piątek, 12 kwietnia 2019

"Czas zemsty" (2003)

"Czas zemsty" (2003) - scenariusze do produkcji Seagala kręconych po 2000 r. są teoretycznie proste jak konstrukcja cepa i od lat powielają te same schematy. W praktyce jednak "dzieła", którymi od dawna raczy nas aikidoka można określić jako pogmatwane, bełkotliwe, ciężko wyłapać, o co tak naprawdę w nich chodzi, nierzadko brakuje im spójności, a przede wszystkim sensu. Tytuły te cechuje też nadmiar bohaterów, nie do końca jasnych wątków oraz miejsc akcji, zmieniających się jak w kalejdoskopie. Nie inaczej jest w "Czasie zemsty" - na pozór prosta intryga opowiadająca o archeologu (Steven Seagal), który odkrył, że w skrzynkach z wykopanymi przez niego znaleziskami mafia przemyca narkotyki rozjeżdża się na prawo i lewo, koncentrując się na zbędnych wątkach pobocznych. Dowiemy się, że rząd USA i tajni agenci chcą wykorzystać postać Seagala, żeby doprowadziła ich do chińskiej triady, a ta z kolei chce się połączyć z innymi przestępczymi organizacjami w jakąś jedną wielką grupę. Jedynym zajęciem jej przywódców jest jednak siedzenie i debatowanie o pierdołach. Oczywiście nie zabraknie również motywu zemsty - Stefan jak zawsze traci kobietę (i to niejedną) i będzie musiał na własną rękę zlikwidować triadę. Taką historią można by było spokojnie obdzielić kilka obrazów, ale nie - wszystko zostało upchnięte w "Czasie zemsty", tak więc nie uświadczymy tu ciągu przyczynowo-skutkowego ani zwartej fabuły. Wszystko, co zaserwowano nam na ekranie po prostu się rozłazi i odnosi się wrażenie, że patrzymy na zlepek scen z różnych filmów, a każda z nich ma inny charakter. Jeżeli chodzi o wykonanie techniczne, to można je przyrównać do scenariusza -  panuje wielki montażowy chaos, zaś realizacja to skrajna amatorszczyzna. 
Akcja skacze z Kazachstanu do Chin, z Paryża do Bułgarii, a z niej do USA, zaś co chwila pojawia też napis informujący, jaki mamy dzień tygodnia, jaką godzinę oraz w jakim kraju aktualnie się znajdujemy. Po co to wszystko? Jakie to ma znaczenie dla całości? Chyba żadne, ale reżyser widać próbuje "zadbać" o widza, żeby ten nie pogubił się w przedstawianym przez niego rozwoju wydarzeń. Występujący w filmie gangsterzy  także są podpisani. Zabrakło tylko jakiejś mapki rodem z książki, gdzie pozaznaczano by lokalizacje, do których będą trafiać protagoniści. Efekty specjalne reprezentują bardzo niski poziom, są okropne, tanie i sztuczne jak w "Świecie według Kiepskich" - greenbox widać z kilometra, nienaturalne tło razi, a bohaterowie zostają nieudolnie wstawiani w takie ubogie ujęcia. Czy ktoś w ogóle zdawał sobie sprawę, jaką fuszerkę odstawia? Autor tych jakże artystycznych widoków może śmiało wpisać sobie w CV "obsługa programu Paint, poziom zaawansowany" - taka umiejętność przyda się na rynku direct-to-video. Walki z udziałem Stevena Seagala wypadają nędznie - albo stawia się w nich na szybki montaż, aby ukryć dublera albo znowu okraszane są tandetnym slow-motion, wykorzystywanym tam, gdzie wcale go nie potrzeba. Z tych wszystkich mizernych bijatyk do najgorszych należy chyba ta, kiedy sensei mierzy się w szemranym salonie fryzjerskim z pewnym chińczykiem, którego ewidentnie nie obowiązują prawa fizyki - biega po ścianach i sufitach niczym X-Men, zaś każdy wyprowadzany przez niego cios jest w zwolnionym tempie. Sekwencja ta wygląda jak karykatura pojedynku wręcz, a swoją groteskowością wzbudza uśmiech politowania. Doskonale też widać, że Azjatę podciągają linki, natomiast on ma za zadanie jedynie markować bieg po ścianach. Jeśli w "Czasie zemsty" miałbym doszukiwać się jakichś plusów, to byłyby to nawet niezłe zdjęcia oraz przyzwoita muzyka. Moja ocena to 4/10, obraz ten oglądałem w Polsacie, lektorem tej wersji był Radosław Popłonikowski
P.S - co by nie mówić, obcowanie z gniotami Seagala i punktowanie ich sprawia mi o wiele większą przyjemność niż seanse jakichś blockbusterowych, pseudointelektualnych, nadętych badziewi a' la Nolan ;).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)