"Relikt" (1997) - w chicagowskim Muzeum Historii Naturalnej dochodzi do serii wyjątkowo brutalnych morderstw, a mózgom ofiar brakuje podwzgórza. Sprawa ta wydaje się być powiązana z tajemniczymi skrzyniami, niedawno przetransportowanymi z Brazylii do muzeum. Wysłał je stamtąd pewien naukowiec, który z wyprawy nie powrócił. Horror Petera Hyamsa miał spore szanse na sukces - reżyser posiadał wprawę w kręceniu brutalnych widowisk science-fiction, w obsadzie znalazły się takie nazwiska jak Tom Sizemore, Penelope Ann Miller czy Linda Hunt, za efekty specjalne odpowiadała ekipa nieodżałowanego Stana Winstona, zaś sam budżet w wysokości 70 milionów dolarów dawał niemałe pole do popisu. Co poszło nie tak? Ciężko jednoznacznie wskazać, ale przede wszystkim winiłbym tu scenariusz i tempo filmu - przez ponad godzinę powiewa nudą, a niektóre momenty ciągną się w nieskończoność. Sporadycznie dochodzi do jakichś zabójstw bądź scen, które w pewien sposób trzymają w napięciu (pościg bestii za panią doktor), a tak to jesteśmy raczeni niezbyt ciekawymi dialogami, zawierającymi pseudonaukowym bełkot czy sekwencjami poszukiwań w galerii dzieł sztuki. Tom Sizemore z kolei nie nadaje się na pierwszoplanowego bohatera i w żaden sposób nie może udźwignąć ciężaru, jaki na nim spoczął. Kreuje też postać typowego gliny lat '90 - łopocze długim płaszczem, na wszystko odpowiada ciętą ripostą, zawsze w śledztwie jest o krok dalej niż jego koledzy po fachu, a sytuację potrafi ocenić jednym rzutem oka. Aktor obdarzony większą charyzmą prawdopodobnie lepiej odnalazłby się w takiej roli, czemu niestety nie podołał Sizemore. O wiele lepiej wypada partnerująca mu Penelope Ann Miller, która wygląda bardzo atrakcyjnie i wciela się w charakterną doktor Margo.
Efekty specjalne stoją na imponującym poziomie - nie brakuje gore, zaś wygląd potwora grasującego w Muzeum Historii Naturalnej robi na widzu wrażenie. Na ekranie ożywiono go techniką dwojaką - na zbliżeniach i w ujęciach statycznych mamy do czynienia z okazałym modelem animatronicznym autorstwa Stana Winstona, a kiedy bestia porusza się dynamicznie lub skacze, widzimy zaawansowaną animację komputerową. O ile na ogół jestem przeciwnikiem CGI, tak w tym przypadku nie przeszkadzało mi ono; paradoksalnie, w latach 90. efekty cyfrowe często-gęsto były lepsze od dzisiejszych, co zdecydowanie potwierdza "Relikt". Szkoda tylko, że sama kreatura pojawia się dopiero w jakichś ostatnich 20 minutach tegoż tytułu - patent znany ze "Szczęk" Spielberga polegający na założeniu, że najstraszniejsze jest to, czego nie widać, tym razem ewidentnie się nie sprawdził. Klimat jest szczątkowy, wymuszony przez odpowiednie lokacje, czyli podziemne tunele, kręte, ciemne korytarze oraz niedoświetlone pomieszczenia Muzeum Historii Naturalnej. Taka sceneria już sama w sobie wytwarza pewien nastrój, szkoda jednak, że twórcy lepiej nie wykorzystali tkwiącego w niej potencjału. Zdjęcia są natomiast za ciemne - przypuszczalnie, mrok miał nadać aury grozy, natomiast jedyne co zrobił, to ograniczył widoczność i żeby cokolwiek dostrzec, trzeba wytężać wzrok. Na temat muzyki ciężko wyrazić opinię - po prostu była i już. Czy z "Reliktem" warto się zapoznać? Z ostatnim aktem jak najbardziej, ale pierwszą połowę filmu spokojnie można sobie odpuścić (lepiej w tym czasie skończyć do baru na szybkie piwo lub kilka szybkich piw). Moja ocena to 5/10, naciągnąłem za świetne efekty Stana Winstona i za finał w Muzeum, kiedy dochodzi do zbiorowej paniki zgromadzonych w nim osób oraz ostatecznego ataku monstrum. Mam to nagrane z TVN7, lektorem tej wersji jest Jacek Brzostyński.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)