)